Komeda. Osobiste życie jazzu – Magdalena Grzebałkowska

Każdy, kto choć trochę interesuje się kinem, powinien go znać. „Niewinni czarodzieje”, „Dziecko Rosemary”, „Do widzenia, do jutra”, „Dwaj ludzie z szafą”, „Prawo i pięść” to tylko niektóre filmy, do których tworzył muzykę. Popularyzator jazzu w powojennej Polsce, muzyczny geniusz i wizjoner. O kim mowa? O  Krzysztofie Komedzie a właściwie Krzysztofie Trzcińskim, urodzonym w 1931 roku skrytym buntowniku, który zrewolucjonizował polską scenę muzyczną. 

Magdalena Grzebałkowska szuka śladów po Krzysztofie Komedzie. O ile artysta zostawił ich mnóstwo, jeśli chodzi o twórczość, o tyle o jego życiu prywatnym wiemy niewiele. Tytuł książki „Komeda. Osobiste życie jazzu” dobrze oddaje to, co znajdziemy w środku – dużo intymnych historii o jazzie i muzykach, a mało o samym bohaterze tej biografii.

Niektórzy świadkowie nie chcieli się wypowiadać, rodzinne archiwa są bardzo skromne, a wypowiedzi publicznych najbliższego otoczenia i samego Komedy zostało zarejestrowanych jak na lekarstwo. W dodatku muzyk wydaje się do cna nudny, niezwykle uzdolniony, ale jednocześnie kompletnie nieciekawy. Nawet na zdjęciach zamieszczonych w książce nie ma w nim nic interesującego.

„- Jeśli się wtedy czymś wyróżniał, to była szarość. Nic w nim nie było zarysowane. Był taki nie wyraźny, jego kontury nie szły w żadnym kierunku, w stronę myśli, poglądów, czy odczuć. Był głęboko zagubionym w muzyce szarakiem. Miał swoje uwagi o życiu, kompletnie z innej planety”*.

Autorka jak zwykle pisze poprawnie i dobrze dobiera kolejność wątków, ale tym razem pisze w suchym stylu, niemal encyklopedycznie. Czasami próbuje ratować narrację pytaniami retorycznymi, ale na tle całości niewiele one pomagają. Oschłość budowanych zdań niemal bije z kart tej publikacji.

Ostatnio zauważyłam tendencję do rozległego pisania o postaciach i tematach historycznych, nawet jeśli reporterowi nie uda się zebrać wystarczających materiałów, aby napisać rzetelną książkę. Autorzy naciągają treść, pisząc o wydarzeniach wokół, mimo że miała ona traktować o konkretnym bohaterze. Tak było w przypadku niedawno czytanej przeze mnie biografii „Baronówna. Na tropie Wandy Kronenberg” Michała Wójcika, tak było w przypadku reportażu „Afronauci. Z Zambii na Księżyc” Bartka Sabeli i tak jest też w tym przypadku. A szkoda! Bo od Grzebałkowskiej wymagałam czegoś znacznie więcej.

Jeśli czytelnik spodziewa się biografii podobnej do „Beksińskich. Portretu podwójnego” to się zawiedzie. Może to wynikać z braku materiałów. Beksińscy pozostawili po sobie mnóstwo wywiadów, filmów i fotografii. Po Komedzie została jedynie (i aż) wspaniała muzyka.

Książkę oceniam jako próbę odkurzenia pionierskiej w modern jazzie postaci, o której się praktycznie nie mówi, albo mówi się niewiele i tylko w kręgach muzycznych lub filmowych. Nazwisko zostało odkopane, przypomniane i ukazane. Biografia została napisana poprawnie, z wielką starannością, widać, że autorka włożyła wiele trudu w odnalezienie materiałów. Jednak czy to czytelnikowi wystarczy?

* Grzebałkowska M., Komeda. Osobiste życie jazzu, Znak, Kraków 2018, s. 92.

Moja ocena: 5/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak