Szczury – James Herbert

Są różne rodzaje strachu – strach przed śmiercią, przed pająkami, przed duchami, przed otwartą lub zamkniętą przestrzenią, strach przed UFO, lęk wysokości, można się bać tłumu, wężów, motyli, wody, klownów, małp, ryb, prądu, ludzi… Można tak by długo wymieniać. Każdy się czegoś boi. I na tym właśnie strachu opierają się twórcy horrorów, zarówno tych filmowych, jak i literackich, przedstawiając odbiorcy mrożące krew w żyłach historie. A czy ktoś z Was boi się szczurów?

Duże, przerośnięte szczury zaczynają atakować ludzi w Londynie. Są niezwykle agresywne i nic nie jest w stanie ich spłoszyć. Pojawia się coraz więcej przypadków śmiertelnych pogryzień. Młoda matka zostawiła na pięć minut dziecko bez opieki – zostało zagryzione razem z broniącym je psem. Grupa bezdomnych została niemal zjedzona żywcem. Podupadający biznesmen, który miał problemy osobiste i szukał chwili wyciszenia w ustronnym miejscu również nie miał szczęścia w starciu. Gdy do młodego nauczyciela Harrisa zgłasza się pogryziony przez szczura uczeń, w pierwszej chwili nie daje on wiary swojemu krnąbrnemu podopiecznemu. Zwłaszcza, że chłopak opowiada niestworzone rzeczy o wielkości oraz odwadze zwierzęcia. Odwozi go jednak do szpitala. Na następny dzień chłopak już jest martwy. Mimo, że rana nie wydawała się groźna, zainfekowała całe ciało. Po kolejnych atakach powstaje specjalna grupa, która ma za zadanie pozbyć się niebezpiecznych gryzoni. Harris, jako świadek dołącza do nich i próbuje zwalczyć plagę szczurów, zanim pojawi się więcej ofiar.

„Szczury pożarły ciało, ale wciąż były głodne. Więc szukały. Szukały więcej pożywienia tego samego rodzaju. Po raz pierwszy spróbowały ludzkiej krwi”*.

Nie boję się gryzoni o długich ogonach, uważam je  za inteligentne zwierzęta, które są przyjazne człowiekowi. Być może dlatego powieść „Szczury” Jamesa Herberta nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Zauważyłam też niestety sporo niedociągnięć w samej fabule, która wyglądała mniej więcej tak: szczury zjadają ludzi, ludzie próbują je tępić, szczury zjadają ludzi, ludzie próbują je tępić, coraz więcej szczurów zjada coraz więcej ludzi, coraz więcej ludzi próbuje wytępić coraz więcej szczurów, zakończenie, kurtyna (lekko uchylona). No właśnie… Niestety nic się tam nie działo… Zero zwrotów akcji, zero elementów zaskoczenia, zero ciekawych wątków pobocznych.

Główny bohater, którym miał być Henry był jakiś taki nijaki, bezpłciowy i mdły. Oprócz tego, że był nauczycielem, który w wolnych chwilach dla zabawy szarpie swoją partnerkę za włosy na wzgórku łonowym (to wymyślił autor, nie ja) to nic więcej o nim się nie dowiedziałam. Jego uczestnictwo w całej akcji tępienia gryzoni też było szemrane, niezbyt dobrze uzasadnione i przylepione do akcji na siłę. Na przykład setki ludzi umarło już od pogryzień, a Henry idzie nad kanał ze szczurołapem (tylko we dwoje, mimo że do tego zadania został utworzony duży sztab przeciwkryzysowy) i próbuje dociec skąd  te gigantyczne szczury się wzięły. Rozegranie, które kompletnie nie ma sensu…

O Jamesie Herbercie słyszałam sporo dobrych opinii, ale „Szczury” okazały się totalną klapą. Luki w fabule, słabo rozwinięta akcja, nijaki bohater, niedopracowane wyjaśnienie pojawienia się plagi szczurów w zakończeniu to elementy, które sprawiły, że uznaję tę książkę za porażkę Herberta. Mam nadzieję, że inne jego powieści bardziej przypadną mi do gustu i nie będzie od nich wiało tak wielką nudą.

* Herbert J., Szczury, Amber, Warszawa 1993 r., s. 12.

Moja ocena: 2/10