Piaskowa Góra – Joanna Bator

Wałbrzych. Melancholijne, zaniedbane miasto na Dolnym Śląsku, w którym dobrze się kręci smutne filmy o prawdziwym życiu. Przed wojną nosiło nazwę Waldenburg, ale drzewo miało nie tylko w nazwie, drzewo zostało także we współczesnym herbie. Bo Wałbrzych, oprócz tego, że jest brudny, z dziurawymi drogami i spracowanymi ludźmi bez większych widoków na przyszłość jest jednym z najpiękniej położonych dużych miast w Polsce – w dolinie, pomiędzy górami, wśród wszechogarniającej zieleni, która nie została jeszcze tknięta przez ludzką rękę. Kiedyś tętniło w nim życie, działały kopalnie, w których pracowała większość zamieszkałych tam mężczyzn. Teraz panuje tam ogromne bezrobocie. Choć i tak jest lepiej niż kilka lat temu. To miasto z duszą, z historią ze specyficznym klimatem. Miasto, które kocham, mimo jego złej sławy i o którym chętnie czytam. „Piaskowa Góra” Joanny Bator opowiada właśnie o Wałbrzychu i jego mieszkańcach.

Jadzia nie miała szczęśliwego życia. Wcześnie straciła ojca i uległa wypadkowi, który sprawił, że jej ręka była niesprawna i wiecznie przykurczona. Zlitował się nad nią wuj Kazimierz, który gustował w młodych panienkach, a nawet w małych dziewczynkach, zapraszając ją do siebie do Wałbrzycha, gdzie po wojnie dostał przydział mieszkania i się ustatkował. Jadwiga wychodząc z wałbrzyskiego Dworca Miasto, wpadła wprost w objęcia przypadkowego mężczyzny Stefana Chmury. Tak się sobie spodobali, że zaczęli się spotykać, a niedługo później wzięli ślub. Snując marzenia o wspólnej przyszłości, patrzyli jak rośnie ich nowy dom – wielki blok na peryferyjnej dzielnicy – Piaskowej Górze. Gdy się tam wprowadzili Dziunia, jak mawiał na nią świeżo upieczony mąż górnik, zaszła w ciążę. Od razu wiedziała, że będzie miała córkę. O małej córeczce, dziewczynce słodkiej jak miód marzył też wuj Kazimierz. Jadzia urodziła dwie córki – jedną żywą, drugą martwą. Została więc postawiona przed dylematem, której z nich nadać piękniejsze imię. Tej, która z nią zostanie, czy tej ważniejszej, którą będzie musiała pożegnać na zawsze.

„Stefan nieraz nadkładał drogi po pracy, by popatrzyć, jak rośnie ich dom. Wiatr rozwiewał mu włosy w kolorze obierek i wyciskał łzy z oczu obrysowanych węglem, a on liczył piętra i w myślach urządzał imieniny, otwierał barek nieistniejącej meblościanki. Teraz to wszystko staje się naprawdę, doczekał się Stefan Chmura Piaskowej Góry”*.

„Piaskowa Góra” to moje trzecie spotkanie z twórczością Joanny Bator, wcześniej przeczytałam genialne „Ciemno, prawie noc” oraz moim zdaniem bardzo słabe „Purezento”. „Piaskowa Góra” zachowuje wysoki poziom językowy i fabularny nagrodzonej Nike powieści „Ciemno, prawie noc”, ale mimo że akcja także jest osadzona w Wałbrzychu, jest zupełnie od niej inna.

Są hałdy, są kolejki do sklepu, są rozwijające się firmy, są górnicy z czarnymi obwódkami wokół oczu pijący wódkę po godzinach pracy. Jest też wielkie blokowisko, jedna z dwóch wałbrzyskich sypialni – Piaskowa Góra. Joanna Bator bardzo dobrze oddaje klimat PRL-owskiego Wałbrzycha, choć nie wiem, czy takie same wrażenie może mieć osoba, która w nim nigdy nie była. Ale nie o miasto tu chodzi, a o przeplatające się ze sobą ludzkie losy.

To z jednej strony saga, z drugiej strony powieść, a z trzeciej mikroopowiadania o wielu bohaterach. Główną oś fabularną autorka opiera na rodzinie Chmurów – Jadwidze, Stefanie i ich córce Dominice i to wokół nich krążą pomniejsze opowieści. Jednak czytelnik pozna też losy rodziców Stefana, a nawet Grażyny – sąsiadki jego mamy. Będzie historia lubiącego małe dziewczynki wuja Kazimierza i jego żony Basi, będzie opowieść o dwóch sąsiadach gejach, zwanych przez mieszkańców „homoniewiadomo”, będzie historia Iwony, koleżanki z klasy Dominiki, a także małego Greka, który z rodzicami wyemigrował do Wałbrzycha.

Oprócz złożoności losów bohaterów, zarówno tych pierwszoplanowych, jak i drugoplanowych, Bator zachwyca też stylem i zastosowanym językiem, który wcale nie jest piękny. Jest prosty, a czasem prostacki, jest wulgarny i tak bardzo, bardzo Wałbrzyski, że czytając tę książkę, miałam wrażenie jakbym wysiadła właśnie z autobusu, linii A, zwanego Aśką, na przystanku na Piaskowej Górze i słuchała górników oraz robotnic z fabryk wracających do swoich wielkich, betonowych bloków.

Bator J., Piaskowa Góra, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009, s. 29-30.

Moja ocena: 9/10

Czytaj także:

Ciemno, prawie noc – Joanna Bator

Purezento – Joanna Bator