Kryptonim „Frankenstein” – Przemysław Semczuk

Joachim Knychała miał żonę i dwójkę dzieci, na pozór był przeciętnym górnikiem, który lubił wypić, dobrze zjeść i spędzać wolne chwile na działce. Jednak okazało się, że Joachimów było dwóch – dobry i zły. „Wampir z Bytomia” lub „Frankenstein”, jak był nazywany Knychała, przez osiem lat atakował młode kobiety, pięć z nich zabił. Od 1974 do 1982 roku był nieuchwytny, mimo że miał styczność z milicją, a niektóre z ofiar przeżyły, co pozwoliło stworzyć dość dokładny portret pamięciowy. Myślał, że jest niezwyciężony, ale tam, gdzie była zbrodnia musiała być także kara. 

Od dzieciństwa nienawidził kobiet. Nad małym Joachimem znęcała się babka, a matka nie wykazywała zrozumienia. Później został oskarżony o gwałt, którego prawdopodobnie nie było. Po odsiedzeniu wyroku nienawiść wzrosła jeszcze bardziej. Jedyną kobietą, którą Joachim szanował, była jego żona. W niej widział swojego największego przyjaciela. Po ślubie poszedł na proces innego słynnego Wampira – Zdzisława Marchwickiego. Wtedy Knychała pomyślał, że to nic trudnego, że on sam mógłby być takim Marchwickim.

„Kobieta leżała na plecach z rozłożonymi na boki rękami i nogami. Była naga, miała roztrzaskaną i zalaną krwią głowę, otwarte usta odsłaniały białe zęby. Wyglądała tak potwornie, że Bielecki aż odskoczył, przeżegnał się i poczuł, jak robi mu się słabo. Na kopalni bywał świadkiem wypadków, raz zobaczył, jak chłop został wciągnięty w przenośnik, który zrobił z niego mielonkę. Ale to co innego, wcale nie wyglądało na wypadek”*.

„Kryptonim Frankenstein” Przemysława Semczuka jest sfabularyzowanym reportażem, który czyta się jak kryminał, z tą różnicą, że od razu wiadomo, kto był mordercą. Dziennikarz doskonale oddaje nastrój Śląska panujący w latach 70. i 80. XX wieku, sprawiają to stare, rozklekotane tramwaje; zmierzający do pracy górnicy z czarnymi obwódkami wokół oczu; nierozgarnięci i rozleniwieni milicjanci; odwiedziny u sąsiadów w celu wspólnego napicia się wódki; a nade wszystko śląska gwara. Książka jest napisana czystą polszczyzną, ale dialogi są po Śląsku, co wprawdzie nieco utrudnia czytanie, ale dodatkowo wprowadza czytelnika w prawdziwie śląski klimat.

Niektóre dialogi i elementy historii zostały wymyślone na potrzeby fabuły, ale główne fakty i nazwiska zostały zachowane. W książce znajdziemy także fragmenty artykułów, a nawet rozpoczętej autobiografii Joachima Knychały z zachowaną oryginalną pisownią. „Kryptonim Frankenstein” to nie jest zbiór suchych informacji, to swojego rodzaju studium psychiki mordercy, Przemysław Semczuk bowiem nie skupia się tylko na samych zbrodniach, ale i na motywach Wampira.

Sprawa Joachima Knychały była głośna, napisano o niej wiele artykułów, a akta sądowe zawierały wiele tomów, ale, jak twierdzi sam autor książki, to, co można znaleźć w internecie, jest nierzetelne, a dziennikarze potraktowali swoją pracę tak, jakby w ogóle nie zajrzeli do dostępnych dokumentów procesowych. Przemysław Semczuk spotkał się z ludźmi, którzy mieli związek z tą sprawą – policjantami oraz dziennikarzami – pieczołowicie zebrał materiały i w swoim reportażu opisał historię, którą, mimo że od początku znałam finał, czytałam z ogromnym zainteresowaniem.

* Semczuk P., Kryptonim „Frankenstein”, WAB, Warszawa 2017, s. 83.

Moja ocena: 10/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu W.A.B.