Znalezienie dobrego bloga o literaturze graniczy z cudem. Słów kilka o stanie blogosfery książkowej…

O stanie książkowej blogosfery napisano już wiele, ale mam wrażenie, że ten stan wcale nie ulega poprawie. Wręcz przeciwnie. Wyłuskanie dobrego bloga o literaturze, przypomina poszukiwanie diamentów w opuszczonej kopalni. Nie jest niemożliwe, ale graniczy z cudem.

 

Co mam na myśli, pisząc dobre blogi? Strony takie muszą spełnić kilka warunków:

1. Autor powinien się posługiwać poprawną polszczyzną. Niby banał na blogu o literaturze. Niestety, coraz częściej spotykam się z blogerami, którzy zasady interpunkcji, ortografii i stylistyki mają w głębokim poważaniu. Piszą, bo piszą… Z literówkami, z ortografami, z powtórzeniami tak, że aż oczy pieką. Mnie też zdarza się popełniać błędy, ale zanim opublikuję tekst, czytam go minimum dwa razy i jeśli ktoś zwróci mi uwagę, zamiast się obruszać, szybko poprawiam błąd.

2. Recenzje zamieszczone na blogu powinny być szczere. Rozumiem, że gusta są różne, ale jeśli ktoś o wszystkich książkach pisze, że są takie wspaniałe, szybko się czyta, a bohaterowie są cudowni, to ja tego kompletnie nie kupuję… Ostatnio jedna z blogerek pisała o cudownym stylu autorki (dostała książkę we współpracy z wydawnictwem), gdzie styl był naprawdę fatalny. Owszem, mogła jej się książka podobać, ale żeby to był cudowny styl… Takie określenie to zwyczajne nadużycie lub jawne oszustwo czytelników. Zaznaczam, że przy okazji autorka pisała, że nie czyta polskich autorów, bo źle trafiała. Na jej bloga na pewno nie wrócę. O nieszczerych recenzjach w blogosferze pisałam TUTAJ.

3. Recenzje powinny być recenzjami albo chociaż opiniami. I właściwie o tym głównie chciałam stworzyć ten wpis.

Na pewnej grupie Facebookowej, zrzeszającej blogerów książkowych, którzy chcą opisywać egzemplarze otrzymane od wydawnictw, przedstawicielka jednego z tychże wydawnictw napisała taki oto post z propozycją nowego tytułu do recenzji:

„Za egzemplarz książki poproszę o:
– wrzucenie zapowiedzi do social mediów (koniecznie!)
napisanie recenzji (fajnie by było, jakby się pojawił akapit o własnych przemyśleniach!) – napisanie recenzji na blogu jest warunkiem koniecznym.
– jak ktoś ma Instagrama i chce wesprzeć rozwijające się wydawnictwo, to fajnie by było, jakbyście też porobili jakieś zdjęcia – nie jest to warunek konieczny”.

Przeczytałam to ogłoszenie kilka razy, bo nie mogłam uwierzyć. Wydawca prosi blogera, żeby w recenzji zamieścił chociaż akapit własnych przemyśleń?! Przecież to absurd! A wiecie, dlaczego musi o to prosić? Bo „blogerzy”, niczym automaty generują dla egzemplarza recenzenckiego opisy książek i ZAPOMINAJĄ o tym, czym jest recenzja.

Z definicji: Recenzja odnosi się do aktualnych zjawisk artystycznych i naukowych. Jest gatunkiem o schematycznej strukturze: zawiera elementy informacyjne, analityczno-krytyczne i oceniające. Kompozycja recenzji jest dostosowana do wymogów tematycznych dzieła, określonego odbiorcy, specyfiki medium, w którym recenzja jest publikowana. Krytyczne lub pozytywne omówienie utworu artystycznego, lub naukowego, którego celem jest poddanie ocenie wartości tego dzieła w oparciu o powszechnie przyjęte kryteria lub w sposób czysto subiektywny. Recenzja realizuje następujące cele: informowanie o nowych dziełach i prezentowanie ich, ocenianie, kształtowanie gustu odbiorców, refleksja krytyczna (badanie struktury dzieła, odnoszenie dzieła do prądów i procesów artystycznych, do filozofii, do wcześniejszego dorobku autora, do innych zjawisk – w tym społecznych i politycznych)” Pełne objaśnienie znajdziecie TUTAJ.

To z jednej strony przykre, a z drugiej strony irytujące, że ktoś bierze się za bloga o literaturze i nawet nie chce mu się go rzetelnie prowadzić. Mnoży się takich sto, dwieście, tysiąc blogów niby wybór duży, ale trzeba naprawdę porządnie przekopać sieć i poświęcić mnóstwo czasu, żeby wśród tego gąszczu znaleźć wartościowe, szczere i analityczne recenzje. I okej. Niektórzy lubią rozbudowaną recenzję, a niektórzy krótki opis fabuły. Każdy ma prawo do tego, żeby czytać, co mu się żywnie podoba. Ale wiecie, co jest według mnie jeszcze bardziej bulwersujące? To, że przedstawicielka wydawnictwa używa słowa „recenzja” wobec osób, które prawdopodobniej jedynie generują opisy (skoro musi się o coś takiego upominać). A przede wszystkim bulwersujące jest to, że takie osoby nie są usuwane w ramach niezbyt pięknej, ale krótkiej współpracy z grupy. Smutne jest to, że wydawcy w imię promocji, marketingu i chęci zysku tolerują takich „blogerów”, którzy w ramach łapczywości na egzemplarz wyplują sobie jakiś tam tekst o książce, której być może nawet nie przeczytali, bo po co? Przecież przerobienie opisu z tyłu okładki, ewentualnie informacji ze strony wydawnictwa nie stanowi większego problemu.

Ale co z tym można zrobić? Nic. Wydawcom zależy, żeby książka zyskała rozgłos, więc wszystko im jedno, gdzie się ukaże publikacja i w jakiej formie, jeśli do rozdania mają 1000 egzemplarzy. Byleby w internecie był szum! A nuż ktoś kupi taki tytuł, jeśli zobaczy, że 1000 ludzi mówi o danej powieści. Słabe jakościowo blogi będą powstawały jak grzyby po deszczu, bo kto im zabroni?

Co z tym możemy zrobić my, czytelnicy? Możemy komentować, informować i edukować, a możemy też omijać takie twory szerokim łukiem i nadal szukać diamentów w ciemnej kopalni, jaką jest otchłań polskiej blogosfery.


Moje Diamenty: Mniej niż 100 słów, Oczytany Facet, CzytamRecenzuję, Czytam, bo lubię.