Telefon o północy — Tess Gerritsen
Zapewne trzydzieści dwa lata temu, gdy Tess Gerritsen wydawała swoją pierwszą książkę, czyli „Telefon o północy”, nie spodziewała się, że będzie znaną niemal na całym świecie, poczytną autorką thrillerów medycznych. I szczerze powiedziawszy, nic na to nie wskazywało, gdyż jej powieść nie była nazbyt udanym debiutem. Nie miała w sobie nic z sensacyjnego bestsellera ani współczesnych genialnych rozwiązań fabularnych, a mimo to ktoś dał jej szansę, aby zaistnieć. Szansę, którą Gerritsen doskonale wykorzystała w późniejszym okresie twórczości.
Sarah odbiera telefon, który rozdzwonił się dokładnie o północy. Zanim podnosi słuchawkę, już wie, że wydarzyło się coś strasznego. Dzwoni do niej policja z informacją, że jej mąż nie żyje. Kobieta jest w szoku. Nie może uwierzyć, że Geoffrey zginął w pożarze w Berlinie. Po pierwsze mówił, że jedzie do Londynu, a po drugie Sarah przecież coś by wcześniej przeczuła… W śmierć jej męża nie wierzy też CIA oraz nieustępliwy detektyw Nick O’Hara. Zrozpaczona żona musi odkryć prawdę, zanim zrobią to inni.
Niedawno na rynku wydawniczym pojawiło się wznowienie „Telefonu o północy”, pierwszej książki Tess Gerritsen, a ponieważ nie czytałam tego tytułu wcześniej, postanowiłam sprawdzić, jak wypadł debiut, moim zdaniem, jednej z najlepszych autorek thrillerów medycznych. Niestety słabo. Po pierwsze jest to romans z elementami kryminału i na to trzeba zwrócić szczególną uwagę, sięgając po tę książkę. Niby jest jakaś szaleńcza akcja z wątkiem szpiegowskim, ale balans jest przeniesiony na miłostki. Dlaczego na miłostki, a nie wielką, wspaniałą miłość? Ponieważ główna bohaterka najpierw deklaruje głębokie uczucie do swego dopiero co poślubionego męża, a zaraz potem, ledwie po dwóch tygodniach, kocha na śmierć i życie funkcjonariusza, który pomaga jej rozwikłać zagadkową sprawę rzekomej śmierci poprzedniego wybranka serca. W normalnym życiu byłoby to tak absurdalne, że aż nieprawdopodobne, ale idźmy dalej…
Sarah jest z pozoru przeciętną kobietą — pracuje w instytucie bioinżynierii, jako pedantyczna i skrupulatna pani naukowiec — ale gdy przychodzi co do czego, sprawdza się w roli śledczego, kochanki, szpiega oraz jest w stanie wykiwać cały szwadron funkcjonariuszy CIA. No cóż, moim zdaniem trochę za wiele jak na zwykłą kobietę. Ponadto rzuca wszystko i samotnie gna na drugi koniec świata, pierwszym lepszym samolotem, bo tak podpowiada jej przeczucie, bez problemu uzyskuje informacje, których nie byli w stanie zdobyć ani CIA, ani niebezpieczni wrogowie jej męża i w ogóle wszystko przychodzi jej z niebywałą lekkością.
Niestety, oprócz niedociągnięć autorki, w książce pojawiają się również liczne niedociągnięcia korektorskie, co bardzo raziło mnie w oczy. W najnowszym wydaniu pojawiają się literówki oraz wpadki, dotyczące zbyt bezpośredniego tłumaczenia z języka angielskiego, np. „miał jeszcze jedną kartę do zagrania”, zamiast „miał asa w rękawie”.
Zabrakło mi tu głębszej intrygi, zabrakło głębszego sensu i charakterystycznej dla Tess Gerritsen logicznej fabuły. W „Telefonie o północy” autorce nie udało się utrzymać napięcia i wykreować autentycznych postaci, ale i tak cieszę się, że ta książka została wydana, bo gdyby nikt nie dał jej tej pierwszej szansy, być może nigdy nie powstałyby jej inne, genialne thrillery.
Moja ocena: 3/10
Autor: Tess Gerritsen
Przekład: Elżbieta Smoleńska
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska.