Nie samą książką żyje człowiek #21
Poprzedni tydzień miałam naprawdę zwariowany! Dowiedziałam się, że muszę opuścić moje przytulne gniazdko, w którym mieszkałam przez ostatnie pięć lat. W ciągu trzech dni zdążyliśmy z mężem obejrzeć cztery mieszkania, dodatkowo bawiłam się w rolę niani uroczej małej damy i byłam na imprezie z koleżankami z poprzedniej pracy. Oczywiście oprócz tego normalnie chodziłam do pracy, co z dojazdem zajmowało mi jakieś dziesięć godzin dziennie, gotowałam, prałam i sprzątałam. I wiecie co? Nie czytałam prawie wcale, na blogu też było jakoś cicho, ale w całym tym zamieszaniu udało mi się pójść dwukrotnie do kina i na kosmiczną wystawę. I o tym Wam dziś opowiem.
Film
Ciemno, prawie dno
Film „Ciemno, prawie noc” w reżyserii Borysa Lankosza miał ogromny potencjał i właściwie miał w arsenale wszystko, co mieć powinien — doskonałą historię, opartą na powieści Joanny Bator; plejadę doskonałych aktorów (m.in. Magdalenę Cielecką, Marcina Dorocińskiego, Agatę Buzek, Piotra Fronczewskiego, Romę Gąsiorowską, Dorotę Kolak, Dawida Ogrodnika i Jerzego Trelę); pole do muzycznego popisu oraz wspaniałe plenery. Niestety niemal wszystko zostało w tej produkcji schrzanione. Nawet sceny łóżkowe z udziałem Cieleckiej i Dorocińskiego, gdzie aktor wyraźnie jest zestresowany przytłaczającymi go nagimi piersiami swojej koleżanki z planu, wypadły licho. Ten film to jakiś miks patologicznych scen, słabo uporządkowanych, źle rozegranych i jakoś tak pogmatwanych, że przeciętny widz, który nie czytał książki pani Bator, może się nie połapać, o co w tym wszystkim chodzi. Mojemu mężowi musiałam tłumaczyć fabułę, bo mimo że oglądał uważnie, wielu wątków zwyczajnie nie rozumiał i się w nich gubił. Ponadto gra aktorska oraz dialogi były poniżej jakiegokolwiek poziomu, co dziwi przy tak wybitnej obsadzie. Wszystko wydawało się drętwe, niespójne i nieprzemyślane. A szkoda! Bo oczekiwania miałam duże.
Moja ocena: 3/10
Rozlazły w szwach
„Kurier” Władysława Pasikowskiego opowiada o losach Jana Nowaka-Jeziorańskiego. To bardzo poprawny film. Mamy tu przyzwoitą grę aktorską, mamy spójność historyczną, mamy bardzo dobre momenty. Dużym plusem jest fakt, że każdy mówi w swoim języku, tj. Polak po polsku, Anglik po angielsku, Niemiec po niemiecku, a Polak rozmawiający z Anglikiem w Londynie po angielsku. Niektóre sceny tego filmu były kręcone w mojej maleńkiej, rodzinnej miejscowości, czyli Głuszycy i to automatycznie podnosi wartość tej produkcji w moich oczach, ale… Jest to film bardzo szkolny, dla osób, które nie za wiele wiedzą o losach głównego bohatera i mimo niektórych bardzo emocjonujących scen czegoś mi w nim zabrakło. Jakiegoś pazura, jakiegoś ognia, miałam wrażenie, jakby coś skrojonego na miarę, gdzieś tam rozchodziło się w szwach…
Moja ocena: 7/10
Wystawa
Dotknęłam księżycowego kamienia
Do 18 czerwca we wrocławskiej Hali Stulecia można obejrzeć wystawę Space Adventure, której patronuje NASA. Ponieważ jestem fanką wszystkiego, co związane z kosmosem i astronautami, wybrałam się na nią z mocniej bijącym sercem. Na wystawie można podziwiać, m.in. kombinezony astronautów, książki lotów z oryginalnymi autografami, sztućce, które były w kosmosie, zdjęcia ziemi wykonane podczas księżycowej podróży, czy… worki na mocz lub odchody stosowane podczas misji. Mogłam też dotknąć prawdziwego księżycowego kamienia, który był jak… kafelek. Niewątpliwą atrakcją okazały się także różnego typu symulatory. Szczerze mówiąc, przy tej cenie za bilety spodziewałam się nieco więcej atrakcji multimedialnych i większego efektu wow, dostałam za to wiele tablic z ogromem opisów i… literówkami w niektórych miejscach. Minusem były też bardzo brudne ścianki z pleksi, przez które ciężko było nawet robić zdjęcia oraz brak możliwości wyjścia na finiszu zwiedzania. Aby wrócić do wyjścia, należało jeszcze raz cofnąć się i przejść przez całą wystawę.
Moja ocena: 6/10