Kroniki portowe — Annie Proulx

Życie ma dla nas różne niespodzianki. Nie zawsze jest różowo, nie zawsze jesteśmy w stanie mieć na wszystko wpływ, ale dopóki starczy nam sił, możemy spróbować odmienić swój los na lepsze.

„Czy miłość przypomina torbę różnych cukierków, którą podaje się z rąk do rąk, z której można się poczęstować więcej niż tylko raz? Niektóre mogą szczypać w język, inne wydzielają mocne zapachy. Niektóre mają nadzienie gorzkie jak żółć, inne zawierają miód zmieszany z trucizną, jeszcze inne dają się szybko połknąć. A wśród powszechnie znanych miętusów i dropsów można znaleźć prawdziwe okazy: jeden może zawierać w swoim wnętrzu śmiertelne igły, inny spokojne i łagodne przyjemności. Czy jego dłoń zaciska się właśnie na takim cukierku?*”

Quoyle nigdy nie miał łatwego życia. Duży, niezgrabny, lekko gapowaty mężczyzna z wielkim szpetnym podbródkiem, którego się wstydzi, zakochuje się do szaleństwa w złej kobiecie. Jego żona zdradza go, znika na wiele dni, pozostawiając go z małymi córkami. Po tragicznej śmierci swojej ukochanej Quoyle wraz z dziewczynkami, postanawia przeprowadzić się ze Stanów Zjednoczonych do swojej rodzinnej Nowej Fundlandii. Tam, dzięki pomocy ciotki oraz niewielkim łucie szczęścia zaczyna wszystko na nowo. Zatrudnia się w lokalnej gazecie, gdzie opisuje wypadki samochodowe oraz prowadzi kronikę portową. W małej społeczności powoli zyskuje szacunek, przełamuje swoje kompleksy i odnajduje samego siebie.

„Jeśli życie jest łukiem światła, który zaczyna się i kończy w ciemności, to pierwsza część tego łuku świeciła mdłym blaskiem. Dopiero tutaj znalazł soczewkę, która pogłębiła i wzmocniła wszystko, na co patrzył. Myślał o swoim głupkowatym życiu w Mockingburgu, gdzie godził się na wszystko, co go spotykało. Nic dziwnego, że miłość przebiła mu serce i płuca, wywołując wewnętrzny krwotok”**.

Gdy sięgałam po „Kroniki portowe” pióra Annie Proulx, nie wiedziałam, czego się spodziewać. To była jedna z niewielu książek, gdzie przed jej przeczytaniem nawet nie zapoznałam się z opisem. Po pięknej okładce i intrygującym tytule spodziewałam się powieści marynistycznej lub czegoś o latarniku. Jakże się myliłam! „Kroniki portowe”  to wspaniała powieść o życiu, o tym, że tylko dzięki naszym własnym działaniom możemy wpłynąć na swój los.

Quoyle to typ bohatera w stylu Foresta Gumpa, niezdarny, nieco spowolniony umysłowo, prostolinijny i pechowy, ale z drugiej strony serdeczny, szczodry oraz budzący sympatię. Dzięki swojej determinacji oraz miłemu usposobieniu stopniowo pokonuje przeszkody, rzucane mu przez życie. Musi walczyć nie tylko ze swoimi kompleksami i niedostatkami, ale również z nieprzyjaznym klimatem, jaki oferuje Nowa Fundlandia.

„Kroniki portowe” to powieść niespieszna, o nieco rozleniwionej akcji, przypominającej wolno płynące życie w małej rybackiej wiosce. Ale nie o tempo tu chodzi, a o piękne emocje i wartości, których w tej historii nie brakuje. Jeśli dodać do tego absolutnie cudowny styl oraz niemalże poetyckie zdania, to wychodzi naprawdę dobra literatura. Książka otrzymała dwie ważne nagrody: Nagrodę Pulitzera oraz National Book Award. Moim zdaniem w pełni zasłużenie.

* Proulx A., Kroniki portowe, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018.

** tamże.

Moja ocena: 10/10


Tytuł: Kroniki portowe
Autor: Annie Proulx
Przekład: Jędrzej Polak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 421


Jeśli lubisz takie niespieszne historie o życiu i ważnych wartościach, przeczytaj także recenzję: Droga — Cormac McCarthy