Nie samą książką żyje człowiek #17
Jesień to dla mnie nie tylko idealna pora, żeby zakopać się pod kocem i czytać książki, ale także wspaniały moment, aby oglądać seriale, chodzić do kina i… zwiedzać. Uwielbiam bowiem złotą, pomarańczową i brązową paletę barw oraz panującą na zewnątrz chłodną, ale nie lodowatą temperaturę. W dzisiejszej części z cyklu „Nie samą książką żyje człowiek” opowiem Wam o dwóch doskonałych filmach, które jeszcze można zobaczyć w kinie, całkiem interesującym miniserialu z Netflixa oraz o wyprawie do fantastycznego muzeum, które znajduje się na Dolnym Śląsku.
Film
Najgłośniejszy polski film ostatnich lat
Kler w reżyserii Wojtka Smarzowskiego bije wszelkie możliwe rekordy oglądalności. „Winni” są temu po części przeciwnicy tej produkcji, którzy zrobili wiele szumu i grozili zakazem emisji. Polacy, jak to Polacy, gdy im czegoś zakazać, zrobią zupełnie na odwrót, więc tłumnie ruszyli do kin, aby zobaczyć, o co rozgrywa się ten cały ambaras. Oczywiście ja również pobiegłam na Kler. Nie tylko dlatego, że o nim głośno, ale przede wszystkim z powodu mojej niezachwianej miłości do wszelakiej twórczości pana Smarzowskiego. Od wielu lat wiadomo, że w filmie tego reżysera nie może zabraknąć jego czołowego aktora, czyli wyśmienitego Arkadiusza Jakubika, który, mimo że popularność zyskał w komediowej produkcji, czyli serialu „13 posterunek”, idealnie nadaje się do ról dramatycznych. Od lat jego potencjał w swoich filmach wykorzystuje właśnie Wojciech Smarzowski. Tym razem aktor również nie zawiódł. Trailer Kleru zapowiada komedię, w której grupa księży świetnie się bawi, pijąc wspólnie alkohol, ale Kler z komedią ma niewiele wspólnego, to bowiem czystej postaci dramat. Dramat, o którym nadal się myśli wielokrotnie po wyjściu z kinowej sali. Obraz przedstawia różne patologie, które mają miejsce w szeregach duchownych Kościoła Katolickiego i, mimo że jest to film fabularny, jest on bardzo autentyczny. Wojciech Smarzowski ukazał w nim pedofilię, nastawienie duchowieństwa na zysk oraz nieformalne związki księży, jednak pokazał też drugą stronę medalu, czyli niesłuszne oskarżenia oraz dramat kapłanów, którzy się zakochują, a ze względu na twardą zasadę celibatu, nie mogą swej miłości ujawniać. Nie rozumiem zatem skąd to wielkie oburzenie i próba bojkotowania „Kleru”. To doskonały film, na który warto się wybrać nie tylko ze względu na kontrowersyjny temat i ogromną popularność, ale także z uwagi na świetną grę aktorską wspomnianego wcześniej Arkadiusza Jakubika, a także Roberta Więckiewicza, Jacka Barciaka, Janusza Gajosa oraz Joanny Kulig.
Moja ocena: 10/10
Niezły kosmos!
O Neilu Armstrongu wiedziałam dotąd niewiele. Oprócz tego, że to amerykański astronauta, który dzięki wytężonym działaniom NASA, 20 lipca 1969 roku, postawił na księżycu stopę jako pierwszy człowiek w historii. Znałam też słowa, które wówczas wypowiedział: „To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”. Dzięki filmowi „Pierwszy człowiek” mogłam więcej dowiedzieć się o postaci Neila Armstronga nie tylko pod kątem przygotowań do największej dotąd pozaziemskiej podróży, ale także o jego życiu rodzinnym i osobistym. Zaledwie 33-letni reżyser Damien Chazelle (znany m.in. „La La Land” oraz „Whiplasha”) doskonale równoważy historię osobistą astronauty z przygotowaniami do jednej z najważniejszych misji kosmicznych. Trzeba również wspomnieć o doskonałej grze aktorskiej, w której wybijają się grający głównego bohatera Ryan Gosling oraz genialna Claire Foy w roli żony Neila. Na szczęście w tym filmie zabrakło charakterystycznego dla osiągnięć USA patosu, nieustannie i wszędzie powiewającej amerykańskiej flagi oraz skomplikowanych objaśnień technologicznych. Chazelle zrobił film o ludziach dla ludzi, bez pompy, choć ze wspaniałymi efektami specjalnymi, bez zbędnych hollywoodzkich zagrywek i na wysokim poziomie. Sądzę, że „Pierwszy Człowiek” to silny kandydat do Oscara.
Moja ocena: 10/10
Serial
Mieszanie w głowie
Ostatnio ciągnie mnie do seriali o eksperymentach naukowych, więc po obejrzeniu „Stranger Things”, „Black Mirror” oraz „Dark” z chęcią zaczęłam przygodę z „OA”. Pierwszy odcinek zaczyna się ciekawie, choć niepozornie. Młoda kobieta Prairie Johnson odnajduje się po siedmiu latach od zaginięcia. Nie chce mówić o swoim zniknięciu ani o tym, w jaki sposób odzyskała wzrok. Unika zwierzeń przed policją i przybranymi rodzicami, ale znajduje grupę śmiałków (a raczej outsiderów), którzy mają jej pomóc powrócić w miejsce porwania i wykonać misję odbicia pozostałych więźniów. Przez siedem pozostałych odcinków opowiada im, co wydarzyło się w czasie, gdy wszyscy jej poszukiwali. Mówi interesująco, choć niektóre momenty w dorosłym odbiorcy budzą duże powątpiewanie, a sama główna bohaterka wydaje się nieco zbyt infantylna. Wątek eksperymentu był ciekawy, choć w pewnych momentach niedopracowany. Szalony naukowiec, testujący na ludziach swoje teorie, to nic nowego, ale w przypadku „OA” mamy jakąś bajkową nutę z dziwacznym miłosnym trójkątem w tle. To nadawało tej historii pikanterii i oryginalności. Sporym minusem były pewne niedociągnięcia, o których niestety nie mogę opowiedzieć, nie zdradzając fabuły, a przede wszystkim słabo rozbudowane postaci drugoplanowe, które stały się jedynie narzędziem w rękach snującej opowieść Prairie. Tym razem nie zachwycę się także grą aktorską, która była całkiem przyzwoita, ale niczym szczególnym się nie wyróżniała. Zakończenie natomiast wbija w fotel, zostawia wiele pytań bez odpowiedzi i miesza nieźle w głowie i choćby dla niego warto dotrzymać do samego końca.
Moja ocena: 7/10
Muzeum
Pociąg do pociągów
Jest takie miejsce na Dolnym Śląsku, gdzie grupa pasjonatów lokomotyw parowych, ściąga je z różnych zakątków Polski i świata oraz gromadzi w jednym miejscu, aby dzielić się z innymi swoją pozytywną zajawką. To miejsce to Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa na Śląsku w Jaworzynie Śląskiej. Podczas czterdziestominutowego zwiedzania z młodziutkim, ale posiadającym dużą wiedzę przewodnikiem, dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy o poszczególnych lokomotywach i pociągach parowych. W muzeum można obejrzeć między innymi pociągi, które „zagrały” w ekranizacji „Lalki” oraz w „Rodzinie Połanieckich”, ale najciekawszymi według mnie atrakcjami była obrotnica, czyli praforma służąca do obracania pociągów o 360 stopni i ustawiania na jednym z wielu rozchodzących się torów oraz przebudowana z Warszawy (samochodu) drezyna, wożąca niegdyś po torach kolejowych urzędników do wypadków komunikacyjnych. Niesamowita rzecz! Muzeum świetnie spełnia swoją funkcję, zarówno jako miejsce dla rodzin z dziećmi, par, jak i singli, chcących zobaczyć coś ciekawego. Muzeum jest idealne na niedzielny wypad z Wrocławia (lub Wałbrzycha) poza miasto. Polecam!
Moja ocena: 10/10