Czytelnicze podsumowanie kwietnia – WRAP UP!
Wiosna, ach wiosna! Nie wiem jak Wam, ale mi w tym roku czas leci niesamowicie szybko. Dopiero co świętowałam Nowy Rok, a tu nastał niespodziewanie maj. Pora zatem na czytelnicze podsumowanie miesiąca! W kwietniu przeczytałam siedem książek i jedną mangę, więc wynik całkiem przyzwoity, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że teraz bardzo, bardzo, ale to bardzo nie mam czasu i nawet odcinki seriali oglądam na cztery raty (SIC!), już nie mówiąc o tym, że posiadam karnet do kina i w ubiegłym miesiącu nawet ani razu z niego nie skorzystałam. Byle do czerwca! Wtedy będę mieć wreszcie więcej luzu i czasu na czytanie i inne przyjemności.
Zaskoczenie miesiąca:
Sońka – Ignacy Karpowicz
„Sońka” Ignacego Karpowicza to powieść, która nie jest obszerna pod względem ilości stron, ale zawiera tak duży ładunek emocjonalny, że pozostanie w mojej pamięci na długo. Z jednej strony mamy bohatera, który nie budzi zbyt wielkiej sympatii, a z drugiej starą kobietę, która mimo prostoty wypowiedzi wzbudza w czytelniku wiele pozytywnych odczuć. Gdy przez zrządzenie losu stają naprzeciw siebie, stają się sobie potrzebni. Sońka potrzebuje Igora, aby przed śmiercią wysłuchał jej historii, a Igor potrzebuje Sońki, żeby wrócić do swoich korzeni oraz zrozumieć swoją przeszłość i siebie.
Ignacy Karpowicz pisze pięknie, wręcz poetycko o rzeczach brutalnych, o rzeczach pięknych, o rzeczach zwykłych i o rzeczach magicznych. Dosłownie maluje słowem historię z II wojny światowej. Historię, jakich pewnie wiele, ale która jednocześnie jest wyjątkowa i unikatowa, bo dotyczy odczuć oraz osobistych doświadczeń konkretnej kobiety. Nie jest to opowieść oparta na faktach, ale mogłaby taką być. Czytelnik nie odczuje w niej sztuczności ani fałszu.
Rozczarowanie miesiąca:
Kwadratowy jeż – Janusz Garbaliński
Sam pomysł na książkę jest trafiony, a przedstawione w niej anegdoty są dość ciekawe, ale zbyt wiele elementów zaburzyło jej odbiór. Po pierwsze konstrukcja. Raz wypowiada się autor „Kwadratowego jeża” i to on jest narratorem, a później pojawia się znów pierwszosobowa narracja, ale już od strony fryzjera. Nie jest to zabieg zły, ale w tym przypadku mało przemyślany i mocno nieuporządkowany.
Oprócz chaosu narracyjnego autor popełnił sporo innych niedopatrzeń. Zastosował nadmiar przypisów – na przykład tłumaczenie czytelnikowi, kim był Rasputin, uważam za przesadne. Obraża to inteligencję i podstawową wiedzę historyczną czytelników, nabywaną w szkole powszechnej. Pierwszy raz spotkałam się z tym, aby w książce kropkować przekleństwa. W literaturze albo unika się przekleństw, zastępując je łagodniejszymi, ale dobitnymi tekstami, albo się je zapisuje w takiej formie, w jakiej się mówi. A tu, niczym w TVP1, zostały one graficznie „wypipkane” i ocenzurowane. Niektóre z dialogów były tak słabo przeprowadzone, że w pewnym momencie nie wiedziałam, która wypowiedź należy do danego rozmówcy, mimo kilkukrotnego przeczytania tejże rozmowy, tak, jakby cała wypowiedź była spisana wprost z głowy autora, a ten zapomniałby, że ma to trafić do czytelnika.
Pozostali:
Idący Człowiek – Jiro Taniguchi
Jeśli miałbym w jednym zdaniu napisać, o czym jest ta manga, napisałabym: „Ten komiks jest o niczym”. I to jest prawda. Na próżno szukać w nim fabuły. Jiro Taniguchi w „Idącym człowieku” przedstawia życie przeciętnego Japończyka, który lubi spacerować i obcować z przyrodą. Mężczyzna ten ogląda przez lornetkę ptaki, rozmawia ze swoją żoną, znajduje psa, którego przygarnia, dźwiga w upale parawan, chodzi zaułkami miasta. W życiu bohatera nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Jednak przez całą mangę przebija jakiś spokój, jakaś pochwała wypoczynku i potrzeby bycia samemu ze sobą i z otaczającą człowieka naturą. I to, mimo niedosytu dialogów i fabuły sprawia, że ten komiks jest świetną formą relaksu. Trochę tak, jakby w betonowej dżungli, w środku wielkiego osiedla, założyć słuchawki i puścić sobie dźwięk ptaków i szum lasu. Tu bardziej chodzi o poetyckość, o uchwycenie chwili, o piękno i o oddanie danych emocji, niż o rozwój akcji.
„Idący człowiek” to jedno z najbardziej znanych dzieł Jiro Taniguchi, nominowane w 2007 roku do nagrody Eisnera. W Polsce komiks ukazał się stosunkowo niedawno, dopiero po ponad ćwierćwieczu od pierwszego wydania. W przeczytanej przeze mnie wersji oprócz „Idącego człowieka” znalazły się także trzy inne opowiadania, które były bardziej rozbudowane fabularnie i narysowane inną kreską.
Historia nowego nazwiska – Elena Ferrante
Jeśli kojarzycie włoskie, brazylijskie lub argentyńskie telenowele to z pewnością zauważyliście mnogość bohaterów, ich powiązań ze sobą oraz niezwykle silną emocjonalność. Podobny zabieg można zaobserwować w książkach Ferrantre, ale nie ma tam kiczu, fałszu, ani tasiemcowych romansów. Każdy z bohaterów, nawet ten najbardziej poboczny jest dopracowany, ma wyrazisty charakter i coś, co go wyróżnia od pozostałych. Co ciekawe, historia przyjaźni Lili i Eleny rozgrywa się na tle wydarzeń historycznych we Włoszech. Czytelnik dowiaduje się o przemianach zachodzących w Italii. Wśród bohaterów bowiem mamy: faszystę, komunistę, zwykłych gangsterów i kamorystów, czy dziennikarza. Ta plejada osobowości o różnorakich poglądach, sprawia, że powieść nie jest zwykłą historią przyjaźni, ale także oddaje ówczesne nastroje oraz przekonania.
Magia Eleny Ferrante zadziałała u mnie silniej, gdy zdałam sobie sprawę, że autorka wyśmienicie dostosowuje problemy oraz sposób wyrażania się bohaterów do ich wieku. Gdy pisze o latach wczesnoszkolnych przyjaciółek, opowiada o strachach z piwnicy, o utracie lalek, czy o problemach w podstawówce. Gdy dziewczęta wchodzą w etap dojrzewania, zmienia się ich język oraz postrzeganie pewnych spraw, które jest nieco poważniejsze niż przedtem, ale nadal niedoskonałe i niedojrzałe. A Gdy Lena z Lilą stają się młodymi kobietami ich potrzeby oraz życiowe dylematy są zupełnie inne.
Córki smoka – William Andrews
Autor zainspirowany historią swojej urodzonej w Korei, adoptowanej córki i jej biologicznej babci, która jest jedną z najstarszych, żyjących ianfu, które były zmuszane do służenia Japończykom podczas wojennej okupacji, stworzył powieść fabularną „Córki smoka”. Gdy ją pisał, cały czas towarzyszyło mu zdjęcie młodziutkiej dziewczyny ze stacji komfortu. Część sytuacji, jak choćby historia z cesarskim grzebieniem, są wytworem wyobraźni Andrewsa, ale wiele elementów, zwłaszcza tych rozgrywających się w stacji komfortu jest popartych prawdziwymi wydarzeniami.
Książka jest szokująca i bardzo poruszająca, jednak, jak sam autor przyznaje, w wywiadzie, znajdującym się na końcu tej powieści, miał problem z opisem brutalnych scen. A przecież musiały one być brutalne, skoro dotyczyły wojennych gwałtów, bicia, a nawet morderstw. Niestety tę niedoskonałość i nieumiejętność można wyraźnie wyczuć. Kolejną kującą w oczy wadą jest styl tej powieści. Zdania są tak krótkie i proste, że aż ciężko się na nie przestawić, zwłaszcza jeśli chwilę wcześniej mieliśmy do czynienia z czymś bardziej ambitnym. Takiej konstrukcji zdań spodziewałabym się prędzej w prostym kryminale niż w powieści o tak interesującej tematyce, opartej na faktach z czasów II wojny światowej.
Wstyd – Iga Zakrzewska-Morawek
W kamienicy na brudnym, obdrapanym wrocławskim Nadodrzu mieszkają trzy kobiety, którym codziennie towarzyszy wstyd. Ich problemy nie są wydumane, mogłyby dotyczyć naszych przeciętnie wyglądających sąsiadów. Iga Zakrzewska-Morawek przy pomocy stu dwudziestu pięciu krótkich fragmentów wprowadza nas w poszarpane życie bohaterek i ich rodzin – zarówno tych, z których wyszły, jak i tych, które same założyły. Kobiety nie potrafią wyzbyć się błędów przeszłości, mimo prób życia po swojemu, starają zrzucić z siebie piętno swoich rodziców, ale nie jest to takie łatwe. Nie wszystko poszło wedle planu, nie wszystko zostało zrealizowane tak, jak należy, więc szybko pojawił się wstyd.
Autorka doskonale bawi się słowami, w niemal poetycki sposób wyrażając emocje przeciętnych i dość prostych kobiet. Nie brak tu nietypowych metafor i niebanalnych skojarzeń, a urywane słowa i krótkie teksty nadają wyraźnej dynamiki treści. Język we „Wstydzie” zachwyca. Rozczarowuje natomiast chaos. Losy Zośki, Bosej i Marty się ze sobą przeplatają, ale tak, że nie zawsze wiadomo, o opis której z bohaterek chodzi. I to jest jedyny minus tej powieści.
Dziecko – Fiona Barton
Główną narratorką jest Emma. Kobieta nosi w sobie sekret, o którym nigdy nikomu nie mówiła. Jednak wydarzenia przedstawione są także z perspektywy innych osób: Jude – matki Emmy, Angeli, której porwano kiedyś dziecko oraz dziennikarki Kate. Fiona Barton wykonała bardzo ciekawy zabieg narracyjny. Historia Emmy jest przedstawiona za pomocą narracji pierwszoosobowej, natomiast pozostałych postaci dzięki narracji trzecioosobowej. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że to Kate wydaje się bohaterką pierwszoplanową, spinającą historie wszystkich kobiet. Co najlepsze, nie jest to pozbawione sensu, ponieważ Emma dusi w sobie najwięcej emocji i skrywa najgłębszy sekret, o którym znacznie ciężej byłoby pisać w trzeciej osobie. Ma ona też ogromne znaczenie dla fabuły.
Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że autorka włożyła do swojej powieści zbyt wiele wątków, ale każdy został dokończony, wyjaśniony i miał ścisłe powiązanie ze sprawą, którą zajmowała się Kate. Niektóre z nich mogą wydawać się zbyt rozbudowane, ale ani na tym nie ucierpiało tempo akcji, ani poziom napięcia, więc nie zniechęcały podczas lektury. To kawał dobrego thrillera i świetna alternatywa dla tych, którzy chcieliby odpocząć od książek o policjantach, detektywach i męskich bohaterach. Tym razem to panie w średnim wieku odgrywają pierwsze skrzypce w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek.
Historia Ucieczki – Elena Ferrante
„Historia ucieczki” to trzecia część tetralogii neapolitańskiej Eleny Ferrante. Moim zdaniem, do tej pory, najmniej udana. Podobnie jak w poprzednich tomach autorka pisze we wspaniałym stylu, doskonale oddając gorący, przykurzony, neapolitański klimat biednej dzielnicy, ale nie ma już w tym pazura i momentami wieje nudą. Bohaterki dojrzewają, mają swoje sprawy, wkraczają w dorosłe odpowiedzialne życie, więc zaczyna się monotonia, która jest mało atrakcyjna dla czytelnika.
Oczywiście znalazły się tam przebłyski wspaniałych momentów, jak ponowne pojawienie się w życiu Eleny Nina, informacja o zaręczynach jej młodszej siostry, czy komputerowa pasja Liny, ale przez większość książki odbiorca otrzymuje zarys tła historycznego, opis protestów studentów, walk pomiędzy faszystami oraz komunistami, propagandowych manifestacji, czy ulicznych rozrób. Zbyt dużo polityki a zbyt mało akcji związanej z emocjami bohaterów.