10 Najlepszych książek pierwszego półrocza 2018 r.
Czas leci mi niesamowicie. Mam wrażenie, że dopiero co był sylwester i robiłam podsumowanie roku, a tu już minęło całe półrocze! Czas zatem, aby opowiedzieć Wam o najlepszych książkach, które przeczytałam w tym czasie. Większość z prezentowanych tytułów otrzymała u mnie ocenę 10/10, którą daję pozycjom wybitnym, wyróżniającym się i wybornie dobrym. Takim, które mogę każdemu polecić bez mrugnięcia okiem.
Serce – Radka Franczak
Gdybym miała w jednym zdaniu napisać, o czym jest ta książka, napisałabym, że o życiu i o śmierci. O życiu takim prawdziwym, z ludzkimi troskami, radościami i słabościami. I o śmierci tak bardzo nieuniknionej i czasami wyczekiwanej.
„Serce” Radki Franczak poruszyło mnie, nie tylko ze względu na przejmujące losy głównej bohaterki, ale także z uwagi na ważny temat, którym jest demencja oraz odchodzenie starszej osoby. Temat ten jest mi bardzo bliski. Jednocześnie powieść ta, mimo że dotyka mocnych tematów, takich jak śmierć, zdrada, czy poczucie porzucenia nie jest aż tak przytłaczająca psychicznie, jak mogłoby się wydawać. Być może sprawia to sposób bycia głównej bohaterki, być może magia pełnego książek i antyków domu, a być może lekkość pióra Franczak, która zachwyca wspaniałym stylem i jakimś magicznym ciepłem, które emanuje z tej historii.
Ma być czysto – Anna Cieplak
Z jednej strony powieść „Ma być czysto” Anny Cieplak można by uznać za typową młodzieżówkę, ale to historia zarówno dla młodszego pokolenia gimnazjalistów, jak i dla ich rodziców. Postać Magdy i jej rzeczowe podejście do pewnych wydarzeń, a także problemy związane z byciem nieformalną macochą, sprawiają, że w tej historii dobrze odnajdzie się również dorosły czytelnik.
Oprócz interesującej, choć zwykłej historii autorka przemyca w niej czytelnikowi dwa bardzo istotne zagadnienia do przemyślenia. Jednym z nich jest temat formalnych oraz emocjonalnych praw do dzieci w związkach partnerskich. Cieplak pokazuje, jak nie wiele może zdziałać macocha lub ojczym nie mając ślubu z biologicznym ojcem albo biologiczną matką dziecka. Nie może za nie podpisywać dokumentów sądowych, nie może odebrać z komisariatu policji, gdy coś przeskrobie, a nawet nie może prawnie ubiegać się o możliwość spotykania z dzieckiem w przypadku zakończenia związku. Chodzi tu także o ładunek emocjonalny, mimo że taki opiekun realnie wychowuje dziecko, często spędza z nim więcej czasu niż jego biologiczny rodzic, musi usuwać się w cień na spotkaniach rodzinnych, czy w Dniu Matki lub Dniu Ojca. Dzień Macochy i Dzień Ojczyma w ogóle nie są spopularyzowane i mają rangę, jak dość słusznie określa to jedna z bohaterek, podobną do Dnia Pluszowego Misia.
Drugim tematem dość delikatnie nakreślonym, ale dobitnym i istotnym dla fabuły jest problem nierówności społecznej. Cieplak przedstawia dwie bohaterki jedną z tak zwanego dobrego domu, dobrze się uczącą i lubianą, drugą wagarującą, obciążoną wizytami kuratora, palącą papierosy dziewczynę. W przypadku popełnienia tego samego, dość niewinnego, wykroczenia zostają potraktowane w zupełnie odmienny sposób.
Żeby nie było śladów – Cezary Łazarewicz
Mawia się, że każdy kij ma dwa końce. Tym razem, w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka, fakty były niezaprzeczalne, a winni wskazywani od początku przez świadków. Mimo to Cezaremu Łazarewiczowi udało się pozostać bezstronnym. W reportażu „Żeby nie było śladów” przebieg zdarzeń jest przedstawiony bez koloryzowania, bez upiększania, ani szykanowania. Autor pisze wprost o hulaszczym życiu poetki Barbary Sadowskiej, o jej załamaniu oraz kontrowersyjnym związku ze świadkiem zdarzenia Cezarym, który był niewiele starszy od jej syna. Łazarewicz ocenę ówczesnych wydarzeń pozostawia odbiorcy.
„Żeby nie było śladów” to nie tylko reportaż o zabitym przez zomowców warszawskim maturzyście, to też opowieść o cierpieniu matki. Łazarewicz porusza także istotną kwestię, że głównie skupiono się na rozpaczy Sadowskiej, a przecież w tym wszystkim był także ojciec, który mimo rozwodu z żoną, z synem utrzymywał dobre relacje.
W reportażu widać wyraźnie ogrom pracy, który Cezary Łazarewicz włożył w spisanie tej historii. Przeczytał setki stron akt, ale także dotarł do osób, które od lat nie chciały mieć nic wspólnego z tą sprawą. Jeśli nie udało mu się przeprowadzić wywiadów bezpośrednio, to robił to przez ich najbliższych. Nie wyszło ze wszystkimi świadkami, ale próba była wielokrotnie podjęta. Uważam, że autor w stu procentach zasłużył na Nagrodę Nike, bo nie dość, że jest to historia rzetelnie napisana, to jeszcze niezwykle interesująco przedstawiona. Czytelnik dowiaduje się, nie tylko o tym, co działo się dzień po dniu na komisariatach milicji, czy w ławach sądowych, ale także o tym, co dziś stało się z drugoplanowymi bohaterami tych przejmujących wydarzeń. Polecam!
Pamiętajcie, że byłem przeciw – Barbara Seidler
Barbara Seidler opisuje procesy, w których uczestniczyła jako reporterka sądowa. Są tam zarówno wielkie afery korupcyjne, jak i sprawy zwykłych ludzi – drobnych pijaczków, którzy zamordowali w alkoholowym amoku, mieszkańców kamienicy, którzy nie mogli dojść ze sobą do porozumienia, więźniów, którzy mimo kończących się im wyroków postanowili uciec, rodziny, która nie potrafiła się ze sobą dogadać w sprawie spadku. Małe i duże dramaty – każde godne uwagi.
Najbardziej poruszył mnie tekst o sześcioletnim chłopcu zakatowanym pasem przez macochę, przy przyzwoleniu ojca. Jego życie było koszmarem, ale mimo prób znalezienia dla niego ratunku odpowiednie organizacje nie zafunkcjonowały prawidłowo, co skończyło się tragicznie. Drugim reportażem, który szczególnie zwrócił moją uwagę, był ten o osiemnastolatce, która zamordowała swoją matkę i poćwiartowała jej zwłoki. Z nienawiści do niej. Najmniej podobały mi się teksy o aferach ekonomicznych – o Hortexie oraz o aferze mięsnej, choć ten drugi miał bardzo zaskakujący finał, zarówno jeśli chodzi o wyrok, jak i o dalsze losy jednego z oskarżonych.
Dziennikarz powinien być bezstronny, ale z materiałów, które przygotowywała Barbara Seidler, wycieka sporo emocji. I to one nadają tym reportażom prawdziwego charakteru. Autorka przyznaje wprost, że ktoś budził jej sympatię, że mogła komuś pomóc, a tego nie zrobiła, czego żałuje, że krępowała się jakiejś wizyty i z niej się wycofała. Widać po tym, że to kobieta z krwi i kości, zwykły człowiek o ogromnym talencie, który nie chciał być hieną, paparazzim, nagabującą, agresywną panią z prasy.
Sońka – Ignacy Karpowicz
„Sońka” Ignacego Karpowicza to powieść, która nie jest obszerna pod względem ilości stron, ale zawiera tak duży ładunek emocjonalny, że pozostanie w mojej pamięci na długo. Z jednej strony mamy bohatera, który nie budzi zbyt wielkiej sympatii, a z drugiej starą kobietę, która mimo prostoty wypowiedzi wzbudza w czytelniku wiele pozytywnych odczuć. Gdy przez zrządzenie losu stają naprzeciw siebie, stają się sobie potrzebni. Sońka potrzebuje Igora, aby przed śmiercią wysłuchał jej historii, a Igor potrzebuje Sońki, żeby wrócić do swoich korzeni oraz zrozumieć swoją przeszłość i siebie.
Ignacy Karpowicz pisze pięknie, wręcz poetycko o rzeczach brutalnych, o rzeczach pięknych, o rzeczach zwykłych i o rzeczach magicznych. Dosłownie maluje słowem historię z II wojny światowej. Historię, jakich pewnie wiele, ale która jednocześnie jest wyjątkowa i unikatowa, bo dotyczy odczuć oraz osobistych doświadczeń konkretnej kobiety. Nie jest to opowieść oparta na faktach, ale mogłaby taką być. Czytelnik nie odczuje w niej sztuczności ani fałszu.
Kocie Oko – Margaret Atwood
Czy dzieci mogą być okrutne i destruktywne? Margaret Atwood w „Kocim oku” pokazuje, że mogą. Gdy młody człowiek trafia do grupy, czy to na etapie przedszkola, czy szkoły pojawiają się zarówno konflikty, jak i pierwsze przyjaźnie. Jednak, co się dzieje, gdy ktoś, kogo uważamy za przyjaciela, chce nas psychicznie skrzywdzić? O tym jest właśnie „Kocie oko”.
To, że Margaret Atwood narratorką uczyniła dojrzałą kobietę w wieku średnim, było genialnym zabiegiem. Z jednej strony bowiem u głównej bohaterki, emocje związane z Cordelią już opadły, zostały wielokrotnie przepracowane, ale z drugiej strony wyraźnie można odczuć, że głęboki, dziecięcy żal nadal tkwi w tej starzejącej się kobiecie. Wydarzenia z przeszłości stają się tam obrazami, które jako malarka Eleine przenosi z pamięci na płótno. Przedstawienie pewnych wydarzeń z punktu widzenia osoby dorosłej nadało historii znacznie większej autentyczności, niż gdyby historia została opowiedziana przez dziecko, które po pewnym czasie przechodzi przez kolejne etapy dorastania, zmierzając ku dojrzałości.
Autentyczności w „Kocim oku” nie brakuje. Autorka zaczyna od nakreślenia rysu psychologicznego swojej bohaterki oraz ukazania dość swobodnego życia jej rodziny przed przeprowadzką do Toronto i poznaniem swojej oprawczyni. W rozdziałach przeplatają się losy Eleine dorosłej i tej małej, zastraszonej.
Za zamkniętymi drzwiami – B. A. Paris
Przemoc domowa, nie zawsze jest widoczna, nie zawsze przejawia się w siniakach i limach pod oczami. Często przemoc psychiczna zostawia znacznie większe rany od tej fizycznej. B. A. Paris w swojej debiutanckim thrillerze „Za zamkniętymi drzwiami” właśnie o takim sposobie znęcania się pisze. I mimo że historii o tej tematyce powstało już wiele, to ta ma w sobie jakiś powiew świeżości.
Początkowo, czytając tę książkę, myślałam sobie o głównej bohaterce: „Babo! Co ty dałaś ze sobą zrobić?!”, ale im bardziej brnęłam w tę przerażającą historię ofiary i jej kata, tym bardziej rozumiałam, że kobieta nie miała żadnej możliwości wyjścia ze swojej skomplikowanej sytuacji. Czytelnik najpierw poznaje na pozór idealne życie, nie tak młodego już, małżeństwa, żeby później odkryć prawdziwy koszmar Grace. Fabuła przebiega dwutorowo. Naprzemiennie pojawiają się wątki z nieodległej przeszłości oraz teraźniejszości, przerywane w najbardziej emocjonujących momentach. Oczywiście w zabiegu tym nie ma nic odkrywczego i często jest stosowany w thrillerach dla stopniowania napięcia, ale B. A. Paris robi to niezwykle umiejętnie, cały czas przykuwając uwagę odbiorcy.
Autorka bardzo dobrze ukazała obraz ofiary wciąganej w sieć przez swojego kata. I niby to tylko thriller, niby czytadło, a jednak daje wiele do myślenia o przemocy domowej oraz sytuacji wielu kobiet na całym świecie. A w dodatku jest świetnie napisany i dobrze przetłumaczony. Czyta się go z zapartym tchem. To bardzo udany debiut!
Piaskowa Góra – Joanna Bator
„Piaskowa Góra” to moje trzecie spotkanie z twórczością Joanny Bator, wcześniej przeczytałam genialne „Ciemno, prawie noc” oraz moim zdaniem bardzo słabe „Purezento”. „Piaskowa Góra” zachowuje wysoki poziom językowy i fabularny nagrodzonej Nike powieści „Ciemno, prawie noc”, ale mimo że akcja także jest osadzona w Wałbrzychu, jest zupełnie od niej inna.
Są hałdy, są kolejki do sklepu, są rozwijające się firmy, są górnicy z czarnymi obwódkami wokół oczu pijący wódkę po godzinach pracy. Jest też wielkie blokowisko, jedna z dwóch wałbrzyskich sypialni – Piaskowa Góra. Joanna Bator bardzo dobrze oddaje klimat PRL-owskiego Wałbrzycha, choć nie wiem, czy takie samo wrażenie może mieć osoba, która w nim nigdy nie była. Jednak nie o miasto tu chodzi, a o przeplatające się ze sobą ludzkie losy.
To z jednej strony saga, z drugiej strony powieść, a z trzeciej mikroopowiadania o wielu bohaterach. Główną oś fabularną autorka opiera na rodzinie Chmurów – Jadwidze, Stefanie i ich córce Dominice i to wokół nich krążą pomniejsze opowieści. Jednak czytelnik pozna też losy rodziców Stefana, a nawet Grażyny – sąsiadki jego mamy. Będzie historia lubiącego małe dziewczynki wuja Kazimierza i jego żony Basi, będzie opowieść o dwóch sąsiadach gejach, zwanych przez mieszkańców „homoniewiadomo”, będzie historia Iwony, koleżanki z klasy Dominiki, a także małego Greka, który z rodzicami wyemigrował do Wałbrzycha.
Oprócz złożoności losów bohaterów, zarówno tych pierwszoplanowych, jak i drugoplanowych, Bator zachwyca też stylem i zastosowanym językiem, który wcale nie jest piękny. Jest prosty, a czasem prostacki, jest wulgarny i tak bardzo, bardzo Wałbrzyski, że czytając tę książkę, miałam wrażenie, jakbym wysiadła właśnie z autobusu, linii A, zwanego Aśką, na przystanku na Piaskowej Górze i słuchała górników oraz robotnic z fabryk wracających do swoich wielkich, betonowych bloków.
Wstyd – Iga Zakrzewska-Morawek
W kamienicy na brudnym, obdrapanym wrocławskim Nadodrzu mieszkają trzy kobiety, którym codziennie towarzyszy wstyd. Ich problemy nie są wydumane, mogłyby dotyczyć naszych przeciętnie wyglądających sąsiadów. Iga Zakrzewska-Morawek przy pomocy stu dwudziestu pięciu krótkich fragmentów wprowadza nas w poszarpane życie bohaterek i ich rodzin – zarówno tych, z których wyszły, jak i tych, które same założyły. Kobiety nie potrafią wyzbyć się błędów przeszłości, mimo prób życia po swojemu, starają zrzucić z siebie piętno swoich rodziców, ale nie jest to takie łatwe. Nie wszystko poszło wedle planu, nie wszystko zostało zrealizowane tak, jak należy, więc szybko pojawił się wstyd.
Autorka doskonale bawi się słowami, w niemal poetycki sposób wyrażając emocje przeciętnych i dość prostych kobiet. Nie brak tu nietypowych metafor i niebanalnych skojarzeń, a urywane słowa i krótkie teksty nadają wyraźnej dynamiki treści. Język we „Wstydzie” zachwyca. Rozczarowuje natomiast chaos. Losy Zośki, Bosej i Marty się ze sobą przeplatają, ale tak, że nie zawsze wiadomo, o opis której z bohaterek chodzi. I to jest jedyny minus tej powieści.
Legenda o samobójstwie – David Vann
„Legenda o samobójstwie” to zbór sześciu opowiadań, z których „Wyspa Sukkwan” traktujące o męskiej wyprawie do samotnej chaty jest najdłuższe i najbardziej przejmujące. Już niemal od pierwszych kart książki czytelnik dowiaduje się, że ojciec głównego bohatera popełnił samobójstwo. David Vann opisuje różne etapy życia Roya, a ojciec i syn stanowią główną oś łączącą wszystkie te teksty. Jednakże w „Wyspie Sukkwan” akcja przebiega zupełnie inaczej niż w przypadku pozostałych historii. Autor bawi się czytelnikiem, choć zabawa to nie jest dobre słowo, bo tekst ten ma znacznie głębsze i bardzo tragiczne dno.
David Vann sam utracił ojca. Popełnił on samobójstwo wkrótce po tym, jak autor odmówił mu uczestnictwa we wspólnej, rocznej wyprawie na jedną z wysp Alaski. Książka ta, mimo że zawarte w niej wydarzenia są fikcyjne, jest formą autoterapii. Vann w „Wyspie Sukkwan” przedstawia ewentualny scenariusz, który mógłby się zdarzyć, gdyby nie odmówił wyjazdu. Scenariusz bardzo dobitny, brutalny i poruszający.
Możemy w tych historiach ujrzeć ojca oczami syna, ale także syna widzianego oczami ojca. Starszy mężczyzna, zamiast zaopiekować się Royem, sam wymagał opieki, czemu chłopak, wbrew własnej woli, próbował sprostać. Ojciec oczekiwał od niego zbyt wiele, a sam był zapatrzonym w siebie egoistą, co na trzynastolatku wywierało ogromną presję. Autor bardzo wyraziście ukazuje charakter bohaterów, budząc silne emocje w odbiorcy. Z jednej strony jest to współczucie, a z drugiej irytacja na ojca chłopca, który niemal wszystko partaczył i robił inaczej, niż powinien.