Nie samą książką żyje człowiek #19
To już ostatni w tym roku wpis z cyklu „Nie samą książką żyje człowiek”, ponieważ w przedświątecznym i świątecznym czasie na pewno nie będę miała już czasu na rozrywkę. W tej części opowiem Wam o wrażaniach z wizyty w Muzeum Narodowym w Warszawie, o pierwszym spektaklu, który obejrzałam w Teatrze 6. piętro oraz o pewnym filmie o bardzo smutnej, rosyjskiej katastrofie.
Muzeum:
Dobrze, że je zabrali…
Przy okazji wizyty w Warszawie, postanowiłam wybrać się do Muzeum Narodowego. Niestety się zawiodłam. Jest tak samo konserwatywne i mało unowocześnione jak Muzeum Narodowe we Wrocławiu, które miałam okazję odwiedzać wielokrotnie. W trakcie mojej wizyty odbywała się wystawa czasowa — „Krzycząc: Polska! Niepodległa 1918”, na której zaprezentowano malarstwo na ziemiach polskich tuż przed odzyskaniem niepodległości. Można było tam dzieła: Kossaka, Malczewskiego, czy Stryjeńskiej i muszę przyznać, że wystawa była dość słabo przygotowana. Nie oznaczono nawet kierunku zwiedzania. Bardzo przydałoby się tam komentarz przewodnika, albo chociaż ciekawie podane opisy, bo same nazwiska artystów i tytuły obrazów nie wystarczały. Niestety usługa przewodnika w języku polskim kosztuje 140 zł. Zdecydowanie za drogo! Oprócz wystawy czasowej odwiedziłam także stałe ekspozycje: Galerię Sztuki Średniowiecznej, Galerię Sztuki XIX Wieku, Galerię Sztuki XX i XXI Wieku oraz Galerię Wzornictwa Polskiego. Najbardziej podobała mi się wystawa wzornictwa, szczególnie naczyń i tkanin produkowanych w Polsce przed II wojną światową. Jakież to były piękne rzeczy! Najmniej zaś uwiodła mnie wystawa sztuki średniowiecznej, większość rzeźb i elementów ołtarzy pochodziło z Wrocławia. Zaburzone proporcje i bardzo dziwne konstrukcje twarzy (szczególnie małego Jezusa) tak mnie zszokowały, a jednocześnie rozbawiły, że nawet ucieszyłam się, że z wrocławskich katedr i kościołów trafiły do warszawskiego muzeum. Takich koszmarków już dawno nie widziałam.
Moja ocena: 4/10
Teatr:
Opluci widzowie
Pierwszy raz byłam w Teatrze 6. piętro i pierwszy raz widziałam grających na żywo aktorów, którzy są bardzo sławni z telewizji (niektórzy aktorzy telewizyjni grają wprawdzie we wrocławskich teatrach, ale nie są oni aż tak bardzo rozpoznawalni). W „Bogu mordu” zagrała wspaniała obsada — Jolanta Fraszyńska, Cezary Pazura, Anna Dereszowska oraz Michał Żebrowski. Ta sztuka Yasminy Rezy w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej to komedio-dramat. Komedia, bo jest mnóstwo zabawnych scen. Dramat, bo pokazuje wyłażące brzydkie ludzkie wady, które zostają obnażone w najmniej odpowiednich momentach. Historia opowiada o dwóch małżeństwach, które spotkały się, by podpisać oświadczenie w sprawie pobicia się ich synów. Nuda? Nic podobnego! Wyśmienita gra aktorska, ciekawa, choć dość skromna scenografia oraz ciekawy rozwój akcji sprawiły, że nie nudziłam się ani chwili. Rola odegrana przez Jolantę Fraszyńską to mistrzostwo świata! Gdybyście chcieli się wybrać na spektakl, nie siadajcie w pierwszych rzędach naprzeciwko sceny. No, chyba że chcecie zostać opluci przez Annę Dereszowską. Ale więcej Wam nie zdradzę…
Moja ocena: 10/10
Film:
Rosyjska tragedia po angielsku
Przez zupełny przypadek trafiłam do kina na „Kursk” w reżyserii Thomasa Vinterberga. Miałam iść na zupełnie co innego, ale po spóźnieniu się na seans, wybrałam pierwszy lepszy film, który nie był bajką, ani przygodami superbohaterów rodem z komiksów. Nie żałuję tego przypadku. „Kursk” przedstawia prawdziwe losy 23 marynarzy, którzy przeżyli kilka dni po wybuchu na tajnym okręcie podwodnym. Przez rosyjski upór, pokaz siły i rosyjską biurokrację nie udało ich się uratować, mimo że były na to duże szanse, gdyby tylko decydenci przyjęli pomoc z zagranicy. Wstęp filmu jest nieco nudny, ale potem się rozkręca i wzbudza naprawdę ogromne emocje. Tak niewiele zabrakło, żeby Ci ludzie mogli przeżyć… Gra aktorska, przedstawienie faktów oraz tempo akcji były na przyzwoitym poziomie, ale przeszkadzało mi, że film został nakręcony po angielsku. Byłam przekonana, że to hollywoodzka produkcja, ale po sprawdzeniu, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, okazało się, że to kooperacja belgijsko-francusko-luksemburska. Język rosyjski w ustach Rosjan brzmiałby o wiele bardziej wiarygodnie i nie nadawałby wrażenia, że film jest amerykańskim prztyczkiem w nos. Szkoda, że twórcy nie poszli w tę stronę.
Moja ocena: 7/10