10 najlepszych książek 2017 roku

Przygotowując ten post, musiałam się nieźle natrudzić. Zamierzałam zrobić listę 5 najlepszych książek przeczytanych w 2017 roku, ale jak wybrać najlepsze tytuły spośród 73 przeczytanych?

Oczywiście nie wszystkie powinny znaleźć się wśród tych najwspanialszych, ale wybór był bardzo, bardzo trudny. Później zamierzałam zrobić spis 5 naj, naj książek, które zostały wydane w 2017 roku, ale uznałam, że to byłoby niesprawiedliwe, gdyż lepsze okazały się te nieco starsze tytuły. Stwierdziłam więc, że nie ma co się ograniczać i rozszerzyłam ranking do 10 najlepszych książek przeczytanych w ubiegłym roku. Oto i one!

1. Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości – Swietłana Aleksijewicz

Historia ta, nie tak zresztą odległa, niesie w sobie tak ogromny ładunek emocjonalny, że mimo iż jest napisana doskonałym piórem, nie jest lekturą na jeden raz. Musiałam robić sobie przerwy, bo nie mogłam dosłownie znieść kolejnych tragicznych losów ludzi, którzy to wszystko przeżyli. Czytając ich opowieści, czułam niemal fizyczny ból. To jedna z najmocniejszych książek, jaką przeczytałam w ostatnich latach. Nie wiem, czy w tej krótkiej opinii uda mi się zawrzeć klimat tego reportażu. To po prostu trzeba przeczytać, żeby zrozumieć…

Jest to zbiór reportaży, a właściwie monologów osób, których dotknęła katastrofa w elektrowni w Czarnobylu. Wypowiadają się w niej żony strażaków, matki zmutowanych dzieci, rodziny likwidatorów i zwykli mieszkańcy, którzy nie byli świadomi, że będą musieli opuścić swoje miasto na zawsze. Błąd ludzki, chęć obniżenia kosztów produkcji energii atomowej nie zważając na bezpieczeństwo oraz próba zatajenia katastrofy przez władze sprawiła, że ogromna część społeczeństwa została okrutnie skrzywdzona. Gdybym nie wiedziała, że wybuch w Czarnobylu był prawdziwy, można by pomyśleć, że to jakiś potworny wymysł autorki. Apokaliptyczna wizja końca świata. Ale nie! To się wydarzyło naprawdę – w 1986 roku na sąsiedniej Ukrainie.

2. Ganbare! Warsztaty umierania – Katarzyna Boni

Reporterka Katarzyna Boni w książce „Ganbare! Warsztaty umierania” jeździ po japońskich miastach i wsiach, aby odszukać osoby, które przeżyły tsunami i wiodą życie po utracie bliskich, własnych domostw oraz przeszłości. Spotyka się z ciekawymi postaciami, które próbują uporać się z traumą po katastrofie. Rozmawia z mężczyzną, który jako jedyny pozostał na skażonym terenie, aby zajmować się pozostawionymi zwierzętami, słucha o przeżyciach Japończyków, którzy musieli identyfikować napuchnięte od wody ciała swoich dzieci, wchodzi do tymczasowych baraków, w których nie da się wytrzymać, ani jak jest gorąco, ani jak jest zimno, spotyka się z panią psycholog, która opowiada o etapach żałoby, a także bierze udział w spotkaniach z mnichem oraz w warsztatach umierania.

Boni bardzo wymownie przedstawia losy Japończyków po przejściu fali tsunami w 2011 roku. Osobiście odwiedza dotknięte katastrofą miejsca i przeprowadza wywiady z mieszkańcami zrujnowanego wschodniego wybrzeża wyspy. Reporterka buduje szczegółowy obraz, opisując, jak to wyglądało w chwili nadejścia nieszczęścia, a jaki jest stan obecnie. Pokazuje, że, mimo iż rząd japoński był przygotowany na tego typu katastrofę, trzęsienia ziemi i tsunami bowiem nie są w Japonii niczym nadzwyczajnym, to nic nie mogło uchronić od takiej liczby ofiar. Japończycy mają system wczesnego ostrzegania przed trzęsieniami ziemi oraz przed falami tsunami, mają wały ochronne oraz wyznaczone miejsca ewakuacyjne, ale w tym przypadku zabezpieczenia zawiodły. To doskonale pokazuje, że człowiek, mimo doskonałego przygotowania nigdy nie wygra z siłami natury.

3. Duchy Jeremiego – Robert Rient

W „Duchach Jeremiego” Robert Rient opowiada historię dwunastolatka, który dowiaduje się o ciężkiej chorobie mamy, musi przeprowadzić się do stetryczałego dziadka, ma kłopoty w szkole, a w dodatku okazuje się, że jego rodzina ukrywała przed nim tajemnicę, która zmienia jego postrzeganie na Boga, wiarę i samego siebie. Sporo tego, jak na problemy chłopca, który jest w zawieszeniu pomiędzy byciem dzieckiem a dorosłością, którą musi się wykazać w obliczu otaczających go problemów.

Autor mówi językiem dwunastolatka, Jeremi bowiem jest narratorem opowiadającym o swoich emocjach. Widać tu frustrację nastolatka, dylematy, drobne radości, a czasem nawet mylne użycie bardziej skomplikowanych słów. Język jest prosty, ale bardzo ekspresyjny, pojawiają się w nim przekleństwa. Czytelnik może także zaobserwować wyraźną przemianę bohatera, która następuje w obliczu spotykających go przeżyć.

4. Wzgórze Psów – Jakub Żulczyk

Jakub Żulczyk doskonale odmalowuje obraz zapadłej prowincji, ale go koloryzuje, a raczej dekoloryzuje pokazując brud, zło, degenerację oraz biedę lokalnej społeczności. Każdy z bohaterów, również tych pobocznych jest bardzo prawdziwy. Mają oni swoje problemy, małe radości (ich jest jednak niewiele) i codzienne obowiązki. Drobni przestępcy, cyganie, ćpuny, wariaci, skorumpowana burmistrzowa, wścibscy sąsiedzi, łatwe dziewczyny i rodzina Głowackich – tak wygląda Zybork przedstawiany oczami autora. Tam nie ma ludzi szczęśliwych.

Fabuła opiera się na wątku kryminalnym, ale nie ten wątek jest najważniejszy. Na pierwszy plan wybijają się bowiem zwykłe rozterki, skomplikowane relacje międzyludzkie oraz proza życia w niewielkim miasteczku. Emocje i ludzie są tu zdecydowanie ważniejsi niż rozwiązywanie sprawy zaginięć.

Autor oprócz retrospekcji, która dobrze pozwalała zrozumieć późniejsze motywy bohaterów, wprowadził ciekawy zabieg narracyjny, polegający na dywagacjach. Narratorzy (bo jest ich kilku) odbiegają myślami – tak, jakby powieść nie była napisana, a pomyślana. Dzięki temu zabiegowi czytelnik ma wrażenie, jakby był w głowie bohatera, a ta bliskość zaś powoduje jeszcze większą eskalację emocji.

5. Rdza – Jakub Małecki

Jakub Małecki w powieści „Rdza” przeplata ze sobą dwie historie — babci i wnuka. Te dwie kluczowe postaci łączy tragiczna śmierć rodziców Szymka. Najpierw, w przededniu wypadku czytelnik poznaje chłopca, a później dziewczynkę, którą niegdyś była Tośka. Dwa życia, które tak wiele różni, stają się nierozerwalne i zależne od siebie. Oboje muszą się uporać ze stratą i nauczyć się ze sobą żyć. Tośka ma dużo czułości dla swojego wnuka, ale nie żywi do niego głębokiego uczucia, Szymek natomiast kocha babcię, ale im jest starszy, tym ciężej mu zrozumieć jej starość, jej wspomnienia i jej doświadczenia.

Autor naprzemiennie przedstawia losy bohaterów, ucinając historię w najbardziej dynamicznych momentach, przez co rozbudza ciekawość i nie pozwala oderwać się od lektury. Podobnie jak w „Dygocie” i „Śladach” Małecki fabułę osadził na wsi w małej, zamkniętej społeczności, ale brak tu realizmu magicznego. Jedynie Bozia, której tak boi się Szymek, ma w sobie coś nierealnego, jednakże są to wyobrażenia małego, przestrasznego chłopca, które są aż do bólu prawdziwe.

6. Jak pokochać centra handlowe – Natalia Fiedorczuk

Natalia Fiedorczuk w debiutanckiej książce „Jak pokochać centra handlowe” pisze o trudach macierzyństwa, o depresji poporodowej oraz o prawdziwej, choć pełnej wyrzeczeń miłości do dzieci. Depresja poporodowa tak naprawdę w Polsce jest jeszcze tematem tabu i nie mówi się o niej głośno, a przecież dotyka tak wielu kobiet. Może, gdyby zacząć mówić, że ten stan się zdarza często, że nie jest niczym, co powinno się piętnować, wówczas więcej kobiet zgłosiłoby się po pomoc do swoich najbliższych lub do odpowiednich specjalistów.

Wychowanie dziecka wymaga ogromu pracy, więc nic dziwnego, że matka, która w jednej chwili, po narodzinach dziecka traci tak wiele – wolność, niezależność, piękne ciało, czas dla siebie i możliwość pozwolenia sobie na zdrową dawkę egoizmu – ma problem, aby taki stan rzeczy zaakceptować.

Autorka pisze w sposób barwny, bezkompromisowy o temacie trudnym, ale bez zbędnego narzekania i jojczenia na swoją sytuację. Natalia Fiedorczuk sama przeżyła depresję poporodową, ale nie ona jest główną bohaterką, nie pisze autobiografii. Przeniosła po prostu emocje wielu młodych matek, z którymi rozmawiała i które podzieliły się z nią swoimi emocjami. Fiedorczuk za tę ważną książkę w pełni zasłużenie otrzymała Paszport Polityki. Nie bała się pokazać, że macierzyństwo ma też tę ciemniejszą, mniej lukierkową stronę.

7. #Upał – Michał Olszewski

Michał Olszewski w książce „#Upał” posługuje się pierwszoosobową narracją bohatera, dla którego liczy się tylko praca oraz przekazywanie światu newsów. Nie ma czasu na spędzanie czasu z dziećmi, nie ma czasu, żeby poświęcić chwilę żonie, nie ma czasu odebrać telefonu od własnej matki, nie ma czasu iść nawet na pogrzeb swojego serdecznego przyjaciela sprzed lat. Fej bowiem twierdzi, że teraz jest czas żywych, a nie umarłych. Mężczyzna zostaje skierowany na terapię uzależnień, ale tuż po wyjściu pierwsze co robi, to siada do komputera, odpala telefon, radio oraz telewizor. Jest opętany chęcią posiadania jak największej ilości informacji i tylko tym żyje.

Autor pisze trochę tak, jakby tworzył posty na Facebooku – treści są krótkie, zwięzłe, a myśli urywane. Dzięki takiemu zabiegowi Olszewskiemu udało się nadać tempo, które jest szybkie niczym szalony tryb życia Feja. Nie ma tam czasu na nudę, ale nie ma też czasu na proste przyjemności i na bliskość.

8. Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym – Maciej Czarnecki

Maciej Czarnecki napisał doskonały reportaż, i mimo że odbieranie dzieci Polakom w obcym kraju to bardzo trudny temat udało mu się być bezstronnym. „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym” to nie tylko historie rodzin, które miały styczność z Barneveretem, ale także pracowników socjalnych, psychologów, urzędników oraz rodzin zastępczych, które współpracują z tą instytucją.

Dziennikarz podkreśla, że w większości przypadków Barneveret interweniował słusznie i że nie udało mu się porozmawiać z żadną rodziną, która byłaby rzeczywiście winna, ze względu na ich wstyd oraz niechęć do opowiadania o błędach.

Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo pokazuje problem z różnych stron. Przede wszystkim wiele nieporozumień między emigrantami oraz Barneveretem bierze się z różnic kulturowych, w tym różnić w wychowaniu. Obecnie w Polsce zmienia się powoli sposób wychowania dzieci, ale jeszcze tak niedawno bicie pasem, krzyczenie czy klaps były standardowymi metodami wychowawczymi. W Norwegi nie można na dziecko nawet podnieść głosu. Każdą nieprawidłowość może zgłosić lekarz, sąsiad, nauczyciel czy sam poszkodowany. Z jednej strony, to bardzo dobrze, że takie instytucje istnieją, ale z drugiej rozumiem też rozpacz rodziców, którzy zostali niesłusznie posądzeni. Wielu Polaków (ale nie tylko, bo problem dotyczy też innych emigrantów) zdecydowało się, po styczności z Barneveretem, wyjechać z Norwegii. Zdarzały się nawet porwania dzieci z rodzin zastępczych. Nie oznacza to, że Norwegia jest państwem wrogim, czy nietolerancyjnym, panuje tam po prostu inna mentalność, której nie rozumiemy, a czasami nawet nie chcemy rozumieć.

9. 1945 wojna i pokój – Magdalena Grzebałkowska

Grzebałkowska skupia się na życiu codziennym z tamtych lat, oddając głos swoim bohaterom. Tu nie ma wyraźnego komentarza, bo tak naprawdę nie jest on potrzebny. Autorka pozostawia ocenę czytelnikowi. A kontrowersyjnych tematów jest sporo, choćby szabrownictwo i niszczenie dziedzictwa kulturowego Niemców. Grzebałkowska dziei książkę na różne tematy: raz możemy dowiedzieć się o sierocińcu dla żydowskich dzieci, a innym razem o trudach podróży do nowego domu, raz zwykli Niemcy są ukazani jako wrogowie, a raz jako przyjaciele, którzy podczas przesiedleń są w tak samo trudnej sytuacji, jak Polacy.

Większość ludzi żyjących w tamtych czasach nie wierzyło, że ziemie odzyskane (wówczas nie wiedziano nawet jak je nazywać) pozostaną w granicach Polski. Był lęk, ogromna niepewność oraz brak poczucia jakiejkolwiek stabilizacji i Grzebałkowska doskonale to pokazuje w swoim reportażu. Wszystko tu jest bardzo autentyczne, nie ma sztuczności, ani przekłamania. Czytelnik dosłownie może poczuć emocje bohaterów, które mimo upływu wielu lat od tamtych wydarzeń są wciąż żywe.

10. W ciemność – Anna Bolavá

Akcja powieści Anny Bolavej „W ciemność” ciągnie się leniwie, ale to nie oznacza, że jest nudna. Wręcz przeciwnie. Autorka, za sprawą narratorki, wciąga czytelnika w jej świat. Świat roślin, który coraz bardziej się kurczy i stopniowo wyklucza bohaterkę ze społeczeństwa. Odbiorca, jako postronny obserwator widzi kompulsywne zachowania, które coraz bardziej pogrążają Annę, ale ona sama ich nie dostrzega. Coraz słabsze zdrowie, omamy, złe decyzje, wszystko wydaje się niczym w porównaniu z pełnym workiem dziewanny, czy kwiatów lipy. Zbieranie ziół jest jej pasją, ale także obsesją, która prowadzi do zguby. Wokół Anny są ludzie, którzy próbują jej pomóc – kuzynki, sąsiadki, były mąż, lekarz, a nawet znienawidzony teść – wszyscy pokazują jej symptomy, które kobieta ignoruje, ale nikt nie ma tak dużej mocy przebicia, aby przedrzeć się przez grubą ścianę jej szaleństwa.

Z jednej strony w tej historii jest coś tajemniczego, wręcz magicznego, a z drugiej pokazuje mroczne zakamarki duszy, tak bardzo realistyczne. Anna Bartákova nie widzi świata poza swoimi ziołami, to tylko czytelnik jest w stanie ocenić jej pogłębiające się szaleństwo poprzez dyskretne oznaki, które sprawiają, że snująca swą opowieść bohaterka zapada się w coraz większą ciemność.

Napiszcie w komentarzach, które książki przeczytane w 2017 roku uważacie za najlepsze i czy czytaliście coś z mojego zestawienia.