„Żenująco głupi i pięć razy za długi spot” – jak Instytut Książki promuje polską literaturę za granicą

To nie jest dobry rok dla nikogo. Dla twórców reklam i marketingowców także. W ostatnich tygodniach polska publiczność drwiła z długiej i pięknej reklamy Apartu, hitem sieci stał się również kalendarz Spółdzielni Mleczarskiej KaMos, ale jak się okazuje, rynek książki też ma swojego reklamowego „kasztana”. Jest nim najnowszy spot, przygotowany przez Instytut Książki, który w zamiarze ma promować polską literaturę za granicą.

Wiadomo, że sytuacja na rynku książki nie jest łatwa. Zwłaszcza jeśli chodzi o rynek zagraniczny, ponieważ odwołano wszelkie targi, na którym wydawcy mogli zaprezentować naszych rodzimych autorów. Film o jakże wymyślnej nazwie „New Books from Poland” miał temu problemowi zaradzić. Zatrudniono więc reżysera, ekipę i podjęto się produkcji. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ten film rzeczywiście promował polską literaturę, ale…

Wszystko poszło nie tak. Przede wszystkim, podobnie jak w pięknej i długiej reklamie Apartu zabrakło sensownego scenariusza i podobnie, jak w przypadku kalendarza KaMosu śmierdzi kiczem z daleka. Reklama z założenia miała pokazywać fabułę książek, które są prezentowane, ale nie znając jej (a zapewne tak będzie w przypadku zagranicznych wydawców i inwestorów), mamy wrażenie, że autor wrzucił tu jakieś dziwne, popaprane sceny i udaje, że miało być ładnie, oryginalnie i ciekawie. Ponadto w całość zostały wplecione zupełnie niepotrzebne przebitki z lotu ptaka, prezentujące piękno naszego kraju — mamy więc pola, lasy, góry, rzeki, ale nie bardzo widać książki, które są jedynie małymi, szybko przemykającymi obrazkami na tle odciągających uwagę odbiorcy scen.

Dziwić może też wybór twórców. Obok książek Jacka Dukaja, Szczepana Twardocha, Dominiki Słowik, czy Witolda Szabłowskiego, mamy takich autorów, jak: Marta Kwaśnicka (6 ocen książki „Pomyłka” na lubimyczytac.pl), czy Bronisław Wildstein (6 ocen książki „Bunt i afirmacja. Esej o naszych czasach” na lubimyczytac.pl). Klucz wyboru nie jest zatem jasny, bo na pewno Instytut Książki nie kierował się popularnością danego tytułu.

Spot jest tak zły, że postanowił się do niego odnieść jeden z nieświadomych uczestników tego filmu — pisarz Szczepan Twardoch:

„Niestety zobaczyłem ten żenująco głupi i pięć razy za długi spot, za pomocą którego Instytut Książki chciałby «promować polską literaturę za granicą». Śmiałem się w głos, prawie jak z bardzo długiej reklamy Apartu, do momentu, w którym pojawiła się tam moja książka i wtedy śmiech mi uwiązł w gardle”.

https://www.facebook.com/szczepan.twardoch/posts/10220036934935322

Suchej nitki, chociaż w nieco łagodniejszym tonie, nie pozostawia na filmie również Jacek Dehnel:

„Tymczasem – i nie jest to wina reżysera, który takie zlecenie dostał i wywiązał się z niego dobrze, tylko zleceniodawców – brakuje tego, co faktycznie mogłoby trafić do fachowców: przekazu atrakcyjnego na zupełnie innym poziomie, spójnej narracji reklamowej opartej na jakimś chwytliwym pomyśle. Że od czasu Targów w Londynie polska literatura błyszczy, że nominacja do Bookera dla Grzegorzewskiej, że Booker dla Tokarczuk a potem Nobel dla Tokarczuk, że entuzjastyczne recenzje, że sukces Szabłowskiego, że świetne, nagradzane przekłady, że różne gatunki, że międzynarodowa sława Mizielińskich, że nagrody w Bolonii i potęga literatury dziecięcej, że ekranizacje, że inscenizacje, że liczba przekładów od tego a tego roku wzrosła o tyle a tyle, że zainteresowanie mediów. Konkrety, które są ważne dla wydawcy, zastanawiającego się, czy wydać Pipsztycką, czy może Pipstadottir, Pippensteina, Pipakowa albo Pippano. Ale cóż, mamy misia na miarę naszych potrzeb i możliwości”.

https://www.facebook.com/jacek.dehnel/posts/10158973407889914

Instytut Książki nie pozostał dłużny, tłumacząc:

„Po tym, jak Szczepan Twardoch publicznie wyraził negatywną opinię na temat spotu, otrzymaliśmy wiele komentarzy: od pozytywnych po skrajnie krytyczne. Wolność wypowiedzi oraz kwestia gustu to dwie sprawy, w które z pewnością nie będziemy ingerować. Nie odniesiemy się zatem szerzej do wypowiedzi w stylu „ale masakra”, „strasznie to dziwne i słabe”, „ale paździerz” czy „bardzo słaby projekt państwu z tego wyszedł”. Po prostu – szanujemy prawo każdego z widzów do „masakrowania” wedle własnego uznania. Od wieków tak to działa, że jednym podobają się filmy Almodóvara, a inni nie są w stanie ich strawić. Jedni zaczytują się w Dostojewskim, a inni uważają, że to nuda.”

Najbardziej jednak dziwi ta wypowiedź:

Film nie został stworzony w celu publikacji na polskim rynku wydawniczym. Pokazaliśmy go polskiej publiczności jako efekt części działań wykonywanych przez Instytut Książki, jednak docelowo spot będzie promować polską literaturę za granicą. W pierwszej kolejności film jest skierowany do odbiorcy branżowego – do zagranicznych wydawców i tłumaczy.

https://www.facebook.com/InstytutKsiazki/posts/10158764668563194

Czy to oznacza, że zagraniczny wydawca i tłumacz ma gorszy gust niż polski internauta lub pisarz? Czy można założyć, że to, co w Polsce jest krytykowane, za granicą znajdzie poklask? Czy biorąc pod uwagę profesjonalne, zagraniczne produkcje możemy wieszczyć sukces spotowi „New Books from Poland” i liczyć na nagły wzrost sprzedaży naszych rodzimych tytułów?

Tutaj obejrzycie spot „New Books from Poland”: