Festiwal Nowe Horyzonty — 5 filmów, które udało mi się zobaczyć (Nie samą książką żyje człowiek #36)
W Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Nowe Horyzonty biorę udział od lat, tak naprawdę brałam w nim udział, wówczas gdy jeszcze miał inne nazwy. Bardzo lubię uczestniczyć w tym wydarzeniu, bo filmy, które podczas festiwalu oglądam, głęboko zapadają w pamięć. Nie zawsze są to dobre produkcje, czasami budzą obrzydzenie, czasem powodują znużenie lub spotykają się z brakiem mojego zrozumienia, ale na pewno są oryginalne i zapamiętywane. Nowe Horyzonty to kino iście festiwalowe, można tam uczestniczyć w światowych premierach albo zobaczyć dzieła, które nie będą szerzej pokazywane polskiej publiczności, a większość z nich nigdy nie pojawi się w multipleksie, dlatego warto chociaż raz pojawić się na tym wrocławskim święcie kinematografii, żeby obcować z zupełnie innymi obrazami, niż dostarcza się nam na co dzień. Dlatego i dla wspaniałej atmosfery, którą tworzą zafascynowani filmem ludzie.
Nie jestem typem karnetowicza, który bierze urlop na festiwal (choć dwa razy mi się to zdarzyło), aby zaliczyć jak największą ilość seansów. Nie wyobrażam sobie obejrzeć 40 filmów w 10 dni, ale zawsze staram się skorzystać z tego wydarzenia na miarę możliwości. W tym roku obejrzałam 5 filmów i biorąc pod uwagę, że oglądałam je wyłącznie po pracy, jestem bardzo zadowolona z tego wyniku.
Titane
Obraz stworzony przez Julię Ducournau wymyka się wszystkim gatunkom filmowym. To opowieść o walce, o próbie dostosowania się do świata, o sile rodzicielskiej miłości, o vendetcie i odrzuceniu jednostki. Ponętna Alexia z wszczepioną tytanową płytką chce żyć na swoich zasadach. Zasadach niezgodnych z zasadami innych. Nie każdemu się ten film spodoba, bo jest tu przemoc, golizna i elementy mocno oderwanej fantastyki, ale też jest moc emocji. Kadry pierwsza klasa, aktorstwo na najwyższym poziomie i do tego ta doskonała muzyka! Jeśli zachwycaliście się dziełami Cronenberga, Tarantino lub Rodrigueza, „Titane” was uwiedzie. Zasłużona Złota Palma w Cannes
Moja ocena: 10/10
Ćmy (światowa premiera filmu)
Piotr Stasik przyznał, że ten film, został stworzony już po castingu. Pierwotnie miał być obrazkiem sentymentalnym o czasach jego dzieciństwa. Dobrze, że tak się nie stało! „Ćmy” to współczesna wersja Władcy Much. W głównej mierze opierają się na montażu, pięknych kadrach i doskonałej muzyce. Podziw budzi również gra aktorska ludzi bardzo młodych i niedoświadczonych, a odgrywających swoje role jak prawdziwi profesjonaliści. Grupa chłopców trafia na obóz dla graczy, a gdy komputery wciągają ich za bardzo, wychowawcy postanawiają odciąć im prąd. Zbuntowani uciekają, przez dwa tygodnie nikt nie może ich odnaleźć, a gdy wreszcie trafiają w ręce policji, żadne z dzieci nie mówi. To opowieść o tym, jak rodzi się zło i że może ono kiełkować nawet w bardzo młodym człowieku. Opowieść piękna wizualnie, muzycznie i zapadająca w pamięć.
Moja ocena: 9/10
Paryż, 13. dzielnica
To jest film o różnych obliczach miłości. Jacques Audiard stworzył czarno-białe dzieło o różnych odcieniach relacji międzyludzkich. Mamy tu niestandardowe podejście do związków, bardzo klasyczną i zwyczajną miłość, mamy zakochanie wynikające z przyjaźni i przyjaźń wynikającą z zakochania. Nic tu jednak nie jest proste tak jak w prawdziwym życiu. „Paryż, 13. dzielnica” to obraz miły dla oka, z dobrą grą aktorską i umiejętnie przedstawionymi emocjami o zabarwieniu erotycznym.
Moja ocena: 8/10
Hiacynt (światowa premiera filmu)
Brakowało mi w polskim kinie dobrego pełnometrażowego thrillera, ale wreszcie się doczekałam. Piotr Domalewski, znany między innymi z doskonałej „Cichej Nocy”, stworzył wciągającą historię opartą na prawdziwych wydarzeniach — akcji milicyjnej, polegającej na inwigilacji homoseksualistów. Postaci są wielowymiarowe i świetnie odegrane, ale jak to w polskich filmach bywa, jakość dźwięku jest fatalna i w pewnych momentach musiałam się bardzo skupiać, żeby zrozumieć, o czym mówią aktorzy. A szkoda, bo gdyby nie ten istotny szkopuł ocena mogłaby być wyższa! Na szczęście nie zepsuło to całkiem dobrego wrażenia i chętnie powtórzę seans „Hiacynta”, gdy jesienią pojawi się na Netflixie.
Moja ocena: 7/10
Dzień Dzisiejszy
To najgorszy film, jaki zobaczyłam na Nowych Horyzontach w tym roku, mimo naprawdę ciekawej fabuły, przypominającej jeden z odcinków „Czarnego Lustra”. Produkcja Maxence’a Stamatiadisa rozpoczyna się niewinnie — ot, dwoje starszych ludzi będących małżeństwem, jak miliony innych. Gdy mąż umiera, żona po kilku latach natyka się na aplikację, umożliwiającą jego powrót do żywych. Kobieta ochoczo korzysta z tej możliwości, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Brzmi intrygująco, prawda? I wszystko by było dobrze, gdyby nie byle jaka realizacja scenariusza. Oglądając „Dzień Dzisiejszy” miałam wrażenie, że ktoś zapomniał przetrzeć kamerę, a obiektyw był brudny. Ujęcia słabe, chyba przypadkowe. Byle jaka była też gra aktorska, która mimo tematu zawierającego ogromny ładunek emocjonalny, nie budziła większych doznań. Szkoda, że taki potencjał został tak zmarnowany.
Moja ocena: 5/10