Prymityw. Epopeja narodowa – Marcin Kołodziejczyk

Warszawska Praga przez lata uważana była za zagłębie przestępczości, gdzie strach się zapuszczać po zmroku. Praga ma opinię dzielnicy, która jest zaniedbana pod względem socjalnym, zamieszkana przez osoby gorzej wykształcone, uboższe. Jednakże jest to także okolica niezwykle interesująca, w tej części Warszawy zachował się bowiem specyficzny praski folklor, co widać, chociażby po ubiorze, zachowaniu, czy unikatowej gwarze. Do tego ciekawego obrazu dochodzi handel na Bazarze Różyckiego, kapliczki na podwórkach kamienic oraz charakterystyczne zakłady rzemieślnicze. Dopiero w ostatnich latach władze miasta wzięły się za rewitalizację tej dzielnicy, a dodatkowo przybyło sporo inwestycji oraz II linia metra. Jednak warszawska Praga, mimo zmian, nadal zachowała indywidualny charakter.

Weronika Wiedeńska właśnie wróciła do stolicy. Tak naprawdę nazywa się Ilona Żyła, ale tym się nie chwali, bo chce być światowa. Pracuje w chwilówkach, ale częściej tam daje niż pożycza. Jan Kwas próbuje współżyć z żoną Agnieszką, która pragnie dziecka, ale za ścianą wciąż drepcze nasłuchujący teść. Przecież tak się nie da żyć! Andrzej Drella był korektorem w damskim piśmie, ale go zwolnili i teraz mądrzy się, zamiast redagować. Jest jeszcze pracujący w zakładzie pogrzebowym Bobik i jego klient, spalony żywcem w Parku Skaryszewskim NN, o którym huczą w wiadomościach. W Polsce niepodzielnie rządzi Radosław Katyński i robi rocznice samolotowe. Oto świat wykreowany przez Marcina Kołodziejczyka. Świat warszawskiej Pragi. Niby zmyślony, a jednak do cna rzeczywisty.

„- Po mojemu – rzuciła Baba przymilnie – uchodźcy go doszli. Trafiła w sedno, bo wiedziała, jak krótko sieknąć didaskalią, by odwrócić uwagę od swojej osoby. Będąc długoletnio samotną i cierpiącą na bezdech nocny, z którego wynikał jej strach przed spaniem, dobę przeżywała z telewizją polską, a tam doradzali, jak poprawnie myśleć na temat sytuacji. A dodatkowo handlując chlebem życia i kielichem zbawienia, Baba była życiowo bystra i rozprowadzała ludzi umysłowo, jak chciała. Baba Milion, to nie była jakaś tępa dzida. Kraj płynął mlekiem i miodem. Uchodźcy byli z pustyni. Proste?”*.

Gdybym miała określić tę książkę tylko jednym słowem, byłoby to słowo: MAJSTERSZTYK! Na szczęście nikt mnie tu nie ogranicza i o „Prymitywie” Marcina Kołodziejczyka mogę napisać znacznie więcej. Warstwa językowa to arcydzieło, autor pokazał tu taki kunszt pióra, że jednego dnia powinien dostać literackiego Nobla, Nike, Paszport Polityki i Bookera. Jedno zdanie potrafiłam czytać kilkukrotnie, powtarzając mniej więcej takie frazy: „Nie wierzę! Geniusz! Toż to czyste złoto! Najwyższej klasy poezja w prozie!”. Autor miesza piękno polszczyzny z praskimi odzywkami, gwarą i wulgaryzmami. Każde zdanie to dzieło sztuki, ale… Po kilkudziesięciu takich zdaniach dopada zmęczenie, bo o ile za warstwę językową należą się Kołodziejczykowi wszelkie możliwe ważne literackie nagrody, o tyle za fabułę, no cóż, niekoniecznie jakakolwiek.

Jest to obraz społeczności mieszkającej na warszawskiej Pradze, są tam problemy dnia codziennego, zdrady, picie wódki, kłopoty w pracy, choroby, ale nic ponadto. Jest też sporo o polityce i stereotypowych Polakach. Trochę w tym realizmu, a trochę pastiszu. Taka Polska klasy C w samej stolicy. Epopeja narodowa. Autor zagląda w zakamarki dzielnicy: do parku, na pocztę, na podwórka, do zakładu pracy, do kwiaciarni, do zakładu pogrzebowego, a nawet do cudzych łóżek, ale akcję prowadzi dość chaotycznie. Skupia się na pięknie języka i jakby gubi istotę historii. Pojawiają się dłużny, niepotrzebne wynurzenia bohaterów i samego pisarza.

Zwykłe mycie zębów jest u Kołodziejczyka lingwistycznie na najwyższym poziomie, ale dalej pozostaje to nudą czynnością higieniczną. Barok – przerost formy nad treścią.

Czy książkę warto przeczytać? Oczywiście, że tak! Choćby dla wyłuskania pięknych zdań, których w „Prymitywie” pełno i mnóstwa humorystycznych cytatów. Nie jest to jednak powieść łatwa, którą czytelnik pochłonie jednym tchem. Wymaga skupienia. Nie nadaje się na lekturę w autobusie, w poczekalni, ani w kolejce do banku. Należy ją smakować w ciszy, koncentracji i w samotności.

* Kołodziejczyk M., Prymityw. Epopeja narodowa, Wielka Litera, Warszawa 2018, s. 47.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Wielka Litera.