Była sobie rzeka — Diane Setterfield
Czasem — choć przyznaję, bardzo rzadko — zdarza mi się sięgnąć po dany tytuł dla pięknej okładki. Gdy zobaczyłam książkę „Była sobie rzeka” Diane Setterfield, stwierdziłam, że muszę ją przeczytać, mimo że kompletnie nie wiedziałam, o czym jest ta historia. Poszłam na żywioł, licząc, że treść będzie równie piękna jak oprawa. I się nie pomyliłam.
W gospodzie „Pod Łabędziem” wieczorami biesiadnicy zbierają się, aby wysłuchać opowiadań gawędziarzy. To tam splatają się losy trzech rodzin — małżeństwa, których córka zaginęła, gosposi, która straciła młodszą siostrę i dziadków, którzy poszukują nigdy niepoznanej wnuczki. Pewnego dnia z rzeki zostaje wyłowiona martwa dziewczynka, która nagle ożywa. Okazuje się jednak, że jest niema i nie potrafi wskazać, skąd pochodzi. Początkowo chce się nią zająć kobieta, która pomogła ją uratować, ale roszczenia do dziecka mają także inni. Kim jest tajemnicza niemowa? Czy mieszkańcom osady uda się rozwikłać zagadkę i dziewczynka trafi we właściwe ręce?
„Są historie, które można opowiadać na głos, i takie, o których się mówi szeptem, lecz są i takie, które pomija się milczeniem”*.
Diane Setterfield stworzyła klimatyczną powieść, rozgrywającą się wokół rzeki. Snuje swoją historię w gawędziarskim stylu, ale nie brak tu mrocznych momentów. Wyłowiona z wody dziewczynka od samego początku budzi emocje. Może być dzieckiem zrozpaczonych rodziców, ale wierzy to tylko jedno z nich. Dojrzała kobieta twierdzi, że to jej siostra, ale to biologicznie niemożliwe. Dziadkowie, którzy uważają ją za swoją wnuczkę, nie mają zaś pewności, bo nigdy jej nie widzieli. Dziecko natomiast nie może opowiedzieć o swoim pochodzeniu i tym, co działo się z nim wcześniej, bo jest niemową.