Czytelnicze podsumowanie lipca – WRAP UP!

Czas leci mi jak szalony! Ciągle coś dzieje się w moim życiu, ciągle gdzieś biegam, coś czytam, ciągle coś oglądam, albo z kimś się spotykam. Bardzo lubię takie aktywne dni. Ale przez to wszystko zupełnie zapomniałam zrobić podsumowania lipca, a przecież jest już prawie połowa kolejnego miesiąca… W lipcu przeczytałam 7 książek, niestety w większości bardzo słabych, z czego nie jestem zadowolona, ale cóż… po burzy musi przyjść kiedyś słońce, więc cały czas szukam czegoś lepszego, tylko jakoś trafić nie mogę.

Zaskoczenie miesiąca: 

Ostatnia arystokratka – Evžen Boček

 

Mieszkająca w Nowym Jorku rodzina Kostków dziedziczy zamek w czeskiej miejscowości Kostka. Gdy po wielu perypetiach związanych z podróżą wreszcie tam się sprowadza, okazuje się, że posiadłość popada w ruinę i wcale nie jest intratnym biznesem. Nowi właściciele muszą coś z tym szybko zrobić. Problem w tym, że kasztelan serdecznie nienawidzi turystów i ludzi jako takich, służba jest leniwa, a Kostkowie nie mają doświadczenia w byciu arystokratami ani zarządcami. Mama ledwo mówi po czesku, ale koniecznie chce być jak księżna Diana, a tata klnie jak szewc i tylko liczy szybko znikające pieniądze. Jedynie córka zachowuje zimną krew, choć według rodzinnej klątwy zostały jej jedynie dwa lata życia. Rodzina musi szybko poradzić sobie z nową rzeczywistością, zanim zbankrutuje i straci odziedziczony majątek.

Przewożenie prochów krewnych w paczkach po orzeszkach, a kota w futrzanej czapce, żeby zaoszczędzić na biletach lotniczych; śmierdzący, wypchany koń jako urocze zwierzątko w pokoju „dziecięcym” osiemnastolatki; pokręcona historia rodzinna; popadający w ruinę zamek; leniwa służba wysługująca się swoimi pracodawcami; hipochondryk wyszukujący sobie chorób; bijący zegar, przez który nieomal zwariował Himmler; a do tego Cher, Helena Vondráčková, Księżna Diana i duchy w tle. Oto szalona fabuła „Ostatniej arystokratki”.

Rozczarowanie miesiąca:

Chłopiec w pasiastej piżamie – John Boyne

Nie rozumiem zachwytów „Chłopcem w pasiastej piżamie” Johna Boyne’a. Akcja książki rozgrywa się bardzo leniwie, pojawiają się dłużyzny i liczne, niepotrzebne powtórzenia. Narracja trzecioosobowa jest prowadzona tak, jakby opowiadał ją dziewięcioletni bohater, a książka byłaby przeznaczona dla dzieci w tym wieku, ale tak nie jest. Metafor oraz zawoalowanych odniesień do obozów koncentracyjnych, traktowania Żydów przez Niemców w czasie II wojny światowej i pojęcia aryjskiej rasy tak młody odbiorca nie byłby w stanie zrozumieć.

Bruno, wychowywany pod kloszem główny bohater, irytuje. Jego brak podstawowej wiedzy, zainteresowania czymkolwiek poza czubkiem własnego nosa oraz samolubność, sprawiały, że miałam ochotę potrząsnąć tym rozpieszczonym bachorem. O ile może nie dziwić podejście do obozów Bruna, o tyle bardzo dziwi stosunek Szmula, z drugiej strony kolczastego płotu. Niby żydowski chłopiec mówi o tym, co dzieje się wewnątrz, ale robi to w sposób tak delikatny, jakby tego nie przeżył, a uczył się o tym w szkole podstawowej na lekcjach.

Wszystko w tej dramatycznej historii jest rozmyte, niemal mdłe, jakby za mgłą. Zakończenie robi wrażenie, ale jest podejrzanie nierealne i nie przekonuje świadomego czytelnika. I co najważniejsze, takich historii było już mnóstwo, a ta nie wyróżnia się niczym szczególnym.

Pozostali:

Miłość made in China – Dorian Malovic

Uważa się, że Chińczycy nie są serdeczni, ekspresyjni i przyjacielscy. Naród ten cechuje opanowanie, powaga i pozorna obojętność. Trudno się dziwić. Ich los przez wiele lat nie był łatwy. Przed wielkim rozkwitem gospodarczym panowała tam bieda i głód, a nieopatrznie wypowiedziane słowa mogły kosztować życie. Francuz Dorian Malovic przez lata prowadził badania w Chinach. Nauczył się języka, przeprowadzał wywiady z Chinkami i Chińczykami, aby bardziej zrozumieć ten naród. Tak powstał reportaż „Miłość made in China”.

Autor ukazuje w nim szerokie spektrum chińskich zasad dotyczących ślubów, miłości, czy wiązania się w pary. Jeśli liczycie na cukierkowe love story o azjatyckim uczuciu, to ostrzegam: ta książka nie jest ani trochę romantyczna. Badacz pokazuje brutalną rzeczywistość rynku matrymonialnego, przemocy rodzinnej, ślubów z rozsądku oraz przymusu oddawania własnego potomstwa ze względu okrutnej polityki jednego dziecka.

Dorian Malovic przeprowadza wywiady z różnymi ludźmi i bada temat od różnych stron. Zostaje klientem agencji matrymonialnej, gdzie za każdego, otrzymanego od wybranki, maila musi ponosić opłaty tak jak i za spotkanie. Przeprowadza wywiady z klientami, tłumaczami i właścicielami takich miejsc. Rozmawia z rozwodnikami, ofiarami przemocy domowej, matkami zmuszonymi do oddania lub zabicia własnych dzieci, z prostytutkami, które zostały przez życie zmuszone do wykonywania swojego zawodu oraz z kobietami tak żądnymi pieniędzy, że dla majątku gotowe są wziąć ślub. To opowieść o braku miłości. O związkach z rozsądku lub przymusu społecznego. O dominacji władzy i tradycji nad własnymi potrzebami i pragnieniami.

Taksim – Andrzej Stasiuk

Andrzej Stasiuk pracował nad „Taksimem” dziesięć lat i mam wrażenie, że przez tyle czasu ją męczył. Czytelnika też męczy. Niby to powieść drogi, niby opis społeczeństwa lat 80-90. XX wieku, niby opowieść o interesach na postkomunistycznym wschodzie, a tak naprawdę Stasiuk nie pisze o niczym szczególnym. Wszystko jest jakby rozmyte. Autor kręci bohaterami wokół własnej osi, nie nadając im żadnego głębszego celu. Dwaj mężczyźni tułają się od państwa do państwa, od miasta do miasta, od wsi do wsi, spotykając mieszkańców i sprzedając im, co tylko popadnie.

To opowieść o tym, że handlować można wszystkim – ubraniami, śmieciami, glebą, ludźmi, własnym ciałem, a nawet miłością. Ludzie kupią wszystko, jeśli tylko sprzedawca będzie wyjątkowo cierpliwy, uparty i przebiegły.

Paweł jest jednocześnie narratorem i jednym z głównych bohaterów. To starzejący się mężczyzna, który szuka swojego miejsca na ziemi, próbując się przy okazji dorobić. Fabuła jest wielowątkowa, ale bardzo nieuporządkowana. Chaos historii uderza na pierwszy rzut oka. Stasiuk pobieżnie podejmuje temat, czasem do niego wraca, ale nie ma w tym wszystkim żadnego sensownego ładu.

Komeda. Osobiste życie jazzu – Magdalena Grzebałkowska

Autorka jak zwykle pisze poprawnie i dobrze dobiera kolejność wątków, ale tym razem pisze w suchym stylu, niemal encyklopedycznie. Czasami próbuje ratować narrację pytaniami retorycznymi, ale na tle całości niewiele one pomagają. Oschłość budowanych zdań niemal bije z kart tej publikacji.

Ostatnio zauważyłam tendencję do rozległego pisania o postaciach i tematach historycznych, nawet jeśli reporterowi nie uda się zebrać wystarczających materiałów, aby napisać rzetelną książkę. Autorzy naciągają treść, pisząc o wydarzeniach wokół, mimo że miała ona traktować o konkretnym bohaterze. Tak było w przypadku niedawno czytanej przeze mnie biografii „Baronówna. Na tropie Wandy Kronenberg” Michała Wójcika, tak było w przypadku reportażu „Afronauci. Z Zambii na Księżyc” Bartka Sabeli i tak jest też w tym przypadku. A szkoda! Bo od Grzebałkowskiej wymagałam czegoś znacznie więcej.

Jeśli czytelnik spodziewa się biografii podobnej do „Beksińskich. Portretu podwójnego” to się zawiedzie. Może to wynikać z braku materiałów. Beksińscy pozostawili po sobie mnóstwo wywiadów, filmów i fotografii. Po Komedzie została jedynie (i aż) wspaniała muzyka.

Prymityw. Epopeja narodowa – Marcin Kołodziejczyk

Gdybym miała określić tę książkę tylko jednym słowem, byłoby to słowo: MAJSTERSZTYK! Na szczęście nikt mnie tu nie ogranicza i o „Prymitywie” Marcina Kołodziejczyka mogę napisać znacznie więcej. Warstwa językowa to arcydzieło, autor pokazał tu taki kunszt pióra, że jednego dnia powinien dostać literackiego Nobla, Nike, Paszport Polityki i Bookera. Jedno zdanie potrafiłam czytać kilkukrotnie, powtarzając mniej więcej takie frazy: „Nie wierzę! Geniusz! Toż to czyste złoto! Najwyższej klasy poezja w prozie!”. Autor miesza piękno polszczyzny z praskimi odzywkami, gwarą i wulgaryzmami. Każde zdanie to dzieło sztuki, ale… Po kilkudziesięciu takich zdaniach dopada zmęczenie, bo o ile za warstwę językową należą się Kołodziejczykowi wszelkie możliwe ważne literackie nagrody, o tyle za fabułę, no cóż, niekoniecznie jakakolwiek.

Jest to obraz społeczności mieszkającej na warszawskiej Pradze, są tam problemy dnia codziennego, zdrady, picie wódki, kłopoty w pracy, choroby, ale nic ponadto. Jest też sporo o polityce i stereotypowych Polakach. Trochę w tym realizmu, a trochę pastiszu. Taka Polska klasy C w samej stolicy. Epopeja narodowa. Autor zagląda w zakamarki dzielnicy: do parku, na pocztę, na podwórka, do zakładu pracy, do kwiaciarni, do zakładu pogrzebowego, a nawet do cudzych łóżek, ale akcję prowadzi dość chaotycznie. Skupia się na pięknie języka i jakby gubi istotę historii. Pojawiają się dłużny, niepotrzebne wynurzenia bohaterów i samego pisarza.

Zwykłe mycie zębów jest u Kołodziejczyka lingwistycznie na najwyższym poziomie, ale dalej pozostaje to nudą czynnością higieniczną. Barok – przerost formy nad treścią.

W Pułapce – Magda Stachula

Magda Stachula w swojej książce prowadzi fabułę trójtorowo. Każdą z bohaterek poznajemy w innym momencie. Wszystkie są narratorkami, opisującymi swoje emocje, przeżycia oraz wątpliwości związane z przebiegiem zdarzeń. Klara dopiero budzi się w dziwnych okolicznościach, Lisa leczy się już z traumy, ale jest jeszcze trzecia kobieta, najbardziej tajemnicza, chyba w najgorszej sytuacji.

Akcja rozgrywa się w różnych miejscach i w różnym czasie, ale w pewnym momencie wątki się ze sobą łączą, przez co nabiera ona jeszcze większego rozpędu. Magda Stachula wodzi czytelnika za nos niemal do samego końca, jednak odniosłam wrażenie, że w jednym z punktów autorka ostro skręca i dodaje motyw, który jest jakby doklejony na siłę, aby uzasadnić zachowanie sprawcy. Pojawia się on zbyt późno, jest za mało rozbudowany, sztucznie doczepiony.

„W pułapce” wciąga i intryguje. Wprawdzie motyw porwań, utraty pamięci nie jest szczególnie innowacyjny w tym gatunku, a bohaterki są sztampowe i nieco rozmemłane, ale mimo wszystko jest to książka, którą czyta się z przyjemnością. O ile komuś sprawiają przyjemność thrillery psychologiczne i poruszane w nich tematy, a nie oczekuje efektu wow i rozbudowanej, nieszablonowej fabuły.