Top 10 – najlepsze książki przeczytane w 2017r.
Rok zbliża się ku końcowi. Przygotowując się do targów książki w Krakowie i przeglądając lektury, które zaplanowałam przeczytać jeszcze do końca grudnia, zaczęłam się zastanawiać, czy uda mi się jeszcze natknąć na książkę, którą mogłabym nazwać najlepszą przeczytaną w 2017 r. Stworzyłam listę TOP 10 książek, które przeczytałam do tej pory, ciekawa jestem, jak ta lista zmieni się z końcem roku i czy w ogóle coś na niej drgnie.
1. Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości – Swietłana Aleksijewicz
„Czarnobylską modlitwę” Swietłany Aleksijewicz przeczytałam już jakiś czas temu, długo też zbierałam się do napisania recenzji tej książki. Historia ta, nie tak zresztą odległa, niesie w sobie tak ogromny ładunek emocjonalny, że mimo iż jest napisana doskonałym piórem, nie jest lekturą na jeden raz. Musiałam robić sobie przerwy, bo nie mogłam dosłownie znieść kolejnych tragicznych losów ludzi, którzy to wszystko przeżyli. Czytając ich opowieści czułam niemal fizyczny ból. To jedna z najmocniejszych książek, jaką przeczytałam w ostatnich latach. Nie wiem, czy w tej krótkiej opinii uda mi się zawrzeć klimat tego reportażu. To po prostu trzeba przeczytać, żeby zrozumieć…
Jest to zbiór reportaży, a właściwie monologów osób, których dotknęła katastrofa w elektrowni w Czarnobylu. Wypowiadają się w niej żony strażaków, matki zmutowanych dzieci, rodziny likwidatorów i zwykli mieszkańcy, którzy nie byli świadomi, że będą musieli opuścić swoje miasto na zawsze. Błąd ludzki, chęć obniżenia kosztów produkcji energii atomowej nie zważając na bezpieczeństwo oraz próba zatajenia katastrofy przez władze sprawiła, że ogromna część społeczeństwa została okrutnie skrzywdzona. Gdybym nie wiedziała, że wybuch w Czarnobylu był prawdziwy, można by pomyśleć, że to jakiś potworny wymysł autorki. Apokaliptyczna wizja końca świata. Ale nie! To się wydarzyło naprawdę – w 1986 roku na sąsiedniej Ukrainie.
2. Ganbare! Warsztaty umierania – Katarzyna Boni
Reporterka Katarzyna Boni w książce „Ganbare! Warsztaty umierania” jeździ po japońskich miastach i wsiach, aby odszukać osoby, które przeżyły tsunami i wiodą życie po utracie bliskich, własnych domostw oraz przeszłości. Spotyka się z ciekawymi postaciami, które próbują uporać się z traumą po katastrofie. Rozmawia z mężczyzną, który jako jedyny pozostał na skażonym terenie, aby zajmować się pozostawionymi zwierzętami, słucha o przeżyciach Japończyków, którzy musieli identyfikować napuchnięte od wody ciała swoich dzieci, wchodzi do tymczasowych baraków, w których nie da się wytrzymać, ani jak jest gorąco, ani jak jest zimno, spotyka się z panią psycholog, która opowiada o etapach żałoby, a także bierze udział w spotkaniach z mnichem oraz w warsztatach umierania.
Boni bardzo wymownie przedstawia losy Japończyków po przejściu fali tsunami w 2011 roku. Osobiście odwiedza dotknięte katastrofą miejsca i przeprowadza wywiady z mieszkańcami zrujnowanego wschodniego wybrzeża wyspy. Reporterka buduje szczegółowy obraz, opisując, jak to wyglądało w chwili nadejścia nieszczęścia, a jaki jest stan obecnie. Pokazuje, że, mimo iż rząd japoński był przygotowany na tego typu katastrofę, trzęsienia ziemi i tsunami nie są bowiem w Japonii niczym nadzwyczajnym, to nic nie mogło uchronić od takiej liczby ofiar. Japończycy mają system wczesnego ostrzegania przed trzęsieniami ziemi oraz przed falami tsunami, mają wały ochronne oraz wyznaczone miejsca ewakuacyjne, ale w tym przypadku zabezpieczenia zawiodły. To doskonale pokazuje, że człowiek, mimo doskonałego przygotowania nigdy nie wygra z siłami natury.
3. Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym – Maciej Czarnecki
Maciej Czarnecki napisał doskonały reportaż i, mimo że odbieranie dzieci Polakom w obcym kraju to bardzo trudny temat udało mu się być bezstronnym. „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym” to nie tylko historie rodzin, które miały styczność z Barneveretem, ale także pracowników socjalnych, psychologów, urzędników oraz rodzin zastępczych, które współpracują z tą instytucją.
Dziennikarz podkreśla, że w większości przypadków Barneveret interweniował słusznie i że nie udało mu się porozmawiać z żadną rodziną, która byłaby rzeczywiście winna, ze względu na ich wstyd oraz niechęć do opowiadania o błędach.
Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo pokazuje problem z różnych stron. Przede wszystkim wiele nieporozumień między emigrantami oraz Barneveretem bierze się z różnic kulturowych, w tym różnić w wychowaniu. Obecnie w Polsce zmienia się powoli sposób wychowania dzieci, ale jeszcze tak niedawno bicie pasem, krzyczenie czy klaps były standardowymi metodami wychowawczymi. W Norwegi nie można na dziecko nawet podnieść głosu. Każdą nieprawidłowość może zgłosić lekarz, sąsiad, nauczyciel czy sam poszkodowany. Z jednej strony, to bardzo dobrze, że takie instytucje istnieją, ale z drugiej rozumiem też rozpacz rodziców, którzy zostali niesłusznie posądzeni. Wielu Polaków (ale nie tylko, bo problem dotyczy też innych emigrantów) zdecydowało się, po styczności z Barneveretem, wyjechać z Norwegii. Zdarzały się nawet porwania dzieci z rodzin zastępczych. Nie oznacza to, że Norwegia jest państwem wrogim, czy nietolerancyjnym, panuje tam po prostu inna mentalność, której nie rozumiemy, a czasami nawet nie chcemy rozumieć.
4. Jak pokochać centra handlowe – Natalia Fiedorczuk
Natalia Fiedorczuk w debiutanckiej książce „Jak pokochać centra handlowe” pisze o trudach macierzyństwa, o depresji poporodowej oraz o prawdziwej, choć pełnej wyrzeczeń miłości do dzieci. Depresja poporodowa tak naprawdę w Polsce jest jeszcze tematem tabu i nie mówi się o niej głośno, a przecież dotyka tak wielu kobiet. Może, gdyby zacząć mówić, że ten stan się zdarza często, że nie jest niczym, co powinno się piętnować, wówczas więcej kobiet zgłosiłoby się po pomoc do swoich najbliższych lub do odpowiednich specjalistów.
Wychowanie dziecka wymaga ogromu pracy, więc nic dziwnego, że matka, która w jednej chwili, po narodzinach dziecka traci tak wiele – wolność, niezależność, piękne ciało, czas dla siebie i możliwość pozwolenia sobie na zdrową dawkę egoizmu – ma problem, aby taki stan rzeczy zaakceptować.
Autorka pisze w sposób barwny, bezkompromisowy o temacie trudnym, ale bez zbędnego narzekania i jojczenia na swoją sytuację. Natalia Fiedorczuk sama przeżyła depresję poporodową, ale nie ona jest główną bohaterką, nie pisze autobiografii. Przeniosła po prostu emocje wielu młodych matek, z którymi rozmawiała i które podzieliły się z nią swoimi emocjami. Fiedorczuk za tę ważną książkę w pełni zasłużenie otrzymała Paszport Polityki. Nie bała się pokazać, że macierzyństwo ma też tę ciemniejszą, mniej lukierkową stronę.
5. Panna Nikt – Tomek Tryzna
W „Pannie Nikt” Tomek Tryzna wyraźnie ukazał przemianę głównej bohaterki z zahukanego dziecka w wyzwoloną nastolatkę. Przebiega ona oczywiście stopniowo. Czytelnik wszystkie wydarzenia śledzi oczami dziewczynki, która początkowo jest bardzo infantylna, a jej naiwność i prostolinijność może drażnić. W momencie, kiedy Marysia poznaje Kasię, pojawia się poważny wyłom w jej zachowaniu – pierwsze kłamstwa, pierwsze złośliwości, pierwsze zauroczenie nowo poznaną koleżanką. Dziewczynka przysięga przyjaciółce, na życie swojego najmłodszego braciszka, że nigdy jej nie znienawidzi. Kasia nie jest przeciętną nastolatką. Jest utalentowana muzycznie, twierdzi, że to dzięki Dżigiemu – demonowi, który zamieszkuje jej duszę – to on każe jej nosić cygańskie stroje i wykonywać rzeczy, na które dziewczyna wcale nie ma ochoty. Kasia, w przeciwieństwie do Marysi jest przeciwniczką kościoła i wyśmiewa jej religijność. To ona wpłynie na jej duszę.
Dziewczęta rozdziela wielka kłótnia. W tym samym momencie w życiu głównej bohaterki pojawia się ta druga – Ewa. Już od pierwszego dnia po rozstaniu z Kasią stają się najlepszymi przyjaciółkami. Ewa jest piękna, bogata i mimo swoich piętnastu lat, wyzwolona. Dzięki niej Marysia odkrywa swoją fizyczną kobiecość, swoje potrzeby i pierwsze miłosne uniesienia, ale staje się także okrutna i wulgarna. Ewa wprowadzi ją w świat alkoholu, imprez oraz mężczyzn. To ona wpłynie na jej ciało.
Zarówno przy Kasi, jak i przy Ewie widać przemianę głównej bohaterki, która nie jest kształtowana poprzez wartości wyniesione z domu, ale dzięki koleżankom, które zamydliły jej oczy i wypaczyły dotychczasowy światopogląd. Ta zmiana, mimo że rozłożona w czasie, jest tak widoczna, że aż bolesna. Przez dwie bardzo silne osobowości Marysia nie jest już sobą. Po części jest Minką, jak ją nazywa Kasia, a po części Majką – przyjaciółką Ewy, ale Marysią już nie jest.
6. 1945 wojna i pokój – Magdalena Grzebałkowska
Grzebałkowska skupia się na życiu codziennym z tamtych lat, oddając głos swoim bohaterom. Tu nie ma wyraźnego komentarza, bo tak naprawdę nie jest on potrzebny. Autorka pozostawia ocenę czytelnikowi. A kontrowersyjnych tematów jest sporo, choćby szabrownictwo i niszczenie dziedzictwa kulturowego Niemców. Grzebałkowska dzieli książkę na różne tematy: raz możemy dowiedzieć się o sierocińcu dla żydowskich dzieci, a innym razem o trudach podróży do nowego domu, raz zwykli Niemcy są ukazani jako wrogowie, a raz jako przyjaciele, którzy podczas przesiedleń są w tak samo trudnej sytuacji jak Polacy.
Większość ludzi żyjących w tamtych czasach nie wierzyło, że ziemie odzyskane (wówczas nie wiedziano nawet jak je nazywać) pozostaną w granicach Polski. Był lęk, ogromna niepewność oraz brak poczucia jakiejkolwiek stabilizacji i Grzebałkowska doskonale to pokazuje w swoim reportażu. Wszystko tu jest bardzo autentyczne, nie ma sztuczności, ani przekłamania. Czytelnik dosłownie może poczuć emocje bohaterów, które mimo upływu wielu lat od tamtych wydarzeń są wciąż żywe.
Nie jest to lekka lektura, ale napisana w doskonałym stylu. Wisienką na torcie są wycinki z gazet publikowanych w 1945 roku, gdzie wśród ogłoszeń drobnych przeplatają się dramaty i drobne radości. Ktoś szuka zaginionej podczas wojny rodziny, ktoś przekazuje wieść, że przeżył, ktoś informuje, że wznawia działalność cukierni, ktoś pisze, że odda lub przyjmie dziecko, a ktoś inny, że zajmuje się wróżbiarstwem. Te krótkie informacje dopełniają całość książki, autentycznie bowiem oddają niepokoje i radości ówczesnego społeczeństwa. To naprawdę mocna lektura, którą polecam nie tylko miłośnikom historii.
7. Ślady – Jakub Małecki
Jakub Małecki po raz kolejny, podobnie jak w „Dygocie”, opisuje małą społeczność. „Ślady” składają się z opowiadań o historii życia i śmierci różnych osób, które się znają bardziej lub mniej – tylko z widzenia. Pochodzą oni z różnych warstw społecznych, mają inne marzenia, inne przeżycia oraz inne plany na przyszłość, które od czasu do czasu przerywa śmierć.
W historiach przedstawianych przez Małeckiego śmierć bywa okrutna, złośliwa, głupia, ale też uwalniająca od trosk i dająca wytchnienie. Autor nie opisuje jedynie sposobów, w jakich ktoś zginął, ale ukazuje bohaterów z różnych perspektyw, zarówno życia własnego, jak i wpływu, jaki dana osoba wywarła na życie innych – sąsiada, kochanka, małżonka czy krewnego, przez co czytelnik może utożsamić się, z którąś z postaci. A wybór jest duży.
Autor w książce „Ślady” pokazuje, że nie ważne jak byśmy przeżyli nasze życie – czy będzie ono pełne przygód, czy zwykłe, czy będziemy dobrzy, czy źli i tak zakończy się śmiercią. Może ona być spokojna, we własnym domu, we śnie, a może gwałtowna, poniesiona w wypadku, w którym zginiemy nie tylko my, ale który zrujnuje także życie innych osób. Ta kruchość istnienia ludzkiego jest przerażająca i mimo że każdy z nas zdaje sobie z niej sprawę, dopiero gdy głębiej się nad nią zastanowimy, niemiłe wrażenie o nieodwracalności nieuniknionego się potęguje. I to jest najbardziej niepokojące. Lektura to kawał dobrej literatury, który skłania do myślenia.
8. #Upał – Michał Olszewski
Michał Olszewski w książce „#Upał” posługuje się pierwszoosobową narracją bohatera, dla którego liczy się tylko praca oraz przekazywanie światu newsów. Nie ma czasu na spędzanie czasu z dziećmi, nie ma czasu, żeby poświęcić chwilę żonie, nie ma czasu odebrać telefonu od własnej matki, nie ma czasu iść nawet na pogrzeb swojego serdecznego przyjaciela sprzed lat. Fej bowiem twierdzi, że teraz jest czas żywych, a nie umarłych. Mężczyzna zostaje skierowany na terapię uzależnień, ale tuż po wyjściu pierwsze co robi, to siada do komputera, odpala telefon, radio oraz telewizor. Jest opętany chęcią posiadania jak największej ilości informacji i tylko tym żyje.
Autor pisze trochę tak, jakby tworzył posty na Facebooku – treści są krótkie, zwięzłe, a myśli urywane. Dzięki takiemu zabiegowi Olszewskiemu udało się nadać tempo, które jest szybkie niczym szalony tryb życia Feja. Nie ma tam czasu na nudę, ale nie ma też czasu na proste przyjemności i na bliskość.
Czytając tę książkę, zaczęłam się zastanawiać, ilu ludzi żyje w ten sposób? Ile tych zgarbionych nad swoimi smartfonami osób poświęca się bardziej cybernetycznemu życiu oraz Facebookowym lajkom niż prawdziwym wartościom i realnym pochwałom? Wszystko jest dla ludzi, ale musimy uważać, aby wirtualna rzeczywistość nie pochłonęła nas bardziej niż ta obecna w życiu codziennym i żeby nie doprowadziła ona do tragicznych w skutkach wydarzeń, które spotkały głównego bohatera książki „#Upał”. Powieść daje dużo do myślenia o tym, co jest tu i teraz – polecam!
9. Diabolika – S.J. Kincaid
S.J. Kincaid chciała zostać astronautką, ale gdy okazało się, że jej matematyczne zdolności nie wystarczą, żeby wykonywać ten zawód zrezygnowała więc ze swoich planów. Fascynacja kosmosem jednak w niej została, co autorka wyraża poprzez swoje powieści SF. Pisząc „Diabolikę” zainspirowała się swoją pasją do astronomii oraz powieścią „Ja, Klaudiusz” Roberta Gravesa o Cesarstwie Rzymskim. To połączenie odległej przyszłości z zasadami panującymi w starożytności dało znakomity efekt świeżości w wykreowanym przez Kincaid świecie.
Narratorem jest diabolika, która opowiada o swoich przeżyciach oraz odczuciach od momentu szkolenia na bezwzględną bestię. Wyraźnie widać jej emocjonalną przemianę, co zbliża czytelnika do głównej bohaterki, mimo że jej charakter nie jest nieskazitelny, a zachowanie dalece odbiega od przyjętych norm moralności. Wyrazistość postaci oraz rozbudowane opisy ich charakterów, pozwalały dobrze wczuć się w ich sytuację. W książce pojawili się zarówno bohaterowie, których pokochałam, jak Nemesis czy Tyrus, ale byli także tacy, których znienawidziłam. Do tej drugiej grupy należała prawie cała rodzina cesarska. Postacią, którą najmniej rozumiałam i która najbardziej mnie irytowała ze względu na swój idealny charakter oraz bezpłciowe zachowanie była Sydonia. Ale w tym wypadku to kwestia gustu – niektórzy kochają grzeczne dziewczynki, a inni mordercze diaboliki.
Autorka stworzyła bardzo dopracowany świat i widać, że poświęciła temu dużo uwagi. W książce wszystkie zależności, mechanizmy, technologie i wierzenia są doskonale objaśnione oraz tworzą zgrabną i kompletną układankę. Bardzo podobał mi się, na przykład, opis balu przy braku grawitacji lub wyjaśnienie, dlaczego, mimo zakazu rozwoju technologicznego, maszyny oraz statki kosmiczne nadal działają. Kincaid o niczym nie zapomniała i niczego nie pominęła.
10. Doktor Sen – Stephen King
Przyznam szczerze, że sięgając po „Doktora Sen”, miałam dość duże obawy. Nie wszystkie książki Stephena Kinga mi się podobają – wiem, to kwestia gustu – ale kontynuacja jednego z jego najlepszych dzieł (a przecież napisał ich sporo) mogła się okazać, albo kompletnym zaskoczeniem, albo totalną klapą. W tym wypadku nie zostawiłam furtki, dla tak zwanego średniaka. Na szczęście okazało się, że to majstersztyk pierwszej klasy.
W powieści poznajemy nie tylko losy Dany,ego, ale czytelnik spotka także nowych bohaterów – jaśniejącą Abrę oraz postaci należące do sekty Prawdziwy Węzeł. To naprawdę bardzo dobra literatura grozy. Najpierw autor, jak zwykle zresztą, stopniowo buduje napięcie, by przejść do akcji rozgrywającej się w zawrotnym tempie. Mimo że „Doktor Sen” został napisany ponad trzydzieści lat po „Lśnieniu”, doskonale oddaje klimat, który wcześniej czułam, zagłębiając się w zakamarki przerażającego hotelu Panorama.
Nowsze książki króla grozy nie przypadły mi do gustu, raczej lubuje się w jego klasykach takich jak „Carrie”, „Cmętarz Zwieżąt”, „Sklepik z Marzeniami”, „Zielona Mila”, czy we wspomnianym już „Lśnieniu”, ale stosunkowo niedawno wydany „Doktor Sen” zrobił na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Jak za starych, dobrych czasów.