Czy Remigiusz Mróz istnieje naprawdę?
Tess Gerritsen napisała: „Cały świat czytał Stiega Larssona, potem Jo Nesbø, a teraz nadszedł czas na Remigiusza Mroza”.
Słysząc, że pan Remigiusz wydaje kolejną książkę, złapałam się za głowę. Ja do tej pory przeczytałam zaledwie dwie powieści tego autora, ale zaskakuje mnie (i nie tylko mnie) jego literacka płodność. Wiem, że pisze on codziennie przez około dziesięć godzin, że jest bardzo zdyscyplinowany, jeśli chodzi o twórczość itd., itp., jednak gdy czytam o kolejnym tomie, napisanym przez pana Mroza, pojawia się niedowierzanie i pytanie: „Jak on to robi?!”. Przecież taką książkę trzeba jeszcze sprawdzić, wydać itp. Czy zwykły człowiek byłby w stanie napisać tyle powieści w ciągu roku?
Nie od dziś wiadomo, że reklama jest dźwignią handlu. Odnoszę wrażenie, że Remigiusz Mróz stał się bardzo popularny (umówmy się, to chyba najpopularniejszy współczesny polski pisarz) od momentu rozpoczęcia współpracy z wydawnictwem Czwarta Strona. Od tego momentu jego książki zaczęły pojawiać się wszędzie – na plakatach, bilbordach, w internecie i na wyróżnionych półkach w Empiku oraz zaczęły trafiać na pierwsze miejsca list bestsellerów, otrzymując różnorakie nagrody. Później aktywne działania marketingowe kontynuowało wydawnictwo Filia. Trzeba przyznać, że pan Mróz do promocji nadaje się doskonale: jest młody, wykształcony, przystojny, zawsze nienagannie ubrany i do tego niezwykle pracowity, a w dodatku z milionem pomysłów na powieści. Ideał nie tylko dla czytelników, ale także dla wydawcy. Czy tacy ludzie istnieją naprawdę?
Będąc na Targach Książki w Krakowie, z pewną dozą współczucia obserwowałam gigantyczną kolejkę, w której do pana Mroza ustawiły się rzesze fanów. Zastanawiałam się, czy ktoś jeszcze zwiedza inne stoiska, gdy zbliża się godzina spotkania z tym autorem. Ludzie jak zaczarowani biegli, by zdobyć autograf od ukochanego autora. Tu nie chodzi o podpis na jednej książce, ale na wszystkich posiadanych i przywiezionych w walizce, albo plecaku turystycznym egzemplarzach, niektórzy fani bowiem tych książek mieli po kilkanaście, a chętnych do podpisu było kilkuset. Obserwowałam zachowanie pana Remigiusza. Zamiast wydać okrzyk przerażenia, wykręcić się jakąś straszną i nagłą chorobą pan Mróz, nienagannie ubrany w idealnie wyprasowaną koszulę i garnitur, ze stoickim spokojem, a wręcz z uśmiechem, podpisywał wszystkie te odkurzone i ledwo przytargane przez fanów owoce swej literackiej twórczości. Z każdym (którego widziałam przez jakąś godzinę) zamienił chociaż jedno zdanie, będąc przy tym niezwykle uprzejmym. To, co tam się działo, było ponad siły przeciętnego człowieka. I wtedy po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać, czy Remigiusz Mróz nie jest jakimś cyborgiem, albo czy nie korzysta z ultranowoczesnych technologii i nie wysyła na targi swojego hologramu. Ale nie! Gdy dostałam się wreszcie, żeby podpisać zaledwie dwa swoje egzemplarze (jeden wzięty z domu, jeden kupiony na targach) pan Mróz nie tylko ze mną porozmawiał zwykłym, niezniekształconym głosem, to jeszcze uścisnął mi rękę, więc o hologramie nie może być mowy…
Nie trzeba mieć swojego hologramu ani być cyborgiem, trzeba być jak Remigiusz Mróz. A on jest tylko jeden. Nie sądzę, aby którykolwiek z polskich pisarzy powtórzył jego wyczyn liczbę wydawanych i świetnie sprzedających się książek i rzesze fanów, które ustawiają się w kolejkach na targach książki.
Tess Gerritsen polecała książki Remigiusza Mroza, ale czy nie przyszedł czas, żeby to Remigiusz Mróz polecał Tess Gerritsen? Ciekawa jestem, do kogo kolejka byłaby dłuższa…
* Zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony Remigiusza Mroza.