Mała Baletnica – Wiktor Mrok
Pedofilia, czyli pociąg seksualny do dzieci, to jedno z najobrzydliwszych wynaturzeń, o jakich słyszałam. Krzywdzenie w ten sposób niewinnych dziewcząt i chłopców jest odrażające, nieludzkie i powinno być karane w najsurowszy sposób. Niestety przypadki te, mimo że powinny być marginalne, zdarzają się dość często. Pedofilię możemy spotkać nie tylko w kościele, mimo że o tym mówi się najgłośniej. Pedofilem może być również sąsiad, opiekunka, a nawet rodzic. Biznes pornografii dziecięcej szerzy się na szeroką skalę, odpowiednie służby starają się walczyć z tym okropnym procederem, ale wobec niektórych, dobrze kryjących się siatek pedofilskich policja pozostaje bezsilna.
W wielkiej bogato wyposażonej willi zostaje odnaleziona martwa kobieta. Ktoś strzelił jej w głowę. Za lustrem sali gimnastycznej, w ukrytym pomieszczeniu, znajdowała się trzynastoletnia dziewczynka. Ktoś przywiązał ją skórzanymi pasami do stołu ginekologicznego. Była naga oraz brutalnie potraktowana. Przerażona i zawstydzona nastolatka nie chce z nikim rozmawiać. Szefowa moskiewskiej grupy śledczej, Aldona, musi zmierzyć się nie tylko z tragedią dziewczynki, ale także z potężną grupą przestępczą od lat wykorzystującą niewinne dzieci pod przykrywką szkoły baletowej.
„Mała baletnica” Wiktora Mroka nie jest łatwą lekturą. Czytałam ją powoli, z przerwami, ciągle odkładając. Nie oznacza to, że książka jest nudna. Wręcz przeciwnie wartka akcja wciąga czytelnika w wir wydarzeń. Bardziej chodzi o tematykę. Autor w bardzo obrazowy sposób ukazuje okrutne, brutalne i obrzydliwe działania siatki pedofilskiej. Ta historia niesie za sobą ogromny ładunek emocjonalny, zwłaszcza gdy zdamy sobie sprawę, że fabuła została oparta na faktach, a takie rzeczy dzieją się na co dzień w różnych miejscach na świecie. Tematem tej książki są działające w latach 1997–2004 (m.in. W Kijowie i Charkowie) nielegalne studia filmowe oraz fotograficzne – „The Ukrainian Angels Studio”. Nagrane przez nich filmy pornograficzne z udziałem dzieci sprzedawano przez internet pedofilom na różnych kontynentach. Był to biznes na szeroką skalę, przez który skrzywdzono ponad półtora tysiąca dzieci w wieku od pięciu do piętnastu lat.
Porównując „Małą baletnicę” do debiutanckiej książki Mroka, czyli „Czerwonego Parasolu” widać ogromny postęp. Został znacznie poprawiony nie tylko styl, ale także charakterystyka postaci. Tym razem nie znajdziemy irytujących bohaterów o cechach Jamesa Bonda, a świetną plejadę osób z wyrazistymi zaletami i przywarami. Tu także pojawia się tajemna organizacja o nazwie Czerwony Parasol, co jest poniekąd nawiązaniem do poprzedniej części, ale tym razem, mimo ważnej roli, nie gra ona pierwszych skrzypiec.
Dialogi są świetnie przeprowadzone, a język bohaterów dostosowany do ich poziomu wykształcenia lub specyfiki pracy. Przestępcy są wulgarni, a policjanci posługują się służbowym żargonem. Jedyne, co mnie nieco drażniło to zbyt duża ilość żartów w policyjnej ekipie podczas prowadzenia tak przerażającej sprawy. Z jednej strony mogło to podkreślać bliskość relacji zespołu śledczego i świadczyć o ich doświadczeniu, ale z drugiej strony było to, delikatnie mówiąc, nie na miejscu.
Ostrzegam! „Mała baletnica” to lektura dla dorosłych czytelników o mocnych nerwach. Dla zatwardziałych fanów thrillerów i powieści akcji, ale także dla czytelników, którzy nie boją się przeżywać bardzo silnych emocji podczas czytania.
Blog Stacja Książka objął patronatem „Małą baletnicę” Wiktora Mroka. Przypominam, że trzy egzemplarze tej książki można wygrać w KONKURSIE!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Initium