Klasyka Laika: Frankenstein – Mary Shelley
„Wszyscy ludzie nienawidzą tych, którzy cierpią nieszczęście. Jakżeż wtedy muszę być znienawidzony ja, który jestem większym nędzarzem niż jakakolwiek inna żyjąca istota! A przecież ty, mój stwórca, gardzisz mną i odpychasz ze wstrętem od siebie swoje własne stworzenie, z którym łączą cię więzy nie dające się rozwiązać inaczej jak tylko przez to, że jeden z nas zginie”*.
Któż nie zna doktora Wiktora Frankensteina i jego odrażającego stwora? Powstało na ich temat wiele ekranizacji, adaptacji, bajek, komiksów oraz innych dzieł, niekiedy w zniekształconej formie, do tego stopnia, iż niektórzy myślą, że monstrum złożone z różnych fragmentów ludzkich ciał miało na imię Frankenstein.
Zdolny, młody student Wiktor Frankenstein, zainspirowany teoriami na temat ludzkiego ciała, rozpoczyna prace nad ożywieniem istoty, złożonej z różnych części ciał, wygrzebanych na cmentarzu. Dzięki ładunkowi elektrycznemu udaje się mu ożywić potwora.
Po swoim niechlubnym, acz znaczącym dokonaniu mężczyzna opuszcza swą pracownię i na kilka miesięcy popada w głęboką depresję. Frankenstein ma napady lęków, dopiero po fakcie, dociera do niego co uczynił. Monstrum okazuje się istotą rozumną, w czasie choroby swego stwórcy nauczyło się mówić, pisać oraz czytać. Wie, że odstrasza wszystkich i nigdy nie zazna ludzkiego ciepła. Robi wszystko, by odnaleźć swego pana i się z nim rozmówić.
Potwór Frankensteina wkradł się do współczesnej popkultury, mimo że książka została napisana na początku XIX wieku. Interesująca jest historia jej powstania. Pewnego, bardzo deszczowego wieczoru, czworo przyjaciół Państwo Shelley, lord Byron oraz John Polidori z nudów postanowiło spisać mroczne historie, oparte na nowinkach naukowych. W ten sposób Mary Wollstonecraft Shelley stworzyła zarys historii o potworze, który został stworzony przez człowieka z różnych elementów nieboszczyków i tchnięto w niego życie, dzięki uderzeniu pioruna.
Historia wzięta jest rodem z piekła. Zapytacie, zapewne, gdzie tu jest jakaś nowinka naukowa? Otóż pani Shelley zainspirowała się galwanizmem, czyli odkryciem związanym z faktem, że prąd podłączony do ciała stymuluje je (patent ten jest wykorzystywany przez dzisiejsze defibratory). W jej czasach to było bardzo świeże odkrycie naukowe.
„Frankenstein” to powieść o zatraceniu moralnym w imię nauki, o rozpaczy wynikającej z odmienności i braku wsparcia ze strony ludzi, o lęku przed popełnioną zbrodnią. Historia stworzona przez Mary Shelley to pionierska powieść science fiction, od niej się wszystko zaczęło.
Książka nie jest jednak klasycznym horrorem, który ma poukładaną fabułę, stopniowo budującą napięcie. Jest bardzo chaotyczna, w niektórych momentach akcja się dłuży i brak w niej dynamiki. Na początku XIX wieku z całą pewnością była przełomowa, ale podejrzewam, że gdyby została napisana współcześnie mogłaby nie znaleźć uznania wydawców. Czy straszy? Nie bardzo. Ale to świetne studium człowieczeństwa na przykładzie wykreowanego potwora.
* Shelley M., Frankenstein, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1989, str. 85.
Moja ocena 6/10