Sprawiedliwi Zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia – Witold Szabłowski
O rzezi Wołyńskiej mówi się w niewiele, a przecież na tych pięknych, obecnie należących do Ukrainy terenach, zginęło około 50 tysięcy Polaków. Mimo, że te tragiczne wydarzenia miały miejsce w czasach II wojny światowej cios nie został zadany ani przez Niemców, ani przez Rosjan. Zagrożenie przyszło ze strony sąsiadów – Ukraińców. Pisząc sąsiedzi nie mam na myśli mieszkańców sąsiedniego państwa, lecz sąsiadów w sensie dosłownym, często mieszkających dom w dom i drzwi w drzwi. Mam nadzieję, że film Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” objaśni i przypomni Polakom te okropne wydarzenia bo na lekcjach historii poświęca się im naprawdę niewiele uwagi. Ale nie o filmie chciałam dziś napisać, a o wyśmienitej książce Witolda Szabłowskiego – „Sprawiedliwi Zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”.
Na terenach okręgu Wołyńskiego Ukraińcy i Polacy żyli obok siebie. Często przyjaźnili się, a nawet zawierali między sobą związki małżeńskie. Ale w pewnym momencie zaczęło się coś psuć. Ukraińcy mieli pretensje do Lachów, jak nazywali naszych rodaków, że mają więcej gruntów, że mają lepszą pracę, że lepiej im się powodzi i patrzą na nich z góry, że są panami a oni ich sługami. Nie zawsze było to prawdą, ale niepokój wśród ukraińskiej ludności zaczął narastać, zaczęła się też tlić coraz bardziej żarząca się nienawiść…
…I wtedy przyszli Niemcy.
Niemcy podburzali Ukraińców w ich nienawiści, pośrednio wyręczając się nimi w mordzie Polaków. W 1943 roku rozpętała się rzeź, która trwała prawie dwa lata. Sąsiad mordował sąsiada, a często i własną żonę lub dzieci, jeśli mieli w sobie Polską krew. Mordowali w sposób okrutny, Ci, którzy zginęli od kuli wystrzelonej z broni palnej mieli szczęście bo w większości przypadków ludzie ginęli od siekier, wideł, kos, byli paleni żywcem lub dosłownie rozrywani na strzępy. Najbardziej przeraża fakt, że takie zło może zrodzić się w zwykłym człowieku, który nie jest specjalnie przeszkolonym do zabijania żołnierzem…
„Moje największe marzenie nie dotyczyło pracy czy rodziny. To była zupełnie inna kategoria marzeń. Wiadomo, że dla swoich dzieci chciałam jak najlepiej; że jak Mirek leciał w kosmos, to też marzyłam, żeby wrócił cały i zdrowy. Ale najważniejsze marzenie miałam tylko raz, wtedy, jak biegłyśmy z Anią do Zurna. Marzyłam, żeby umrzeć od kuli, a nie od siekiery. Pamiętam to dobrze. Ojciec nas uczył: nie dajcie się złapać. Biegnijcie. Nie kłaść się, nie zatrzymywać. Kto się zatrzyma, będą go torturować. Straszne marzenie, kiedy pan pomyśli, że byłam jeszcze dzieckiem, prawda?”*.
… Ale znaleźli się także dobrzy Ukraińcy.
I o tym właśnie pisze Witold Szabłowski w swojej książce. Jeździł po Polsce i po Ukrainie, aby zebrać informacje od żyjących jeszcze świadków tych przerażających wydarzeń o Ukraińcach, którzy ratowali Polaków. Mimo, że za to groziła śmierć. Dociera do wielu osób, które ocalały lub udzielały pomocy ocalonym. Autor przeprowadził swojego rodzaju śledztwo, aby wśród prostych ludzi dotrzeć do informacji o rzezi Wołyńskiej.
To naprawdę kawał dobrej roboty. Dzięki niemu poznajemy historię osób, których niedługo może już wśród nas nie być. Autor nie tylko napisał bardzo dobrą książkę upamiętniającą wydarzenia, o których niewiele się mówi, ale także udało mu się połączyć rodziny rozdzielone podczas rzezi Wołyńskiej. Rzadko płaczę podczas czytania książek, a podczas czytania literatury faktu nigdy mi się to dotąd nie zdarzyło, ale tym razem nie wytrzymałam. Ta lektura ma tak duży ładunek emocjonalny, że będzie mi ciężko o niej zapomnieć.
* Szabłowski W., Sprawiedliwi Zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016 r., str. 85.
Moja ocena 10/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak