Współpraca z wydawnictwami okiem blogerów książkowych #3
Współpraca między blogerami a wydawnictwami wydaje się prosta, ale są niuanse, o których należy wiedzieć, żeby przebiegała ona poprawnie. Tym razem zapytałam blogerów książkowych o to, co sądzą o stwierdzeniu „bezpłatne egzemplarze recenzenckie”, jak wydawcy reagują na negatywne recenzje, na co komu statystyki i na co zwrócić uwagę, zaczynając współpracę z wydawnictwem.
Na moje pytania odpowiedziało osiem wspaniałych blogerek:
- Daria Stępnik (KittyAilla) z bloga Biblioteczka ciekawych książek
- Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności
- Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna
- Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy
- Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione
- Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury
- Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach
- Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
Jak słyszę stwierdzenie, że dostaję od wydawnictw darmowe książki, to patrzę na rozmówcę z pewną dozą politowania. Książki takie traktuję, jako jeden z elementów współpracy, jako narzędzie do pracy, a nie jako „dar losu”. Przecież ja poświęcam czas na przeczytanie, na odbiór na poczcie, na napisanie posta i promowanie go w Social Media, jak na zapłatę rzędu 30-40 zł to dość dużo działań i godzin wykonanej pracy. Spytałam inne blogerki, co sądzą o tym stwierdzeniu:
Dobrze, dostajemy bezpłatne książki, ale są one barterową zapłatą za naszą pracę – płacimy za nie pracą. Po prostu nie ma w tym pieniędzy. Jednak jest to wynagrodzenie za poświęcony czas oraz recenzję wraz z logo na blogu. Mi osobiście nie przeszkadzają te pieczątki egzemplarz bezpłatny, o ile znajdują się na końcu książki. Jeśli nie mam już ochoty posiadać książki z taką pieczątką, przeznaczam ją na wymianę lub konkurs. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Hm… w sumie one nie są takie bezpłatne. W końcu to nasza „zapłata” za czas poświęcony na jej przeczytanie i promocję. – Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności.
A wydawnictwa otrzymują bezpłatnie recenzję, promocję tytułu w social media, portalach takich jak LC itd. Czasy, gdzie można było nazywać to w ten sposób, minęły – razem z nieświadomością blogerów książkowych. To zwykły barter, a barter fakt jest bezgotówkowy, jednak to w dalszym ciągu transakcja. – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
Jeśli książki są bezpłatne, to powinnam je postawić na półce i się nimi cieszyć, natomiast ja kręcę filmiki, robię zdjęcia, czytam książkę i piszę recenzję. To wszystko zajmuje sporo czasu. Samo zrobienie kilku dobrych zdjęć to dużo pracy. – Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy.
Kiedyś mnie takie sformułowanie irytowało. Teraz wychodzę z założenia, że swoje na ten temat wiem, a co inni myślą to ich sprawa. Mogę jedynie uprzejmie odesłać do słownika, w którym znajduje się takie pojęcie jak „barter”. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
W zdaniu tkwi trochę prawdy, ale to zależy, jak to zinterpretować. Bo owszem, fizycznie nie kupuję książki, ergo hajs się zgadza. A przynajmniej powinien. Tylko no właśnie nie do końca, bo jednak stworzenie wpisu, zrobienie zdjęć, przeczytanie danej książki, to też jest mój czas. A czas to pieniądz, więc nie sądzę, że to są tak całkiem za darmo książki. To wymiana na zasadzie obopólnej korzyści i wydaje mi się, że to najbardziej trafne stwierdzenie. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
Ha! To jest odwieczny problem w blogosferze. Ten problem był, jest i będzie. Ile osób, tyle opinii na temat „darmowych książek dla blogerów”. Owszem, nie musimy za nie płacić. Jednak teraz zamieńmy się stronami i odpowiedzmy sobie na pytanie: „Czy my blogerzy zostajemy jakkolwiek wynagrodzeni za naszą pracę, którą wkładamy w wypromowanie danej książki?” – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
Pewnie chodzi o ten powszechny kłopot, że książki te są wynagrodzeniem za poświęcony czas i recenzję? Dlatego nie powinniśmy ich nazywać “bezpłatnymi”? Nie zgadzam się z tym. Otrzymujemy bezpłatne książki. Z reguły są one kredytem zaufania w stosunku do blogera. W końcu wydawnictwo nie wie, czy w zamian za to otrzyma rzetelną i dopracowaną opinię. Często nie wie nawet, czy taka opinia w ogóle się pojawi. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
Kiedyś musi być ten pierwszy raz! Kiedyś nachodzi wreszcie ochota na współpracę z wydawnictwem. Sprawdźcie, co początkującym blogerom radzą blogerki, które współpracują już z wydawnictwami od dawna:
Na pewno próbować pisać, bo wydawca nie odezwie się raczej sam – mają oni mnóstwo propozycji od blogerów i raczej nie muszą szukać sami. W tytule e-maila zawsze pisałam Współpraca recenzencka lub Propozycja współpracy recenzenckiej. Sądzę, że dobrze jest zawrzeć w wiadomości, jak długo prowadzi się bloga oraz 2-3 linki do recenzji, które wy uważacie za najlepsze. I na pewno pisać, gdy ma się realne statystyki, a nie tydzień po założeniu bloga. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Po pierwsze nie bać się pisać pierwszemu. Rozwijać swoje pióro pisania. Udzielać się na social mediach. I po prostu być szczerym ze sobą. – Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności.
Wybieraj te wydawnictwa, które naprawdę cię interesują. Jeżeli nie czytasz fantastyki, po co pisać do kogoś, kto głównie tym gatunkiem się zajmuje? Pamiętaj, że nie ważne ile pustych komentarzy zdobytych na zasadzie kom/kom masz, liczy się to czy potrafisz pisać. – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
W tej chwili chyba najłatwiej obserwować profile wydawnictw na portalach społecznościowych – często ogłaszają nabór recenzentów. Nie trzeba mieć tysięcy obserwatorów, ale grono naszych czytelników musi być zaangażowane, to jest najważniejsze. Ja wiele współprac nawiązałam dzięki temu, że recenzując książki oznaczałam autorów i wydawnictwa, potem często proponowali mi inne tytuły. I najważniejsze – nie zniechęcać się! – Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy.
Nie pisz do wydawcy po miesiącu prowadzenia bloga. Daj sobie czas na sprawdzenie, czy blogowanie jest dla ciebie. Zastanów się, jaki jest cel prowadzenia bloga, bo jeśli jest nim otrzymywanie egzemplarzy recenzenckich to trochę kiepsko. Zadbaj o to, by na blogu było co czytać. Pisanie do wydawcy w chwili, gdy na blogu wiszą dwie recenzje jest… słabe. Zadbaj o poprawność tekstów i… maila do wydawcy. Mail powinien być krótki i na temat. Przedstaw się i bloga, podrzuć link do najciekawszego wpisu lub do takiego, który jest związany z tematem twojego maila (np. recenzje książek danego wydawcy), uzasadnij krótko, dlaczego chcesz nawiązać współpracę z akurat tym wydawcą lub prosisz o akurat tę książkę. Czekaj cierpliwie. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
A co tu radzić? Maile niech pisze! Od maila jeszcze nikt nie zginął! A tak poważnie, to przede wszystkim research. Nie każde wydawnictwo będzie nam “pasować”. Nie każde będzie miało ofertę, która przypadnie nam do gustu. Parafrazując pewną kwestię z kultowego filmu: Będąc blogerem kulturalnym i chcąc podjąć współpracę z wydawnictwem, należy odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście proste pytanie: jakie książki lubię czytać? A potem napisać do wydawnictwa. Nie twierdzę, że od razu dostaniemy pozytywną odpowiedź, ale przecież w końcu się uda. Jestem tego żywym przykładem i podejrzewam, że nie ja jedna. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
Weź sprawy w swoje ręce. Nie czekaj, aż wydawnictwa same do Ciebie napiszą. Blogów książkowych jest aktualnie tyle, co mrówek w mrowisku. Jeśli Twój blog nie jest jeszcze zbyt znany, to prawdopodobieństwo, że jakiś wydawca Cię wśród tylu blogów znajdzie, jest dość nikłe. Zanim napiszesz swojego maila z propozycją współpracy, najpierw dobrze się zastanów, czy jesteś już na to gotowy/a – czy Twoje recenzje są na tyle dobre, by wydawnictwo zechciało z Tobą współpracować. – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
Przede wszystkim, żeby spróbowała. To na pewno nie zaszkodzi. Tylko musi pamiętać o inteligentnym przygotowaniu swojej “oferty”. I musi wiedzieć, ile jest w stanie przeczytać. Nie rozpoczynać współpracy z wydawnictwem, które kompletnie nie nadaje na tych samych falach, co zainteresowania blogera. W końcu każdego z nas ten czas jest cenny. Nie musimy go dodatkowo marnować. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
Niektórzy blogerzy boją się pisać negatywnych recenzji książek, które otrzymali od wydawcy. Spytałam zatem: „Czy napisałaś kiedyś negatywną recenzję książki od wydawnictwa? Jeśli tak, to jaka była ich reakcja?”.
Napisałam dwie takie recenzje. W pierwszym przypadku rozwiązaniem był konkurs z egzemplarzem, brak recenzji na portalach oraz usunięcie logo wydawcy z recenzji. W drugim przypadku oczekuję na reakcję, ale nie przewiduję problemów, ponieważ nie opublikowałam recenzji na portalach, a poza tym to wydawca oferujący self-publishing, a odnoszę wrażenie, że oni nieco inaczej podchodzą do takich spraw. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Tak napisałam. W sumie to było wydawnictwo, które dopiero wchodziło na rynek i chyba szczerość za bardzo się im nie spodobała, ponieważ do dzisiaj nikt się nie odezwał. – Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności.
I to nie jedną, chociaż przyznaję, że z reguły piszę raczej pozytywnie. Po prostu wybieram książki, które powinny mi się spodobać i na szczęście rzadko się mylę. Mimo wszystko nigdy nie zdarzyło mi się, by jakieś wydawnictwo obraziło się za negatywa, zawsze staram się uzasadnić w recenzji, czym brak zachwytu był spowodowany. Z autorami, niestety, to już zupełnie inna sprawa… – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
Chyba nie było nigdy tak, że napisałam recenzję, w której nie było ani jednego dobrego słowa – wynika to z tego, że recenzuję tylko to, co chcę przeczytać. Jeśli coś mi się nie podoba to po prostu, o tym piszę. Nigdy nie było tak, że wydawnictwo miało pretensje, albo nie chciało w przyszłości współpracować. Raz zdarzyło mi się tylko, że wydawnictwo zapytało o możliwość przeczytania recenzji przed publikacją. – Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy.
Oczywiście. Zwykle w odpowiedzi dostaję krótkie „dziękuję za podesłany link”, czasem wydawca dorzuci jakiś komentarz (ale nie z rodzaju tych, które mają mi uświadomić, jak bardzo nie doceniłam książki), ale bywa i tak, o czym wspomniałam już wcześniej, że po drugiej stronie zapada pełna urazy cisza. To na szczęście nie zdarza się często. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
Nie, ale to dlatego, że wiem, jakie książki brać. Chodzi mi o to, że na tyle już mam ogarnięte relacje z wydawnictwami, że oni też nie wysyłają mi czegoś, co potencjalnie może mi się nie spodobać. Dlatego jeszcze raz podkreślam: Relacja na linii bloger – wydawnictwo, to klucz do sukcesu. Od tego, jaka ona będzie, zależeć będzie w dużej mierze to, jak będzie układała się współpraca. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
Zdarzały się takie sytuacje, ale moje recenzje nigdy nie były w żaden sposób negowane przez wydawnictwa. – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
Napisałam. I ani razu nie otrzymałam odpowiedzi zwrotnej, krytykującej moją opinię, czy kończącej współpracę. Wydawców to nie ruszało. Dziękowali, a później przesyłali kolejne propozycje. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
Dla wydawcy bloger jest świetnym pośrednikiem w polecaniu książek. Im więcej osób czyta takiego bloga tym lepiej! Jednak czy wydawnictwa pytają o statystyki bloga? A może jakieś inne parametry ich interesują?
Osobiście zawsze piszę w propozycji liczbę obserwatorów, liczbę wejść łącznie oraz przedział wejść dziennych (np. 300-400, 400-500). Nigdy nie zostałam poproszona o dokładniejsze statystyki. Kilka razy zostałam zapytana jedynie o czas potrzebny na recenzję. Przyznam jednak, że w ostatnim czasie, gdy podejmowałam współpracę, nie spytano mnie nawet o moje warunki – Pani od razu była chętna przesłać egzemplarz, abym tylko przeczytała i zrecenzowała. – KittyAilla z bloga Biblioteczka ciekawych książek.
Pisząc o nawiązanie współpracy (tak, również i ja piszę do wydawnictw, nie czekam na ich pierwszy krok) podaję, ile dziennie notuję wejść na bloga. Nigdy nic więcej nie podawałam i w sumie to wystarczało. – Justyna Dziura z bloga Córa Ciemności.
Zdarzyło mi się to tylko raz i to o dziwo w momencie, gdy to wydawnictwo napisało do mnie pierwsze. Gdy wyraziłam zainteresowanie współpracą, poproszono mnie o statystyki, których… nie miałam. Jestem w tym kompletnie zielona. Podziękowaliśmy sobie grzecznie i rozeszliśmy się w swoje rejony internetu. – Pamela Janik z bloga Mocno Subiektywna.
Nigdy nie wysyłałam statystyk i nikt o nie nie prosił. Podaję adres bloga i profili na FB oraz Instagramie. Wspominam również o akcjach, jakie organizuję i możliwościach promocji książki, jakie mogę zaoferować. Do tej pory to wystarczało. – Katarzyna Bieńkowska z bloga Poligon Domowy.
O statystyki nie pytają. Częściej interesuje ich to, czy recenzje pojawiają się też poza blogiem, albo pytają o to, czy wzmianka o książkach pojawi się też w social mediach. Niektórym zależy na wpisie na Facebooku, innym na zdjęciach na Instagramie. Gdy piszę do kogoś, z kim nie współpracuję na stałe, czasem sama podsyłam linki do notek w jakiś sposób powiązanych z książką, w której sprawie się kontaktuję. Np., gdy książka dotyczy Barcelony, podrzucam link do recenzji książek związanych z tym miastem. Myślę, że to dobry pomysł, bo żaden taki mail do tej pory nie pozostał bez odpowiedzi. – Anna Rychlicka-Karbowska z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione.
Nie, bardziej chodzi o to, co czytam i czy w ogóle. Jednak to jest w gruncie rzeczy proste do zweryfikowania. Świetnym pomysłem jest np. załączenie w mailu kilku “książkowych” wpisów. To da wydawnictwu ogląd (a przynajmniej jakiś obraz) tego, z kim mają do czynienia. Ja cholernie nie lubię tego stwierdzenia, ale bloger musi umieć się “sprzedać”. W rozmowach z wydawnictwami trochę się sprzedajemy, ale w zupełnie innym kontekście. Musimy przekonać wydawnictwo, że nie ubzduraliśmy sobie czytania wczoraj i, że wiemy, co to znaczy recenzja. Że umiemy ją zgrabnie napisać. Fajnie jest też np podać ulubionych autorów, czy chociażby tytuły książek, które zapadły nam w pamięć. Po prostu – im bardziej pokażemy, że wiemy, czym jest literatura i że mamy o niej pojęcie, tym bardziej będziemy wiarygodni w oczach wydawnictwa. – Anka Szatan z bloga Piekielna Strona Popkultury.
Owszem, są wydawnictwa, dla których statystyki są najważniejszym aspektem w rozpatrywaniu propozycji współpracy. Nie mniej jednak uważam, że poprawność i jakość recenzji, kontakt z czytelnikami czy też wygląd samego bloga jest również dość kluczowym parametrem. – Anna Pasiut z bloga Świat ukryty w słowach.
Nigdy nie zostałam zapytana o statystki. Kiedy sama do nich pisałam, to osobiście je wklejałam do wiadomości. Jednak nigdy nikt mnie o to nie zapytał. Myślę, że wydawnictwa patrzą przede wszystkim na konsekwencję w prowadzeniu danych mediów. Na systematyczność. – Klaudia Nadolna z bloga Z książką do łóżka.
To już trzecia i ostatnia część wywiadów z blogerami. Mam nadzieję, że ten cykl się Wam podobał. Pozostałe części oraz serię wywiadów z wydawcami znajdziecie tutaj: Poradnik blogera