Baronówna. Na tropie Wandy Kronenberg – najgroźniejszej polskiej agentki. Śledztwo dziennikarskie – Michał Wójcik

Wyobraź sobie dwudziestoletnią piękną kobietę, która w mig potrafi uwieść każdego mężczyznę, owinąć sobie wokół palca i nakłonić do najskrytszych zwierzeń. Wyobraź sobie intrygantkę, potrójną agentkę wywiadów: polskiego, niemieckiego oraz brytyjskiego. Wyobraź sobie niezwykle inteligentną dziewczynę z dobrego domu. Wyobraź sobie wystrojoną damę, którą chciałby posiąść niejeden mężczyzna. I tę samą damę, który niejeden zamordowałby z zimną krwią. Osadź to wszystko, w czasach II wojny światowej, a otrzymasz doskonałą postać do filmu szpiegowskiego, albo książki przygodowej. Kobieta-szpieg, kobieta-ideał, kobieta-modliszka. Jednak nie jest ona zmyśloną bohaterką, wykreowaną na potrzeby hollywoodzkiej produkcji. Ona istniała naprawdę. W Polsce. Nazywała się Wanda Kronenberg.

Pełny tytuł książki Michała Wójcika, czyli „Baronówna. Na tropie Wandy Kronenberg – najgroźniejszej polskiej agentki. Śledztwo dziennikarskie” doskonale oddaje treść. Nie jest to bowiem ani biografia, ani szczegółowy opis działalności agentki, a właśnie dziennikarskie śledztwo i tropienie. Wyraźnie widać, że autor włożył ogrom dziennikarskiej pracy, aby podążyć śladem Wandy Kronenberg, ale nie wiele udało mu się odnaleźć. W pewnym momencie, co sam przyznaje, wpadł w obsesję na jej punkcie. Jeździł po Polsce, szukał dokumentacji, świadków tamtych wydarzeń, ale wyłuskał ledwie szczątkowe informacje o kobiecie-szpiegu. Wiadomo, że istniała, wiadomo, że zmarła, mając 22 lata, wiadomo, że była baronówną i wiadomo, że działała dla trzech wywiadów. Reszta to tylko okruchy i domysły – zaledwie cień tego, jaka Wanda była naprawdę.

Całość jest dość chaotyczna, pojawia się wiele nazwisk, które zaraz potem znikają, widać, że autor uparcie chciał napisać o Wandzie Kronenberg, ale mimo poczynionych ogromnych starań zabrakło mu rzetelnych dowodów i relacji świadków.

Dziennikarz kluczył, szukał, ale niewiele zdziałał. Ta ledwie 320 stronicowa, a właściwie 250 stronicowa książka (bo tylko na tej części jest docelowa treść, a resztę stanowią przypisy i dodatki) to opis wniosków autora, jego działań dotyczących zbierania materiałów, zarys sytuacji historycznej i przedstawienie całej plejady postaci i miejsc, które z Wandą miały cokolwiek wspólnego. Nie oznacza to, że ta publikacja jest nudna. Wręcz przeciwnie, autor zgrabnie operuje językiem, przez co czyta się ją bardzo szybko, a ciekawie poprowadzone wątki budzą zainteresowanie. Dodatkowo na końcu książki znajduje się aneks z przedrukiem najciekawszych, zdaniem autora, dokumentów archiwalnych dotyczących tej tajemniczej kobiety. To nie lada gratka dla miłośników historii.

Czy Michał Wójcik słusznie ślęczał w bibliotekach i archiwach, żeby złapać cień Wandy? Czy powinien na ten temat napisać książkę? Czy nie wystarczyłby dłuższy rzetelny artykuł w jakimś renomowanym czasopiśmie? To musicie ocenić sami. Jeśli spodziewacie się otrzymać solidną dawkę wiedzy o najbardziej przebiegłej polsko-żydowskiej agentce z czasów II wojny światowej to się zawiedziecie. Garść rozproszonych informacji nie wystarczy niestety, aby publikację tę nazwać reportażem lub biografią. Może bardziej powieścią szpiegowską, Michał Wójcik bowiem szpieguje tu kobietę-szpiega.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak