Nie samą książką żyje człowiek #16
Wrzesień już się prawie kończy, ale u mnie nadal jest jakoś tak wakacyjnie i leniwie, mimo że pracy mam sporo. Staram się od czasu do czasu gdzieś wychodzić, choć najchętniej siedziałabym cały czas na kanapie z dobrą lekturą… Ostatnio w cyklu „Nie samą książką żyje człowiek” było głównie filmowo. Tym razem będzie bardziej różnorodnie.
Film
Najlepszy z filmu był popcorn
Niedawno postanowiłam zrobić sobie babski wieczór i wybrałam się sama do kina na typowo kobiecy film „Mama Mia 2”. Obejrzawszy pierwszą część, wiedziałam, czego mogę się mniej więcej spodziewać – uroczego, niewymagającego musicalu z piosenkami ABBY i pięknymi widokami w tle. Nie oczekiwałam wiele, a i tak nie dostałam nic. Takiej słabizny już dawno nie widziałam. Po pierwsze trailer już na samym początku zdradza zakończenie. Po drugie jest na nim (w dużej części) moja ukochana Meryl Streep, która została także wymieniona jako czołowa aktorka tej produkcji, więc miałam nadzieję, że sobie na nią popatrzę. Była to nadzieja złudna, bo postać, którą grała Meryl Streep w drugiej części „Mamma Mia”… nie żyje. Aktorka, rzeczywiście pojawia się w filmie na dwie ostatnie piosenki, jako… duch. Możemy za to zobaczyć Cher śpiewającą utwory ABBY, co jest jakimś totalnie dziwnym połączeniem. Po trzecie faceci śpiewający do bagietki to jednak dla mnie za dużo. Po czwarte spora część ludzi, którzy mają udawać Greków, jest czarnoskóra. Nie mam nic do czarnoskórych, ale wiecie… Oni nie przeważają w Grecji, a na pewno nie przeważali w latach 70. Po piąte efekty specjalne, takie jak gigantyczny, przerysowany księżyc, wołają o pomstę do nieba. Po szóste piosenki ABBY fabularnie nie składały się w całość. Główna bohaterka najpierw na przykład śpiewała, że znają się dopiero od tygodnia, by od razu zaśpiewać, że wiedzą o sobie już wszystko… Po siódme fabuła była nieco patologiczna i słabo rozbudowana – dziewczyna sypia z trzema facetami w ciągu jednej podróży, po czym nie wiadomo z kim zachodzi w ciążę. Jeśli więc ktoś będzie chciał Was zaprosić na to do kina, odmówcie. Dobrze, że na seans zabrałam popcorn, bo z tego wypadu do kina tylko on był dobry.
Moja ocena: 2/10
Galeria
Wspaniałe dzieła w słabej odsłonie
Wrocławska wystawa „Dali, Warhol – Geniusz Wszechstronny” w Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego nie powala. Nie chodzi o wystawione na niej dzieła sztuki, bo one zachwyt budzą, mimo że nie znajdziemy tam ani najsłynniejszych dzieł Salvadora Dali, ani Andy’ego Warhol’a, ale o sposób ich zaprezentowania zwiedzającym. Niektóre prace wiszą zakamuflowane w korytarzach albo niemal przylepione na ordynarnej folii aluminiowej w miejscach, gdzie brakuje przestrzeni, aby obejrzeć je z odpowiedniej perspektywy. Jedna z prac Warhol’a została wstawiona obok gaśnicy i przycisku przeciwpożarowego, które skutecznie odciągały uwagę od dzieła. Ponadto komuś ewidentnie myliły się strony, bo gdy sygnatura była w lewej części obrazu, to według opisu znajdowała się w prawym rogu. Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego to wprawdzie mała przestrzeń, ale można było zupełnie inaczej ją zagospodarować, gdy chce się wystawiać dzieła tak popularnych artystów, zwłaszcza inkasując 40 zł od osoby za wstęp.
Moja ocena: 6/10
Muzyka
Muzyka uliczna, która porusza
Wśród ulicznych muzyków można spotkać niebywałe talenty, przykładem może być chociażby Gienek Loska, który został zauważony przez szerszą publiczność, dopiero po uczestnictwie w popularnym programie telewizyjnym. Ale nie o Gienku chciałam dziś Wam opowiedzieć. Przechodząc wrocławskim rynkiem, natknęłam się na artystkę (wiem, to duże słowo i używam go w stosunku do tej osoby w pełni świadomie), która zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Martyna Bellini, bo o niej mowa stała wśród tłumu gapiów, grając na podłączonej do wzmacniacza gitarze akustycznej i śpiewała covery znanych utworów. Nie robiła tego odtwórczo, ale na swój sposób interpretując, nie naruszając przy tym walorów muzycznych i tekstowych danej piosenki. Rzadko kiedy porusza mnie muzyka, lubię jej słuchać, ale nie budzi ona we mnie głębszych emocji, jednak zdarzają się momenty, że zapiera mi dech w piersiach, a w oczach pojawiają się łzy wzruszenia. Tak było po odsłuchaniu kilku piosenek w wykonaniu Martyny, która ma niesamowity talent. Szkoda, że nie możemy posłuchać jej na płytach (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo). Jestem przekonana, że przy dobrym managerze i odpowiedniej promocji byłaby bardzo popularną i lubianą piosenkarką, sprzedającą mnóstwo swoich krążków. Jeśli nie macie możliwości posłuchania tej dziewczyny na żywo, można zrobić to na YouTube, gdzie znajdziecie wiele amatorskich filmików z jej występami.
Moja ocena: 10/10