Kwadratowy jeż – Janusz Garbaliński

Do fryzjera chodzi się nie tylko na przystrzyżenie, czy wymodelowanie włosów, ale chodzi się też wygadać. Fryzjerów, podobnie jak taksówkarzy, wielu ludzi traktuje niczym psychologów. Opowiada im się nie tylko o ulubionych fryzurach, ale także o własnym życiu, o tym, jakie są nasze upodobania i o aktualnych problemach. 

Gdyby pewien fryzjer spisał te wszystkie historie, powstałaby z tego niezła powieść. Jednak czasami zdarza się tak, że to fryzjer mówi dużo i opowiada o swoich przeżyciach stałym klientom. Janusz Garbaliński autor książki „Kwadratowy jeż” regularnie odwiedzał zakład fryzjerski u Zenona, który od lat prowadził gaduła, gawędziarz oraz domorosły psycholog. Wprowadził on Garbalińskiego do swojego barwnego i ciekawego świata, pełnego jeszcze ciekawszych postaci. Tych znanych i tych zwykłych, mieszkających tuż za rogiem. Bowiem fryzjer Zenon wszystkich obsługiwał tak samo i wszyscy równie chętnie korzystali z jego usług.

Wśród jego klientów znaleźli się, m.in. aktorzy, tacy jak: Adam Hanuszkiewicz, Mariusz Dmochowski, muzyk i polityk Paweł Kukiz, polityk Wiesław Protasiewicz, znany z filmu Rejs reżyser Marek Piworski, czy twórca aforyzmów Andrzej Majewski. Byli też klienci znani na własnym podwórku lub nieznani zupełnie przez nikogo. W książce znajdziemy kilkadziesiąt opowieści klientów fryzjera Zenona, które dają obraz ówczesnego społeczeństwa, warto bowiem zaznaczyć, że znajdą się tam historie, poczynając od praktyk fryzjera, które miały miejsce wiele lat wcześniej.

Sam pomysł na książkę jest trafiony, a przedstawione w niej anegdoty są dość ciekawe, ale zbyt wiele elementów zaburzyło jej odbiór. Po pierwsze konstrukcja. Raz wypowiada się autor „Kwadratowego jeża” i to on jest narratorem, a później pojawia się znów pierwszosobowa narracja, ale już od strony fryzjera. Nie jest to zabieg zły, ale w tym przypadku mało przemyślany i mocno nieuporządkowany.

Oprócz chaosu narracyjnego autor popełnił sporo innych niedopatrzeń. Zastosował nadmiar przypisów – na przykład tłumaczenie czytelnikowi, kim był Rasputin, uważam za przesadne. Obraża to inteligencję i podstawową wiedzę historyczną czytelników, nabywaną w szkole powszechnej. Pierwszy raz spotkałam się z tym, aby w książce kropkować przekleństwa. W literaturze albo unika się przekleństw, zastępując je łagodniejszymi, ale dobitnymi tekstami, albo się je zapisuje w takiej formie, w jakiej się mówi. A tu, niczym w TVP1, zostały one graficznie „wypipkane” i ocenzurowane. Niektóre z dialogów były tak słabo przeprowadzone, że w pewnym momencie nie wiedziałam, która wypowiedź należy do danego rozmówcy, mimo kilkukrotnego przeczytania tejże rozmowy, tak, jakby cała wypowiedź była spisana wprost z głowy autora, a ten zapomniałby, że ma to trafić do czytelnika.

Książka miała potencjał – był pomysł, byli ciekawi bohaterowie i ciekawe rozmowy. Taka okazja pisarzom nadarza się niezwykle rzadko, szkoda, że nie została właściwie wykorzystana.

Moja ocena: 3/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Manufaktura Słów