Czytelnicze podsumowanie grudnia – WRAP UP!

Ja wiem, że jest już połowa miesiąca, a tu nie było jeszcze podsumowania grudnia. Moje życie ostatnio jest pełne różnych perypetii i czasu mam jakby coraz mniej na blogowanie. W dodatku popsuło mi się urządzenie do rozciągania doby i nie potrafiłam nadgonić z pisaniem zaległych recenzji. W zeszłym miesiącu przeczytałam osiem książek, co uważam za bardzo dobry wynik. Większość lektur była na wysokim poziomie, oprócz jednego, ogromnego rozczarowania. Pełne opinie znajdziecie tradycyjnie, klikając w tytuł.


Zaskoczenie miesiąca: 


Sprzedawczyk — Paul Beatty

Gdybym miała jednym słowem określić „Sprzedawczyka”, byłoby to słowo, którym posługuję się niezwykle rzadko: ARCYDZIEŁO! Autor stworzył genialną, podszytą humorem, ale też skłaniającą do głębokich przemyśleń satyrę na współczesny obraz amerykańskiego społeczeństwa.

Pierwszoosobowy narrator, będący jednocześnie bohaterem wydarzeń opowiada o swoim losie od dzieciństwa,  aż do momentu postawienia go przed Sądem Najwyższym Stanów Zjednoczonych, wracając jednocześnie do punktu, w którym rozpoczął przedstawienie swej historii. Drops — bo tak mówią na tytułowego Sprzedawczyka — wychowuje się w fikcyjnym kalifornijskim mieście Dickens. Do miejscowości znanej z dużej ilości morderstw i przestępstw zaglądają tylko turyści mocni wrażeń. Murzyńskie gangi, szemrane interesy i nadużywanie broni skutecznie odstraszają przyjezdnych. Ojciec Dropsa, psycholog, w samotnym wychowaniu syna widzi idealną okazję do eksperymentowania. Mężczyzna, przez wpajanie dziecku rozmaitych idei i nauk (często niemoralnych i kłócących się z tym, co obyczajne i wskazane dla tak młodego umysłu), chce doprowadzić do stworzenia „czarnucha renesansu” — wolnego od poczucia winy i niższości wpajanych mu przez społeczeństwo. Kiedy Sprzedawczyk jest na studiach, jego ojca zabijają policjanci, którzy czują się bezkarni wobec zabójstwa niezbyt uprzejmego Murzyna, wykłócającego się z nimi w biały dzień. Drops przejmuje schedę po seniorze i zaczyna powielać przez lata wpajane mu równościowe wartości.


Rozczarowanie miesiąca:

Dziadek do orzechów — E. T. A. Hoffmann

Ja wiem, że nie jestem już od dawana dzieckiem, ale lubię sięgać po piękne dziecięce powieści. Jestem fanką, m.in. „Dzieci z Bullerbyn”, „Opowieści z Narnii”, „Braci Lwie serce”, „Baśni Braci Grimm”, „Małej Księżniczki”, „Tajemniczego Ogrodu” czy „Pinokia”. Natomiast „Dziadek do orzechów” kompletnie mnie znudził. Oczekiwałam ciepłej, świątecznej powieści dla najmłodszych, a dostałam mdłą, nijaką historię o dziewczynce, która trafiła do świata zabawek.

Według mnie nie ma w tej historii absolutnie żadnych wartości, których oczekuje się po książkach dla najmłodszych. Nie było morału, nie było pointy, nie było nawet wartkiej akcji. Do tego bohaterowie są rozkapryszeni, niesforni, nieprzystępni i zwyczajnie irytujący. Denerwowało mnie zarówno rodzeństwo, jak i tytułowy Dziadek do orzechów. Ojciec chrzestny też był jakiś dziwny. Ich zachowania były nielogiczne, naburmuszone i pozbawione głębszego celu. Nie rozumiem fenomenu tej powieści. A zakończenie? No cóż! Zdradzę tylko tyle, że w dzisiejszych czasach uznane by było co najmniej za niemoralne, jeśli nie nienormalne.


Pozostali:

Drugi koniec świata — Małgorzata Sobieszczańska

Małgorzata Sobieszczańska stworzyła wyśmienitą sagę rodzinną. Początkowo losy czterech bohaterek są od siebie oddalone, pozornie niepowiązane, więc ciężko domyślić się, o co chodzi, ale im głębiej czytelnik zanurza się w powieść, tym bardziej zaczyna widzieć poszczególne związki. Mnogość bohaterów i sytuacji może nieco drażnić, ale każdy element jest spójny i ważny w rozbudowanym systemie układanki, którą wieńczy zapierające dech i budzące ogromne emocje zakończenie.

„Drugim końcu świata” plejada postaci składa się z ciekawych osobowości. Mamy rodzinę Zaborowskich — dziarską matkę Weronikę, lubiącego snuć dziwaczne surrealistyczne historie ojca Kazimierza oraz dwie kochające się, ale całkiem różne córki: Olgę i Joankę. W Mirabli jest też szeptucha, malarz ikon, straumatyzowana Lilka i on — ten zły. Poza wioską spotkamy Żyda, który pragnie mieszkać w getto, katolickiego księdza, który aż nazbyt lubi kobiety, reżysera amanta i wiele innych postaci, które namieszają w głowach i sercach bohaterek.


Nie do pomyślenia. O ludziach, których mózgi działają inaczej – Helen Thomson

Dziennikarka naukowa Helen Thomson od wielu podróżuje po świecie, by odnaleźć ludzi, których mózg funkcjonuje zupełnie inaczej niż u przeciętnych ludzi. Spotyka się z kobietami oraz mężczyznami, niemającymi zdiagnozowanych chorób psychicznych. Muszą oni jednak radzić sobie z dysfunkcjami, których objawy wywołują niedowierzanie nawet wśród ich najbliższych i przypominają szaleństwo. Na podstawie tych historii powstała fascynująca książka „Nie do pomyślenia. O ludziach, których mózgi działają inaczej”.

Autorka odwiedza między innymi kobietę, która, mimo że ogłuchła słyszy w swojej głowie różne melodie, nieopuszczające jej umysłu ani na chwilę. Helen Thomson przeprowadza wywiad z mężczyzną, który po próbie samobójczej przez wiele miesięcy upierał się, że nie żyje, mimo iż rozmawiał z lekarzami oraz bliskimi. Jest też człowiek-tygrys, a także urocza pani ukrywająca przed najbliższymi, że ciągle się gubi (nawet we własnej kuchni) przez brak mapowania w mózgu oraz wiele innych interesujących osób, których umysły funkcjonują inaczej niż u przeciętnych ludzi.


Wojna światów — Herbert George Wells

Powieść pierwszy raz została wydana pod koniec XIX wieku — w 1898 roku, w czasach, gdy nie wiedziano, czy na Marsie istnieje życie, w czasach, gdy nie było filmów o kosmitach (a film jako taki dopiero raczkował), w czasach, gdy nie znano lasera, w czasach, gdy jeszcze nie powstał samolot, a o samochodzie (nowym wynalazku) mogli marzyć nieliczni. Tym bardziej więc podziwiam dzieło Herberta George’a Wellsa,prekursora gatunku science fiction.

Dziś ucieczka dorożkami przed atakiem kosmitów może wydawać się śmieszna, ale opisanie statku kosmicznego w czasach, gdy elektryczność dopiero raczkowała, pokazuje geniusz Wellsa. Jego wyobraźnia zachwyca i szokuje, biorąc pod uwagę okres, w którym pisał. To niesamowite, do czego skłonna jest ludzka fantazja. Autor nie mógł opierać się na żadnych rzeczach, które były mu znane, wszystko zostało przez niego wymyślone od podstaw. Budowa i funkcjonowanie pojazdu Marsjan, ich anatomia, zachowanie oraz broń, którą się posługiwali.


Po Trochu — Weronika Gogola

Weronika Gogola w powieści „Po trochu” pisze o oswajaniu się dziecka, a później dorastającej młodej dziewczyny, ze śmiercią. Czasem jest w tym oswajaniu ciekawość, czasem fascynacja, czasem przykrość, a czasem paraliżujące cierpienie. Autorka w lekki, a niekiedy nawet humorystyczny sposób pisze o sprawach trudnych, jakimi są nieuleczalne choroby, śmierć i żałoba. Etapy te przedstawiane oczami radosnego dziecka w powieści Gogoli nieco tracą swój traumatyczny wydźwięk.

„Po trochu” to całkiem udany debiut Weroniki Gogoli, która na co dzień jest tłumaczką powieści z języków słowackiego oraz ukraińskiego. Autorka świetnie oddała klimat dzieciństwa oraz dziecięcą naiwność (ale nie głupotę) bohaterki. Sądzę, że dzięki tej słodko-gorzkiej historii niejeden czytelnik zatęskni za dawnymi latami.


Uśpiona. Który to wariant rzeczywistości? — Anka Mrówczyńska

Tak mocnego thrillera psychologicznego nie czytałam już dawno. Akcja w nim opisana jest dynamiczna i bardzo brutalna. Na początku gubiłam się w mnogości bohaterów oraz wątków fabularnych. Anka Mrówczyńska rzuca czytelnika z jednego miejsca na drugie, z jednej narracji do innej, ale później wszystko zaczyna się układać w zgrabną całość. Trzeba tylko przetrwać pierwotny rollercoaster, który w pewnym momencie zaczyna się robić męczący. Czytając „Uśpioną”, raz po raz zadawałam sobie pytanie: „O co w tym wszystkim chodzi i po co tak mieszać?”. Nie żałuję jednak, że dotrwałam do końca, bo zakończenie robi ogromne wrażenie, wbija w fotel i powoduje mętlik w głowie.

Narratorów jest kilku, ale główna nić historii toczy się wokół Majki. Akcji z tą postacią w książce jest najwięcej. Dziewczyna ciągle ucieka, ukrywa się i nieustannie zmienia miejsca pobytu. Co rusz wymyka się swoim oprawcom. Miałam wrażenie, że udaje jej się to zbyt łatwo, a tych kuriozalnych czasem pościgów jest nazbyt wiele. Wszystko jednak jest uzasadnione w zakończeniu, a poszczególne puzzle układanki z czasem wskakują na swoje miejsce i nie ma żadnych zgrzytów.


365 obiadów — Lucyna Ćwierczakiewiczowa

Nigdy nie spodziewałabym się po sobie, że spodoba mi się książka kucharska. Tuż przed Wigilią, przebywając w domu rodzinnym i pomagając mamie w kuchni, zauważyłam na blacie „365 obiadów” Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Otworzyłam, zaczęłam wertować, czytać w myślach, a później na głos, następnie książkę przejęła mama, wyszukując co zabawniejsze (na dzisiejsze czasy) przepisy. Zaśmiewałyśmy się w głos z kapuśniaku higienicznego, tęgiego rosołu, czy pasztetu z przodków zajęczych, a na samym końcu tematem zainteresował się nawet tata. Kulinarne wigilijne rewolucje upłynęły nam w rodzinnej, radosnej atmosferze. I to było piękne!

Mój egzemplarz (maminą książkę dostałam w końcu do prezentu pod choinką) to reprint z 1911 roku, a sama książka pierwszy raz była wydana w 1860 roku, więc spróbujcie sobie wyobrazić tamte czasy. Kobiety wywodzące się z inteligencji lubiły urządzać przyjęcia i podejmować gości wykwintnymi daniami. Wprawdzie były one najczęściej przygotowywane przez kucharki lub służące, ale to na ręce pań domu spływały gratulacje, więc było się o co starać. Chodziło bowiem o poklask, prestiż i poniekąd o kulinarną sławę. Lucyna Ćwierczakiewiczowa wyszła naprzeciw wyszukanym podniebieniom i dała kobietom (mężczyźni wówczas raczej do kuchni nie zaglądali) pomysły na obiady (oraz desery zwane leguminą) na każdy dzień roku.