Nie dyskutujcie o audiobookach! Czytanie książek to nie słuchanie audiobooków! Rzecz o pewnym zakazie…
Na jednej z grup czytelniczych na Facebooku, kilka dni temu pojawiła się dość nietypowa prośba. Administrator tejże grupy wystosował następujący post: „Wszystkie treści w postach i komentarzach dotyczące audiobooków i filmów, w tej grupie są niewskazane. Czytanie książek to nie słuchanie audiobooków. Proszę nie piszcie także o adaptacjach filmowych! Ja nie zakazuję Wam oglądać filmów, ani słuchać audiobooków, tylko proszę aby tu o nich nie pisać”.
Na początku myślałam, że to jakiś żart, zaczepka, albo prowokacja dyskusji, ale nie… autor postu, a jednocześnie administrator grupy pisał całkiem poważnie, przedstawiając konkretne argumenty. Widziałam, że wiele osób dziwiło się tej nietypowej prośbie i w kulturalny sposób próbowało uzyskać uzasadnienie takiego „zakazu”, ale komentarze te zostały usunięte, a po jakimś czasie cały post także zniknął z grupy. Może i dobrze…
Nie chcę podawać nazwy grupy, ani nazwiska autora prośby, gdyż nie zależy mi na tym, aby kogokolwiek dyskredytować lub wytykać palcami, a jedynie, aby poruszyć wątek dotyczący bagatelizowania znaczenia audiobooków.
Ta nietypowa prośba skłoniła mnie, aby opowiedzieć Wam jedną ważną historię, która być może pozwoli przeciwnikom audiobooków spojrzeć na nie przychylniej.
Miałam kiedyś przyjaciela. Miałam, bo już niestety nie żyje. Pan Czesław był rówieśnikiem mojej babci i był przyjacielem całej naszej rodziny. Nie miał żony ani dzieci, więc zawsze uczestniczył w naszych świętach i spotkaniach. Gdy jako dziecko potrzebowałam napisać wypracowanie z muzyki o danym piosenkarzu, pianiście czy zespole, a nie mogłam skorzystać z biblioteki, bo za późno sobie przypomniałam o zadaniu, chodziłam do Pana Czesława, który był kopalnią wiedzy, jeśli chodzi o wszystko, co związane z kulturą. Mężczyzna potrafił z głowy wymienić szereg tytułów utworów lub ważne punkty w biografii artystów. Pan Czesław był silnie niedowidzący, ale nie umiał czytać alfabetu Braille’a. Mimo swojego wieku zawsze chciał być z szeroko pojętą kulturą na bieżąco. Kupował najświeższe, ambitne filmy na DVD z lektorem, aby móc je obejrzeć, a właściwie wysłuchać. Pan Czesław prosił mnie często o to, abym zobaczyła z nim jakiś niemy fragment filmu i mu opowiedziała daną scenę. Dlaczego o tym wszystkim Wam piszę? Ponieważ historia ta dotyczy także audiobooków. Starszy pan słuchał ich namiętnie. Nie tylko słuchał, ale omawiał ze znajomymi, dyskutował o nich, a nawet… je recenzował i wygrywał za te recenzje konkursy dla niewidomych. Od niego dowiedziałam się, że takowe w ogóle są organizowane. Niewidomy recenzujący książki? To się w głowie nie mieści! A jednak! To możliwe.
Dlaczego więc na grupie o literaturze mamy nie dyskutować o audiobookach, które są potrzebne takim ludziom, jak Pan Czesław? Bo się ich nie czyta osobiście? Bo przeczytał je ktoś inny, a nie my sami? Zatem dyskusji o czytaniu dzieciom książek też powinno się zakazać, bo nie czytają ich samodzielnie? Rozumiem, że to grupa, którą założył dany administrator i ma prawo organizować regulaminy, prośby i nakazy, jakie sobie wymyśli, ale zanim wystosuje się prośbę do grona myślących ludzi, należałoby ją przez chwilę przemyśleć samemu. Albo podjąć rękawicę i pociągnąć dyskusję, przedstawiając solidne kontrargumenty na głosy zdziwienia.
Oczywiście admin zaznacza, że nie zakazuje oglądania adaptacji, czy słuchania audiobooków, tylko prosi, żeby o nich nie pisać na grupie. A dlaczego nie? Osobiście z książką mówioną obcuję jedynie podczas sprzątania, ale znam kilka osób, które słuchają tylko audiobooków, bo są w trasie w pracy przez kilkanaście godzin za kółkiem (zawodowi kierowcy) i nie mają innej opcji czytania. I wiecie co? Jak im się uda pojechać na targi książki, to pierwsze co, biegną do lektorów czytających powieść, bo tak bardzo doceniają ich kunszt i czują się tak, jakby spędzali z nimi całe dni. Dlaczego miałabym z nimi nie dyskutować o treści danej książki? Bo ja ją przeczytałam, a oni odsłuchali?
Krótko nawiążę jeszcze do drugiej części wypowiedzi… Niektórzy ludzie dzięki temu, że obejrzeli adaptację, sięgnęli po książkę, na podstawie której powstał film. A później po kolejną… I jeszcze kolejną… Znam też przypadek, gdzie nielubiące literatury dziecko, sięgnęło po książkę po zagraniu w grę (Harry Potter). Dlaczego zatem nie dyskutować o audiobookach, adaptacjach, a nawet grach, jeśli dyskusja jest prowadzona na poziomie i może zachęcić kogoś do czytania lub po prostu obcowania z literaturą? Tego nie zrozumiem.
Zapraszam do dyskusji. Co sądzicie o audiobookach? Czy dla Was to forma książki, czy jednak odrzucanie taki nośnik?