Wszyscy jesteśmy cyborgami — Michał R. Wiśniewski

Dzisiejsze dzieci i młodzież zapewne nie wyobrażają sobie świata bez internetu. Często zastanawiam się, czy np. dwunastolatek, potrafiłby ślęczeć w bibliotece, żeby odrobić zadanie z biologi, czy wiedziałby, jak wyszukać potrzebnych informacji w tradycyjnej, papierowej encyklopedii albo w starych numerach „Świata Wiedzy”. Czy umiałby bez internetu sprawdzić rozkład jazdy pociągu, a zagubiony w mieście, skutecznie skorzystać z rozkładanej mapy? Ja miałam to szczęście, że urodziłam się przed narodzinami strony WWW i mogłam rosnąć wraz z pojawiającym się niemrawo w Polsce internetem.

Mój pierwszy komputer był na kasety (sic!), a magnetofon regulowało się śrubokrętem (sic!). Dziś jest to tak śmieszne, że wydaje się niemożliwe. Mowa oczywiście o kultowym Commodore 64. Wówczas jeszcze nikt nie słyszał o wynalazku, jakim jest internet. Gdy zaczął on być popularny, powszechne były jeszcze budki telefoniczne, ponieważ nie każdy miał w domu telefon stacjonarny. A co dopiero komputer! Modne były kafejki internetowe, czyli miejsca, w których za opłatą można było skorzystać z internetu i zgrać coś na dyskietkę. Dyskietka miała taką pojemność, że wchodziło na niej raptem kilka zdjęć lub niewiele więcej plików tekstowych. Mniej więcej w tym samym czasie w domach zaczęły pojawiać się trzeszczące modemy, które sprawiały, że jedna strona www odpalała się pięć minut, a połączenie z netem było liczone na minuty i kosztowało niebotyczne sumy. Internet w telefonie? Nikt wówczas nie marzył o takiej technologii, bo marzeniem było posiadanie Noki lub Alcatela z przyciskanymi guzikami (w Alcatelu gumowymi), a i tak niewielu dzieciaków było stać na rozmowy, które kosztowały bodajże 1,80 zł za minutę połączenia w Idei (dzisiejsza sieć Orange). To były czasy!

Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Ponieważ jestem świeżo po lekturze książki Michała R. Wiśniewskiego — „Wszyscy jesteśmy cyborgami”. Autor przytacza rzeczy, które mi wyleciały jakoś z głowy, a kiedyś były niezwykle ważne podczas korzystania z internetu. Chodzi o takie magiczne twory, jak fora, IRC, czy netykieta (zbiór zasad w internecie dla internautów, którego należało się bezwzględnie trzymać, a admini tego bezwzględnie pilnowali). Dziennikarz przypomina, że kiedyś Internet był nieco elitarny, mało dostępny i mniej wulgarny. Książka jest doskonałym powodem do wspomnień, a nawet wzruszeń, ale w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, dla kogo została napisana. Bo wydaje mi się, że zrozumieją ją tylko ludzie dokładnie z mojego pokolenia.

Autor skacze z tematu na temat, tylko ślizgając się po danym zagadnieniu i osoby nieco ode mnie starsze (np. moi rodzice) albo nieco młodsze (tak z dziesięć lat), mogą kompletnie nie zrozumieć, o czym Wiśniewski pisze. Starszym zabraknie dopowiedzeń, objaśnień, szerszego ujęcia, pozwalającego zrozumieć pewne zjawiska, które ich ominęły, jako dojrzałych wówczas ludzi, a młodsi będą mieli za mały ogląd sytuacji, aby zrozumieć bez wyjaśnień fenomen wspomnianego wcześniej IRC-a, Naszej Klasy, czy choćby wypartej przez Tindera Sympatii. Aktualnie Facebook stał się niemalże idealnym agregatem tym wszystkich już zamierzchłych reliktów internetowej przeszłości i niektórym jest ciężko zrozumieć, że przed jego powstaniem istniało mnóstwo pomniejszych i mniej doskonałych narzędzi, jak chociażby czaty, czy komunikator GG.

Moim zdaniem dziennikarz podszedł do tematu zbyt powierzchownie. Wprawdzie książkę czyta się przyjemnie, ale miałam wrażenie, że  Wiśniewski chciał napisać jak najwięcej i wyszedł z tego zapis strumienia myśli, który łudząco przypominał scrollowanie na Facebookowej tablicy. Autor czasem zatrzymywał się na moment i zostawał przy wątku na dłużej, by błyskawicznie przejść dalej i jedynie musnąć pozostałe zagadnienia, nie poświęcając im wystarczającej uwagi.

Moja ocena: 6/10


Tytuł: Wszyscy jesteśmy cyborgami 
Autor: Michał R. Wiśniewski
Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne
Liczba stron: 248


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czarne.