Czy literatura powinna być smaczna?

Dzięki wczorajszej dyskusji, która pojawiła się w blogosferze, zaczęłam się zastanawiać, czy w literaturze jest gdzieś podstawiona granica dobrego smaku. Czy fikcja literacka rządzi się swoimi prawami, czy autorzy powinni mówić sobie w pewnym momencie stanowcze „stop”?

Adam Szaja z bloga smakksiazki.pl wczoraj poruszył temat powieści Bartka Rojnego „Parafil”. Autor wpisu na profilu na Facebooku wkleił jedną ze stron książki, na której widnieje opis bardzo brutalnego gwałtu na kobiecie za pomocą ogórka i tarki. Szaja we wstępie swojego posta pisze: „Mam wrażenie, że bierzemy udział w wyścigu. Kto brutalniej, kto głupiej, kto wymyśli coś bardziej obrzydliwego”. Rzeczywiście opis gwałtu przedstawiony przez Bartka Rojnego jest wyjątkowo niesmaczny i mnie osobiście zniechęciłby pewnie do dalszej lektury tej powieści, zwłaszcza, że we wspomnianej scenie Rojny nie popisał się warsztatem pisarskim, ale…

Sięgając po książkę, która już w opisie zawiera informację, że opowiada o przestępcy lubującym się w dewiacjach seksualnych, nie spodziewałabym się łagodnych lub zawoalowanych opisów scen gwałtów. Nie wiem, czego Szaja się spodziewał po tego typu książce. Z całym szacunkiem, rozumiem wyrażenie obrzydzenia w stosunku do tej sceny, rozumiem krytykę „Parafila”, rozumiem, że książka się nie spodobała, że może zawierać wspomniane przez blogera błędy logiczne i generalnie w jego ocenie być słabo napisana. Każdy ma święte prawo do wyrażania swojej opinii na temat danego tworu literackiego. Nie rozumiem jednak, w jakim celu Szaja wciąga w to strajk kobiet oraz wydawcę, pisząc: „Książka jest wg mnie zła, szkodliwa, ale jednak ktoś ją wydał. I to wydał w momencie, w którym kobiety wychodzą na ulicę walczyć o swoje prawa, a „Parafil” jest jednym wielkim przedmiotowym traktowaniem kobiet. Gratuluję wyczucia osobom odpowiedzialnym za dopuszczenie książki do druku”.  Czy to oznacza, że teraz książki, w których pojawia się gwałt, który nie ma nic wspólnego ze strajkiem kobiet, nie powinny zostać wydane? Wydawnictwa mają ukrywać, że coś takiego jak gwałt istnieje i kobiety na całym świecie są gwałcone na różne najbrutalniejsze sposoby? „Parafil” nie jest książką erotyczną, zachęcającą do gwałtów i popierającą takie okrutne przestępstwo, jest kryminałem o przestępcy seksualnym i ścigającym go specjaliście od dewiacji. Nie rozumiem więc, skąd ten zarzut.

Tutaj możecie przeczytać wpis: https://www.facebook.com/smakksiazki/posts/3802410486486968

Wydawnictwo odniosło się do tego wpisu, przepraszając wszystkich, którzy poczuli się książką urażeni, jednocześnie tłumacząc rzecz dość oczywistą: Parafil to współczesny kryminał, którego akcja toczy się wokół schwytania sprawcy skrajnie brutalnych morderstw na tle seksualnym. To literatura gatunkowa, która rządzi się swoimi prawami i w której pojawiają się określone wątki. Również w naszym odbiorze książka jest brutalna, budzi skrajne emocje, ale jej bohaterem jest ekspert od dewiacji pomagający policji w ujęciu psychopaty. To tytuł skierowany do odbiorcy, który jest przygotowany na takie treści”. Moim zdaniem to tłumaczenie jest zupełnie niepotrzebne. Bo dlaczego wydawca ma się tłumaczyć z wydania fikcji literackiej, gdzie z opisu jasno wynika, o czym będzie ta książka? I dlaczego ma kogokolwiek przepraszać? Czy ktoś mógł poczuć się urażony, że sięgnął po książkę o przestępcy seksualnym i przeczytał opis bardzo brutalnego przestępstwa seksualnego?

Tutaj możecie przeczytać stanowisko wydawnictwa: https://www.facebook.com/WydawnictwoZnak/posts/10158825604677310

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w komentarzach pod oboma postami rozpoczęła się nagonka na człowieka. Na autora tej książki. Niektórzy nie przebierają w słowach, nazywając go zboczeńcem, zwyrodnialcem, tak, jakby to co napisał, nie było to literacką fikcją, a opisem jego autentycznych przeżyć. Nikt tych komentarzy nie blokuje, nie moderuje. Naprawdę ludzi bardziej oburza wymyślona scena niż krzywdzenie psychiczne realnego człowieka? Czy literatura powinna budzić tyle agresji w prawdziwym świecie? Ta, wydawałoby się zwykła krytyka chyba poszła trochę za daleko. I to właśnie w takich momentach powinniśmy mówić stanowcze „stop”, nie na etapie wydawania fikcji literackiej.

Warto się zastanowić nad kilkoma rzeczami. Czy literatura powinna być smaczna, czy realistyczna? Czy to, że książka zawiera wyjątkowo brutalne opisy dewiacji lub morderstw, oznacza, że nie powinna być wydawana? Albo kiedy będzie dobry moment na wydawanie takich książek? Jak strajk kobiet ucichnie? Wtedy gwałty już nie będą ludzi tak poruszać? Czy sięgając po książkę o przestępcy seksualnym, czytelnik oczekuje trywialnych, spłaszczonych i wygładzonych opisów brutalnych scen? Po co sięga po tę tematykę, jeśli nie jest gotowy na opis obrzydliwej dewiacji? Czy w publicznej dyskusji powinno się krytykować książkę czy ludzi za nią stojących? Czy maszynopisy „American Psycho”, „Dziewczyny z sąsiedztwa”, „Lolity”, „Tarantuli” czy serii o Hannibalu Lecterze też należałoby wyrzucić do kosza i nigdy nie dopuścić do wydania tych książek? A może nie uchodzi się wydawać książek słabo napisanych, bo gdyby Rojny pisał lepiej, to tematu by nie było?

Zostawiam Was z tymi pytaniami. Spróbujcie odpowiedzieć sobie na nie sami.