Zabójczy mezalians – Arkadiusz Babczyk

zabojczy-mezalians-b-iext25230760 (1)Dobra książka z wartką akcją, napisana w świetnym stylu, bezbłędna, oszałamiająca, niosąca ciekawą historię? Nic z tych rzeczy. Po przeczytaniu „Zabójczego Mezaliansu” Arkadiusza Babczyka zawiodłam się na całej linii. Dobrnęłam do końca tylko z dwóch powodów, po pierwsze na siłę szukałam jakichś plusów i liczyłam, że chociaż zakończenie będzie dobre, a po drugie jest to egzemplarz recenzencki i po prostu musiałam go skończyć.

Ola i Rafał są parą. Ona ma 19 lat i dopiero co dostała się na studia. On jest wybitnym studentem politechniki. Ona jest z biednej rodziny. On z bogatej. Wyjeżdżają na wspólne wakacje i zaliczają wpadkę. On chce tego dziecka, a ona nie. Historia jakich wiele. Młodzi mają poważny problem. Bogaty ojciec Rafała wyrzuca syna z domu, nienawidzi Oli – córki sprzątaczki. Ola nie chce zmieniać pieluch, woli kontynuować studia na renomowanej uczelni, na którą właśnie się dostała. Robi wszystko, aby pozbyć się dziecka, nienawidzi go, nazywa zarodek gównem, gadem, który zżera ją od środka. Próbuje poddać się aborcji, ale gdy chłopak jej to udaremnia i stara się utrzymać rodzinę, postanawia w inny sposób pozbyć się córki. Młoda dziewczyna nie poddaje się w swoich działaniach.

Któż z nas nie zna historii Katarzyny W., słynnej śląskiej dzieciobójczyni? Książka opiera się na jej historii i może nawet byłaby ciekawa, gdyby autor nieco bardziej się postarał. Babczyk pisze krótkimi, topornymi zdaniami. Lekturę mogę porównać do kawałka drewna. Artysta rzeźbi je dłutem, a Babczyk obciosał siekierą. W powieści pojawiają się nawet błędy merytoryczne. Autor nawiązał do słynnej sprawy „mamy Madzi”, która miała swoje miejsce w określonym czasie, a posługuje się niewłaściwym systemem zdawania na studia (egzaminy wstępne) i starą nazwą uczelni. Powinien lepiej opracować lekturę. Tekst zawiera zbędne, wręcz komiczne, powtórzenia.

„Noworodek miał pępowinę oplecioną wokół szyi.                                                            

– Pępowina oplotła się wokół szyi – stwierdził lekarz i ją przeciął”.

Autor szasta zdrobnieniami, a jego bohaterowie mimo dobrych ocen w szkole stosują mało wyszukane, ubogie słownictwo. Ponadto czytelnik nie ma szans „zżyć się” z postaciami, bo wszystkie są albo irytujące, albo nijakie. Do tego, wydawałoby się dorośli ludzie, zwracają się do siebie infantylnie: Oluniu, Rafałku, Sylwuniu, mamuniu. Odniosłam wrażenie, że autor zaraz zacznie używać zwrotów typu: „komisarzyku”, „detektuwku”, „lekarzyku” i „pielęgniareczko”. Normalni ludzie tak do siebie nie mówią i to bez względu na zaistniałą sytuację, a zwłaszcza planując morderstwo dziecka. Autor powinien zachować minimum powagi… Miałam nadzieję, że chociaż zakończenie mnie zaskoczy, no cóż, książka kończy się tak:„Jej serce pękło. Tak po prostu. Tak zwyczajnie, jak kiedyś pękła prezerwatywa…”Komu polecam książkę? Ludziom o mocnych nerwach i nadmiarze wolnego czasu.

Moja ocena 1/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res