Nie samą książką żyje człowiek #20
Mamy już końcówkę lutego, a ja jeszcze do tej pory nie dodałam żadnego wpisu z cyklu „Nie samą książką żyje człowiek”. Ostatnio, nie dość, że dopadło mnie jakieś przedwczesne przesilenie wiosenne i nie mam na nic siły, to zdecydowanie bardziej wolę czytać oraz oglądać, niż pisać. Ale czas nadrobić zaległości!
Serial
O cztery osoby za dużo
Lubię seriale w klimacie eksperymentów naukowych i chętnie je oglądam. Na pewnej grupie filmowej na Facebooku polecono mi „Sense 8” w reżyserii Wachowskich. To, co zachwyciło innych, mnie nie porwało wcale. Szczerze mówiąc, zmęczyłam ten serial, bo nie wiedzieć czemu chciałam go dokończyć. W pierwszym odcinku kompletnie nie wiadomo, o co chodzi, więc nie będę Wam nadgorliwie zdradzać fabuły. Powiem tylko tyle, że jest dziewięciu głównych bohaterów, którzy są mentalnie połączeni ze sobą i od czasu do czasu widzą się nawzajem oraz odczuwają swoje emocje, mimo że znajdują się w różnych częściach globu i w różnych sytuacjach życiowych. Mamy tu amerykańskiego policjanta, mamy mającą pecha Islandkę, mamy Hinduskę, która musi podjąć decyzję na przeddzień ślubu, mamy żyjącą z kobietą transseksualistkę, mamy kierowcę autobusu z małego afrykańskiego miasteczka, mamy złodzieja z Berlina, mamy aktora geja z Ameryki Południowej, mamy bizneswomen z Korei… Miszmasz spory. Nawet nie w każdym odcinku dało się upchać ich losy, więc twórcy postawili na stereotypowe i bardzo banalne rozwiązania. Na przykład, gdy nie mieli gdzie wcisnąć lesbijek, to zrobili z nimi ładną scenę seksu; Koreanka zna oczywiście sztuki walki i najczęściej się ujawnia, gdy niezbędne jest mordobicie; Afrykanin za wszelką cenę próbuje zdobyć pieniądze dla chorej na AIDS matki; a Hinduska wiecznie modli się do swojego boga. Ponadto, w jednym z końcowych odcinków, widz może sobie obejrzeć zbliżenia na krocza rodzących kobiet, z których zostają wyciągnięte całkiem spore „niemowlaki”… Gdy zobaczyłam tę scenę, przyszło mi na myśl, że szkoda, że nie dali tam pięciolatków. Gra aktorska jest całkiem przyzwoita, choć zdecydowanie bardziej podobają mi się role drugoplanowe, np. Danieli czy Felixa. Pomysł na fabułę był dobry, ale odnoszę wrażenie, że gdyby zmniejszyć liczbę wątków i głównych bohaterów o połowę, wypadłoby to znacznie lepiej. Nie wiem, czy skuszę się na drugi sezon. Może kiedyś…
Moja ocena: 5/10
Wspomnienie nastoletnich czasów
Lata temu, jak jeszcze istniała telewizja RTL7, oglądałam wspaniały serial dla młodzieży (ale nie tylko) o polskim tytule „Kochane kłopoty” (w oryginale „Gilmore Girls”). Teraz postanowiłam go sobie odświeżyć. Jakież to było wspaniałe przeżycie! Trzydziestodwuletnia Lorelai samotnie wychowuje szesnastoletnią córkę Rory. Niektórzy myślą, że są siostrami, nie tylko ze względu na niewielką różnicę wieku, ale także z uwagi na zażyłość, która je łączy. Matka i córka mieszkają w małym miasteczku, gdzie każdy każdego zna i z każdym się przyjaźni. W pierwszym sezonie Rory zostaje przyjęta do prestiżowej prywatnej szkoły, na którą nie stać jej matkę, więc ta musi prosić swoich nielubianych rodziców o pomoc finansową. Jak się okazuje, nie ma nic za darmo… To ciepły, wspaniały serial o problemach dorastającej nastolatki, o budowaniu relacji i prostych codziennych bolączkach oraz radościach. Rory jest grzeczną dziewczyną, pochłania książki z zawrotną szybkością (i za to kocham ją najbardziej), natomiast jej mama już taka grzeczna nie jest. Jednak mimo że Gilmorki diametralnie różnią się od siebie, siła ich uczuć pozwala przezwyciężyć drobne niesnaski. Serial oglądałam jako nastolatka, ale wartości w nim przedstawione pozostają nadal aktualne, a fabuła poszczególnych odcinków nie trąci myszką. Polecam każdemu, kto chce się zrelaksować i nie myśleć za wiele o nazbyt skomplikowanych losach bohaterów.
Moja ocena: 10/10
Film
Poprawność polityczna ponad prawdą historyczną
Lubię filmy kostiumowe, interesuję się europejskimi monarchiniami, więc film reżyserii Josie Rourke „Maria. Królowa Szkotów” wydał mi się interesujący. Z entuzjazmem wybrałam się do kina. Gra aktorska kobiet odgrywających główne postaci — Elżbietę I (Margot Robbie) oraz Marię Stuart (Saoirse Ronan) — była fantastyczna. Kostiumy cudowne. Emocje zapewnione na wysokim poziomie. Zgodność historyczna prawie oddana. Ale… Gdy zobaczyłam czarnoskórego mężczyznę, jako głównego posłańca królowej w XVI wieku, czarnoskóre oraz azjatyckiej urody dworzanki, to poczułam mocny zgrzyt. Cenię sobie czarnoskórych aktorów i uważam, że Adrian Lester zagrał świetnie, ale czy jego talent oraz, jak mniemam, jakaś poprawność polityczna powinna stać ponad prawdą historyczną? To niemożliwe, aby czarnoskóry człowiek w owych czasach stał na wysokim stanowisku w służbie brytyjskiej królowej. Nic na to nie wskazuje, żeby tak było, żadne źródła tego nie podają i z punktu widzenia brutalnej rzeczywistości zwyczajnie jest to nierealne. Jaki był cel obsadzenia Lestera w tej roli? Tego nie wiem.
Moja ocena: 6/10