Współpraca z wydawnictwami okiem Blogerów książkowych #2
Zasady współpracy pomiędzy wydawcą a blogerem książkowym wydają się banalnie proste: wydawca wysyła książkę, a bloger ją recenzuje. Należy jednak pamiętać, że po drugiej stronie pracują zwykli ludzie, więc trzeba umieć ze sobą rozmawiać oraz się dogadywać. Jednak nie zawsze jest to takie łatwe, zwłaszcza że każda ze stron ma w tej współpracy nieco inny interes i inne priorytety.
Jeśli jesteście ciekawi, co blogerzy książkowi sądzą o współpracy z wydawnictwami i jakie cechy powinien mieć idealny wydawca, to zapraszam do przeczytania tego tekstu. Wcześniej w cyklu „Poradnik blogera” przeprowadziłam wywiady z przedstawicielami wydawnictw, którzy, którzy mówili o tym, jak im się współpracuje z blogosferą książkową. Teraz przyszedł czas na rewanż.
Na moje pytania odpowiedziało osiem wspaniałych blogerek:
- Daria Stępnik (KittyAilla) z bloga Biblioteczka ciekawych książek
- Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności
- Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna
- Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy
- Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione
- Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury
- Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach
- Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
Metody przekazywania blogerom książek są różne. Czasami wydawcy ślą listę tytułów w mailingu, a czasem proponują pojedynczą książkę. To bloger decyduje, czy chce ją przeczytać, czy nie. Jednak, gdy wydawcy zależy na szerokiej promocji danego tytułu i gdy ma zaufanego blogera, wysyła mu egzemplarz, którego ten drugi nie zamawiał. Zapytałam moich rozmówców, czy zdarza im się otrzymywać książki, których nie zamawiali i jak na to reagują.
Tak, zdarzyło mi się to kilka razy. W takiej sytuacji zawsze piszę do wydawnictwa. Pierwsza taka sytuacja zdarzyła mi się w okolicznościach nadal dla mnie niejasnych, ponieważ nawet nie współpracuję z tym wydawnictwem, a jedynie brałam udział w Book Tourze, który organizowali za pośrednictwem blogerów. Książki otrzymane taką drogą traktuję raczej jako prezenty bez terminu na recenzję (choć oczywiście, jeżeli mam czas, staram się je czytać najpierw), a niekiedy zdarza się (taką sytuację miałam raz), że dostałam powieść, której w ogóle nie miałam zamiaru czytać, więc wtedy umówiłam się na konkurs. W wakacje zeszłego roku zaszła też pomyłka – prosząc o drugi tom, otrzymałam ponownie pierwszy, więc także rozwiązaliśmy sprawę za pomocą konkursu. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Dość często i uznaje to za komplement. Miło jest wiedzieć, że jakiemuś opiekunowi w wydawnictwie tak zapadłam w pamięć, że gdy ma coś ekstra to myśli właśnie o mnie. Gorzej, gdyby książka kompletnie nie leżała w kręgu moich zainteresowań, jednak i wtedy dziękuję za pamięć. Kiedyś taka niespodzianka sprawiła, że powróciłam do blogowania! Zmęczenie blogiem, pracą i domem sprawiło, że dałam sobie nieokreślony czas na przerwę w pisaniu. Wydawnictwo, z którym zaczęłam współpracę, wysłało mi po paru miesiącach ciszy książkę, której premiery oczekiwałam. Napisałam recenzję, wysłałam i podziękowałam za pamięć mimo mojej nieobecności. Po otrzymaniu bardzo miłego maila minęły dwa tygodnie i… przyszła kolejna niesamowita książka. Dzięki temu poczułam, że żyć bez pisania nie mogę. – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
Zdarza mi się, oczywiście, traktuję je jako prezent. Co nie znaczy, że ich nie czytam i nie recenzuję, ale nie są priorytetowe, co w praktyce oznacza, że czytam je czasem dopiero po kilku miesiącach. – Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy.
Tak. Zdarza się bardzo często. Za pierwszym razem napisałam do wydawnictwa (akurat otrzymałam książkę z gatunku science-fiction, czyli coś, co kompletnie mnie nie interesuje) z prośbą o niewysyłanie książek bez uprzedzenia, bo szkoda by było, gdyby u mnie kurzyło się coś, o czym inny bloger chętnie napisze. Później przestałam reagować i traktuję te książki jako miły prezent. Wrzucam zdjęcia takich książek na bloga, ale nie czuję się zobligowana do ich zrecenzowania, co nie znaczy, że z czasem recenzje części z nich się nie pojawiają. Są też takie wydawnictwa, które wiedzą, co mi podesłać, żebym przeczytała, choć wcale tej książki nie zamawiałam. Ci zwykle dobrze znają moją słabość do kryminałów czy literatury hiszpańskiej. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
Owszem zdarza się, ale reakcje są bardzo różne. Bo kiedy otrzymuję książkę, której nie zamawiałam, ale jest to pozycja która, najogólniej rzecz ujmując, sprawia że “omatkomatkokochanamamtotakbardzotochciałam” to wszystko spoko. Gorzej, kiedy jest to pozycja, z którą nie za bardzo wiem, co zrobić. Na szczęście tych drugich przypadków jest niewiele, a kiedy już się zdarzają, to też nie ma problemu z wyjaśnieniem sprawy. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
Taka sytuacja zdarzyła mi się raz. Po poinformowaniu o zaistniałej pomyłce dostałam odpowiedź, że jeśli chcę, to mogę ją zrecenzować, a jeśli nie, to mogę przeznaczyć ją jako nagrodę w konkursie. – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
Zdarza, choć naprawdę bardzo rzadko. Czasami jestem mile zaskoczona, jeśli tytuł mnie interesuje. Czasami się złoszczę, bo mam dużo obowiązków i nie chcę być bez mojej zgody obarczana dodatkową pracą. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
A teraz pytanie chyba najważniejsze, zwłaszcza dla przedstawicieli wydawnictw: Jaki powinien być wydawca, żeby współpraca recenzencka przebiegała idealnie?
Moim zdaniem wystarczy, aby wydawca rozumiał, że recenzent jest jedynie człowiekiem, ma pracę, często także dzieci czy inne zobowiązania. Osobiście nie zdarzyło mi się przekroczyć terminu, więc nie wiem, czy w wydawnictwach, z którymi współpracuję, są za to jakieś konsekwencje, ale zawsze bloger powinien mieć jakiś margines (oczywiście po uprzednim poinformowaniu wydawcy, że nie zdąży). Dla mnie ważne są także wspomniane wcześniej newslettery oraz informowanie o wysyłce egzemplarza/egzemplarzy. Nie mam za to żadnych wymagań odnośnie zwracania się do siebie osoby prowadzącej współpracę i recenzenta – nie przeszkadza mi, jeżeli taka osoba woli przejść na „ty”. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Wyrozumiały, musi rozumieć życie poza książką i blogiem recenzenta. Uczciwy, jeśli recenzent wywiązuje się z umowy, to i wydawca powinien. Miły, bo to atmosfera czyni każdą pracę lekką i przyjemną. Opanowany, nawet, gdy nie spodoba mu się opinia o danej książce, powinien zachować zimną krew i przyjąć to. W końcu każdy ma inny gust. – Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności.
Człowiekiem. Aż tyle i tylko tyle. Przypilnować, by recenzja się pojawiła i dopilnować interesu wydawnictwa, ale też zrozumieć, że gdy leżysz w szpitalu albo niebo wali ci się na głowę, to masz prawo na chwilę oddechu i spóźnienie z tekstem. – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
Nie ma ideałów i takie gdybanie wydaje mi się bez sensu. Czy istnieją recenzenci idealni? Tacy, którym nie zdarzyło się zrobić kiepskich zdjęć, zapomnieć o jakimś terminie, nie wysłać maili z linkami pomimo umowy? Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Mogę śmiało napisać, że wydawcy, z którymi współpracuję, są dla mnie idealni, nie ma problemu z kontaktem, reagują optymistycznie na nowe pomysły promocji i chętnie wspierają moje akcje. – Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy.
Jest jak z idealnym związkiem – nie ma jednej odpowiedzi. Niektórych wydawców cenię za szybkie, zwięzłe odpowiedzi oszczędzające czas obydwu stronom, innych przeciwnie – za długie rozmowy o książkach, które często wychodzą poza służbowe maile. Dobrze, gdy wydawca piszący do blogera jest zorientowany w tematyce bloga. Pisanie z propozycją zrecenzowania romansów do kogoś, kto siedzi w literaturze kryminalnej, czy reportażach jest stratą czasu. Do ideału zbliżają się ci, którzy dbają o dobry kontakt, znają blogera na tyle, że wiedzą na jaką książkę warto zwrócić jego uwagę i włączają blogerów w ciekawe akcje promocyjne, bo nie da się ukryć, że wszelkie gadżety promocyjne witam zawsze z dziką radością. Wiem, że najważniejsza jest książka, ale gdy tę o drwalach wydobywa się z drewnianej skrzyni pełnej trocin, a do opowiadającej o seryjnym mordercy dostaje się akta sprawy, to radość jest ogromna. Kreatywny wydawca to skarb nie tylko dla pisarza. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
Ciężko powiedzieć, ale myślę, że przede wszystkim – ludzki. Nie miałam na szczęście do czynienia z wydawcą, który zupełnie miał mnie w nosie. Każda moja współpraca przebiegała (i nadal przebiega) bardzo dobrze. Ale ten aspekt ludzki, pamiętanie, że bloger też człowiek i może się mylić, czy też np. zachorować, jest bardzo ważny. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
Trzy złote zasady:
Po pierwsze, powinien mieć ciągły kontakt z blogerem: odpowiadać na jego maile itp. Cenne są też wszelakie zwroty grzecznościowe. Dla niektórych może to i głupota, ale dla innych to sposób uszanowania nas i naszej pracy.
Po drugie, być wyrozumiałym. Bloger nie jest cudotwórcą, tylko zwykłym człowiekiem. Ma prawo mieć gorsze dni. Bywają takie dni, czy też tygodnie, kiedy najzwyczajniej w świecie nie mamy nawet ochoty patrzeć na książki, a co dopiero je czytać. Miło jest wtedy, gdy wydawca okazuje zrozumienie i naciska aż tak bardzo na goniące nas terminy.
Po trzecie – być szczerym z blogerem. Jeśli coś jest nie tak z naszymi recenzjami, czy czymkolwiek, po prostu nam to powiedzieć, a nie przerywać kontakt i nie dawać żadnego „znaku życia”. Uczymy się przecież na błędach, prawda? – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
To proste. Wydawca musi być przede wszystkim komunikatywny, uprzejmy i nastawiony na partnerstwo. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
Blogerzy wybierają książki, które chcą recenzować, ale niekiedy mimo dobrze zapowiadającego się tytułu, dana powieść okazuje się klapą. I teraz powstaje dylemat – opisywać książkę, czy nie? Zapytałam, więc: o to, co robią blogerzy, gdy książka, którą otrzymali od wydawnictwa, kompletnie nie przypadnie im do gustu. Oto odpowiedzi:
Na prawie 70 recenzowanych pozycji ogółem (od wydawnictw, autorów, czy księgarni) zdarzyło się to, aby 4 razy, w tym tylko dwie książki otrzymałam od wydawcy. Staram się zawsze rozważyć, czy książka mi się spodoba, a nie brać, co popadnie. W pierwszym przypadku zostałam poproszona o niepublikowanie niepozytywnej recenzji w portalach typu Empik oraz usunięcie z recenzji logo wydawnictwa, a egzemplarz (ponieważ go nie chciałam) został rozdany w konkursie. Drugi przypadek ma miejsce obecnie i właśnie czekam na reakcję wydawnictwa po wysłaniu linku. Niepozytywnych recenzji sama z siebie nie publikuję na portalach innych niż mój blog, ale recenzuję każdą książkę, więc nigdy nie zgodzę się na usunięcie recenzji. Piszę ją więc i wysyłam, jak zawsze, link do wydawcy. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Na chwilę obecną miałam tylko jedną taką sytuację i napisałam szczerą opinię o książce, a wydawcy maila, że książka nie sprostała moim oczekiwaniom. Staram się wybierać do recenzji książki o tematyce, która jest mi najbliższa, więc rzadko zdarza się, by było to nie trafione podejście. – Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności.
Jeżeli to książka niespodzianka, a ja przeczytałam tylko fragment, to nie robię nic poza napisaniem maila w stylu „Przykro mi, ale książka nie leży w moim guście i nie podejmuję się recenzji”. Jeżeli nie jest to książka niespodzianka, a tytuł zamówiony przeze mnie, wtedy piszę szczerą recenzję, w której dokładnie tłumaczę, co według mnie jest z książką nie tak. – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
Piszę recenzję. Jeśli są to błędy ortograficzne, stylistyczne, merytoryczne to je wytykam – robię to także w przypadku książek, które mi się podobają. Jeśli jednak książka mi się nie spodobała, bo to nie mój typ literatury to zaznaczam, że taka jest moja opinia, ale polecam przekonać się na własnej skórze, bo po prostu spodziewałam się czegoś innego. Staram się wtedy zwykle zastanowić, do kogo taka książka mogłaby być skierowana, komu by się spodobała i wspominam o tym w recenzji. Z moich obserwacji wynika, że jedna krytyczna recenzja często robi większą reklamę książce niż dziesięć pozytywnych – bo wywołuje dyskusję! – Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy.
Może ze dwa, czy trzy razy zdarzyło mi się napisać do wydawcy, że nie jestem w stanie przebrnąć przez lekturę. Druga strona przyjęła to ze zrozumieniem. Zwykle jednak z masochistycznym zacięciem brnę do końca, a wrażenia opisuję na blogu. Zdaję sobie sprawę, że i dla mnie, i dla wydawcy lepiej byłoby, gdybym przerwała lekturę i udała, że książka nie istnieje, ale wychodzę z założenia, że o złych książkach też trzeba pisać. A poza tym, bywa też tak, że choć książka kompletnie nie podoba się mnie, mogę polecić ją innym, bo gdy np. mnie znużyły wątki polityczne, czytelnik zainteresowany taką tematyką połknie książkę w jeden wieczór. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
Jestem dyplomatą. Najczęściej dzieje się tak z książkami, których nie chciałam. Ale od czego jest np. Instagram? Zrobienie dobrej fotki, Stories, czy nawet wpisu na FP, to też forma promocji. Takiej, czy innej. Jeśli książka zupełnie nie przypadła mi do gustu, to nie hejtuję od góry do dołu, a jedynie piszę, że coś w stylu: “no to nie do końca moje klimaty, ale może komuś innemu przypasuje?”. Takich sytuacji miałam jednak zaledwie kilka. Nie jestem pewna, czy uzbiera się ich nawet pięć. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
Staram się, aby moje recenzje zawsze były szczere i obiektywne. Jeśli książka według mnie była słaba, to po prostu piszę, że to było słabe. Ze swojego doświadczenia wiem, że wbrew pozorom opinie blogerów na temat jakieś książki są bardzo cenne. Dlaczego więc mam owijać w bawełnę i wciskać moim czytelnikom jakiś kit, że dana książka wcale nie była aż tak zła? – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
Piszę swoje odczucia po jej przeczytaniu. Nieważne, czy to jest książka z moich własnych zasobów, czy otrzymana od wydawnictwa. Wszystkie traktuję tak samo – jeśli mi się nie podoba, piszę o tym. Jeśli mi się podoba – tym chętniej o tym piszę. Współpraca recenzencka nie ogranicza mnie w opinii. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
Czasami podczas współpracy recenzenckiej pojawiają się niesnaski, które ciężko znieść. Zapytałam blogerów o to, czy zdarzyło im się zerwać współpracę (z ich strony lub ze strony wydawnictwa)?
Jeśli chodzi o wydawnictwa – nie, nie zdarzyło mi się. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Oficjalnie, nie. (Za oficjalnie uważam napisanie maila) Jednak zdarzyło się, że wydawnictwo po prostu przestało „się odzywać”. I współpraca zakończyła się. – Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności.
Tak. Zerwałam kiedyś współpracę z wydawnictwem, w którym miałam okropne trudności z komunikacją. Zmieniła się pani od blogerów i ehhh… Egzemplarze recenzenckie traktuję jako wymianę handlową – ja zapewniam promocję, wydawnictwa zapewniają materiał. Nigdy nie prosiłam ani nie uważałam, że jestem gorsza od osoby po drugiej stronie ekranu, dlatego że to ona pracuje w wydawnictwie a ja dla niego. Tak! My pracujemy dla wydawnictw, z tym że bez oficjalnej umowy a na zasadach barteru. Gdy tamta pani dawała mi jasno poczuć podział na lepszych i gorszych, a na odpowiedź na maila czekałam po dwa tygodnie i wiadomość była lakonicznym zlepkiem paru słów… Wtedy podziękowałam za współpracę. – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
Są różne formy współpracy. Są wydawnictwa, które co miesiąc wysyłają listę premier i jeśli widzę coś interesującego, to odpisuję, jeśli nie – nie zaśmiecam skrzynki. Są takie, które piszą z propozycją konkretnego tytułu. Jeśli na końcu jest klauzula „w przypadku zainteresowania otrzymaniem egz. recenzenckiego proszę o kontakt” to się do tego stosuję. Interesuje mnie książka – piszę, nie – nie zaśmiecam skrzynki. Jeśli klauzuli nie ma, odpisuję na „tak” lub na „nie”. Proste. Są i takie wydawnictwa, do których piszę sama po sprawdzeniu zapowiedzi na ich stronie. Czasem piszę co miesiąc, a czasem… raz w roku. Nie ma więc u mnie czegoś takiego jak zerwanie współpracy. Zwykle obydwie strony mają przyjęte metody działania i taka forma współpracy się sprawdza. Piszemy do siebie wtedy, kiedy mamy taką potrzebę. Tym, co mogłabym podciągnąć pod pojęcie „zerwania” ze strony wydawcy to wspomniana wcześniej cisza zapadająca po napisaniu negatywnej recenzji. Tak, to mogę potraktować jako danie mi kosza. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
Nie, chociaż miałam moment, kiedy wydawnictwo o mnie zapominało. Na szczęście nie wynikało to z mojej winy a zmian kadrowych w wydawnictwie. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
To zależy od punktu widzenia. Czy zdarzyło mi się pisemnie i oficjalnie zerwać współpracę z jakimś wydawnictwem lub na odwrót? Nie. Czy zdarzyło mi się być „olaną” przez wydawnictwo? (brak jakiegokolwiek kontaktu, pomimo nawiązanej współpracy). Tak. – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
Nie zdarzyło, ale często zaproszenie do zamawiania publikacji przechodzi u mnie bez echa. Bywa, że nie jestem skłonna wziąć jakiejś książki przez kilka miesięcy, ale współpracy nie zrywam. Być może kiedyś znajdę tyle czasu, by móc czytać wszystko, co mnie interesuje. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
To już wszystko na dziś. W trzeciej, ostatniej, części dowiecie się, m.in. o tym, co blogerzy sądzą o kontrowersyjnym stwierdzeniu „bezpłatne egzemplarze” oraz co radzą młodym blogerom rozpoczynającym współpracę z wydawnictwami.
Poprzedni wpis z cyklu znajdziecie tutaj: