Na wschód od zachodu – Wojciech Jagielski

Indie  to kraj wielu skrajności. Z jednej strony są kolebką wspaniałej cywilizacji, a z drugiej panuje w nich ogromne ubóstwo. Z jednej strony kojarzą się z przeludnieniem, a z drugiej z ociekającymi złotem oraz porażającymi bogactwem bollywoodzkimi filmami. Jednych urzekają cudami natury, a dla innych kojarzą się z tropikalnymi chorobami oraz brudem. To właśnie tam piękno orientalnej muzyki łączy się z trudnym do zniesienia gwarem zatłoczonych ulic. To też kraj, który ma w sobie jakąś magię i ogromną siłę przyciągania, w którym wielu szuka duchowego wyzwolenia, nawrócenia i zrozumienia samego siebie.

Wojciech Jagielski wyrusza w podróż do Indii, spotykając się z hipisami, którzy postanowili rzucić wszystko i udać się na wędrówkę, by odnaleźć swoje miejsce na Ziemi oraz zajrzeć w głąb siebie. Nie są to ludzie ubodzy, to osoby z tak zwanych dobrych, zamożnych rodzin. Chcą się wyzbyć zachodnich dóbr, wartości pieniądza i poczuć wolność wędrując po Indiach. Żyją z żebractwa, grania na ulicy oraz podróżują autostopem. Rzeczy materialne nie mają dla nich większego znaczenia. Liczy się tylko wolność ducha, stan, który można osiągnąć za pomocą medytacji, albo idąc na skróty – narkotyków. To nie są młodzi ludzie, wolne duchy z nieukształtowaną jeszcze osobowością. To ludzie dojrzali, wiedzący czego chcą od życia, albo przynajmniej tak im się wydaje, że to wiedzą.

„Koleżka nie przypominał długowłosych, dziwacznie poubieranych włóczęgów, którzy błąkali się po pustyni. Wyglądał raczej na urzędnika, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu postanowił nie wydać ciężko zarobionych pieniędzy na wakacje nad morzem, lecz na daleką podróż na pustynne bezludzie, pełną znoju i niegwarantującą ani przygody, ani dobrych wspomnień”*.

„Na wschód od zachodu” Wojciecha Jagielskiego bardzo różni się od poprzednich jego książek. Zamiast konfliktów są pokojowo nastawieni hipisi, a sam reporter stał się równocześnie bohaterem swojej książki, co powoduje, że nie jest to reportaż w tradycyjnym ujęciu. Widać tu wyraźną fascynację Jagielskiego Indiami, ruchem hipisowskim oraz niestety środkami odurzającymi, co może i nie oburza jakoś szczególnie, ale wprowadza pewien niesmak. Autor doskonale oddaje klimat odwiedzanych przez siebie miejsc i emocje ludzi, z którymi przeprowadza wywiady. Zapytany, dlaczego ugania się za hipisami, dlaczego nie pisze o wojnie, odpowiada, że zależy mu na tym, aby rozmawiać z różnymi ludźmi. I tak też robi. Aby spotkać jedną z bohaterek – Kamalę – umawia się z nią wielokrotnie i jeździ do różnych miejsc, mimo że ta wydaje się go zbywać nieustannymi wymówkami. Upór reportera jednak popłaca.

Z książki tej można wyłuskać wspaniałe smaczki, takie jak wycieczka przez pustynię na wielbłądach i… niedotarcie do celu, ale cieszenie się z samej podróży, czy miłość Koleżki do jego niezależnej i wolnej przyjaciółki. Czułam klimat, czułam radość, czułam rozczarowania. Po prostu czułam. Jednak w snutą przez Jagielskiego opowieść wkradło się też sporo chaosu. Dygresje, anegdoty, dygresje do anegdot i anegdoty do dygresji – tak mniej więcej wygląda konstrukcja fabularna. Czytając „Na wschód od zachodu” miałam wrażenie, jakbym bardziej podążała za myślami reportera, aniżeli czytała dobrze skrojony (i przekazany) materiał. Odbiór był przez to dość trudny i często musiałam cofać się do poprzednich akapitów, żeby zrozumieć, dlaczego teraz czytam o danej rzeczy, skoro przecież przed chwilą czytałam o zupełnie innej.

Czy to książka warta uwagi? Na pewno! Jak każda napisana przez Wojciecha Jagielskiego. Czy najlepsza? Zdecydowanie nie! Jest zupełnie inna, o innej tematyce i mam wrażenie, że nieco bardziej osobista niż reporterska.

* Jagielski W., Na wschód od zachodu, Znak, Kraków 2018, s. 18.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak