Marsjanin – Andy Weir
Oczy ludzkości były zwrócone w stronę Marsa od wieków. Wędrówki tej planety na nocnym niebie zostały zauważone przez starożytnych już przez astronomów egipskich, a przed 1534 rokiem p.n.e był im znany jego ruch wsteczny. Nazwa Marsa pochodzi od rzymskiego boga wojny. Mimo, że ta planeta jest stosunkowo niedaleko od Ziemi (biorąc pod uwagę inne ciała niebieskie), do tej pory człowiekowi nie udało się postawić na nim stopy. Ale być może jeszcze za naszego życia się to zmieni. Pierwszy załogowy lot na Marsa jest planowany na lata 30 XXI wieku, jednak może się okazać, że ta wyprawa odbędzie się tylko w jedną stronę.
Grupa astronautów wyrusza jako trzecia ekipa na misję na Marsa. Badania tej nieprzyjaznej planety przebiegają prawidłowo do momentu, gdy tuż przy stacji przechodzi gigantyczna burza piaskowa, zagrażająca życiu śmiałków. Jednym z nich jest Mark Watney. Mężczyzna ma pecha podczas ogromnej zawieruchy element talerza satelitarnego przebija skafander, co powoduje rozszczelnienie. Jego współtowarzysze myślą, że Mark nie żyje i zostawiają go samego na obcej planecie – bez łączności z Ziemią, bez warunków na przeżycie i bez wystarczających zapasów. Czy można mieć bardziej przechlapane?
„Mam całkowicie przesrane. To moja przemyślana opinia. Przesrane. Szósty dzień tego, co miało być dwoma najwspanialszymi miesiącami w moim życiu, i wszystko zamieniło się w koszmar. Nawet nie wiem kto to przeczyta. Pewnie ktoś to w końcu znajdzie. Może za setki lat. Tak wspominam… Nie umarłem 6 sola. Bez wątpienia reszta załogi tak myślała i nie mogę ich za to winić. Może ogłoszą z mojego powodu żałobę narodową, a na mojej stronie na Wikipedii napiszą: <<Mark Watney to jedyny człowiek, który umarł na Marsie>>”*.
Andy Weir w „Marsjaninie” przedstawił prawdziwą wolę przetrwania, wolę życia oraz walki o najdrobniejszy okruch czucia się człowiekiem. Mark zostawiony na pastwę losu musiał zrobić wszystko, aby przetrwać. To niezwykle inteligentny bohater, który zrobi nawet najdziwniejsze, najbardziej szalone rzeczy, aby wrócić na Ziemię, mimo że jego szanse są delikatnie mówiąc… nikłe. Mężczyzna kombinuje na wszystkie możliwe sposoby, aby zapewnić sobie pożywienie, tlen, wodę, ogrzewanie, czy choćby zwykłą rozrywkę pod postacią muzyki disco, czy filmów z lat 80. XX wieku.
Autor pokazuje szereg rozwiązań danych problemów technicznych i wprawdzie nie wiem czy są one prawdziwe, bo nie znam się ani na chemii, ani na fizyce, ani na skomplikowanej technologii kosmicznej, ale gdy tylko zdążyłam się przez chwilę zastanowić nad danym zagadnieniem, za chwilę otrzymywałam gotową odpowiedź. Np. Mark postanowił sadzić ziemniaki. Skąd na Marsie wzięły się ziemniaki? NASA przygotowała je na święto dziękczynienia, żeby ekipa mogła zjeść coś normalnego. Jak ziemniaki urosną? Na specjalnie przystosowanej glebie. W jaki sposób będzie przystosowana? Za pomocą nawozu, który Mark weźmie z toalety… Czy Mark będzie jadł surowe ziemniaki? I tak dalej, i tak dalej…
Z jednej strony „Marsjanin” to wciągająca lektura s-f, ale z drugiej w pewnym momencie zaczęły mnie nudzić monotonne opisy spraw technicznych i rozwiązań, które musiał zastosować główny bohater, aby przeżyć. Akcja niby była dynamiczna, ale w pewnym momencie książka zaczęła mi się nieco dłużyć.
Powieść jest napisana z dwóch punktów widzenia, jeden to punkt tytułowego Marsjanina, czyli Marka Watney’a, który pozostawiony sam sobie pisze dziennik, a drugi punkt widziany jest z perspektywy członków NASA, którzy zostali na Ziemi i myślą, jak ocalić Marka. I przyznam się szczerze, że to, co działo się na naszym globie interesowało mnie i wciągało zdecydowanie bardziej, niż to, co działo się z głównym bohaterem na czerwonej planecie.
*Weir A., Marsjanin, Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2014 r., str. 4-5.
Moja ocena: 8/10