Czytelnicze podsumowanie sierpnia – WRAP UP!

Właśnie mija pierwszy tydzień września, więc czas najwyższy na czytelnicze podsumowanie ubiegłego miesiąca. W sierpniu przeczytałam siedem książek, w tym jedną, która najprawdopodobniej na listę dziesięciu najgorszych tytułów, jakie przeczytałam w tym roku i jedną, która znajdzie się na liście najlepszych pozycji tego roku. Tradycyjnie pełne recenzje znajdziecie pod linkami. 


Zaskoczenie miesiąca: 

Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy – Swietłana Aleksijewicz

Dziesięciolatek, który potrafił zabijać z broni palnej, a nie potrafił pisać. Noworodek rozszarpywany przez psy na oczach matki. Ucieczka nocą przed bombardowaniem z dwoma lalkami w walizce, których sprzedaż uchroniła rodzinę przed śmiercią głodową. Polowanie przez małą dziewczynkę na psa, by rodzina mogła zjeść jego mięso. Obgryzanie kory drzew i zjadanie igieł sosnowych, jako jedynego pożywienia dnia. Całkowicie osiwiała ze strachu dwunastolatka. Dom dziecka z ogolonymi na łyso podopiecznymi, których rodzice zginęli całkiem niedawno.

Brzmi jak sceny z horroru chorego psychicznie reżysera? To rzeczywiście horror, ale taki, który wydarzył się naprawdę – podczas II wojny światowej. To wspomnienia mieszkańców ówczesnego ZSRR, których wojna zastała w dzieciństwie. Dzieciństwie, którego nie było im dane nigdy zasmakować.

Wybitna reporterka Swietłana Aleksijewicz spisała rozmowy ze świadkami, którzy w dniu wybuchu wojny na terenie obecnej Białorusi mieli od 4 do 12 lat. Wielu z nich nie chce wspominać tamtego momentu. Ale w każdym, mimo że to są już wydarzenia przeszłości, które pozornie przebrzmiały, nadal tkwią silne wspomnienia z tamtego makabrycznego okresu. Dojrzali ludzie wciąż nie mogą sobie poradzić z tym, czego doświadczyli, będąc dziećmi.


Rozczarowanie miesiąca:

Targi z Bogiem – Waldemar „Zajonc” Panek

Młody chłopak, wraz z grupą ulicznych pijaczków napada na sklep. Gdy Fieja zostaje aresztowany, wymyka się policjantom, zabijając jednego z funkcjonariuszy. Trafia do gospodarstwa samotnego małżeństwa, które najpierw udziela mu schronienia, a później pomaga w dalszej ucieczce. Policja łapie dwóch pozostałych sprawców, a wraz z nimi brata jednego ze złodziei. Walduć Anek to trzydziestoletni rolnik. Mąż i ojciec. Przykładny obywatel, który nie ma nawet mandatów. Razem z bratem zostaje wsadzony do aresztu i niesłusznie oskarżony. Funkcjonariusze wprost mówią, że wiedzą o jego niewinności, ale i tak Walduć trafia do więzienia.

Fabuła „Targów z Bogiem” Waldemara „Zajonca” Panka jest nieskomplikowana i raczej odtwórcza. W skrócie można by było ją opisać dosłownie w jednym zdaniu: „Niesłusznie oskarżony mężczyzna trafia do więzienia”. Mimo że taka sytuacja jest przerażająca, autorowi nie udało się we mnie wywołać żadnych emocji. Co więcej, uważam, że książka jest po prostu źle napisana i słabo zredagowana. Po pierwsze już na wstępie irytowała mnie kuriozalność fabuły. Prawdziwy morderca, Fieja, trafia do jakiejś obcej, poczciwej rodziny, opowiada im, że jest alkoholikiem, przestępcą, napadł na sklep, a później zamordował policjanta, a oni co robią? Dają mu jeść, proponują nocleg, chcą, żeby z nimi zamieszkał, a gdy ten się nie godzi, dają mu… kajak. Żeby chłopaczysko uciekło sobie nim rzekami. Brzmi absurdalnie? No właśnie… Mówią, że jak jest zbrodnia, to musi być kara, więc policjanci biorą sobie z ulicy brata jednego ze złodziejaszków, mówią mu, że wsadzają go, aby brat się przyznał do napadu i tak go trzymają w pierdlu, dając wybór, czy ma trafić do celi dla grypsujących (a nigdy nie był skazany), czy dla niegrypsujących. Paranoja.


Pozostali:

Dobre matki – Alex Perry (recenzja przedpremierowa)

Lea Garofalo, Giuseppina Pesca oraz Maria Concetta Cacciola postanowiły podjąć walkę, nie tylko z mafijnym systemem, ale także z własnymi rodzinami. Wiedziały, że ryzykują życiem, zdawały sobie sprawę, że sprzeciwiając się zasadom ‚Ndrànghety, odwracając się od mężów i ojców, mogą zginąć. A mimo to odważyły się zaryzykować i wstąpić do programu ochrony świadków. Nie była to łatwa decyzja. Mogły wybierać albo będą pod ścisłą kontrolą mężów i reszty rodziny, albo pod ciągłą obserwacją ochroniarzy i funkcjonariuszy policji. Problem w tym, że oba rozwiązania nie dotyczyły ich samych. Kobiety musiały dodatkowo podjąć decyzję za swoje, często jeszcze nieświadome, dzieci. A od tego postanowienia nie było żadnego odwrotu.

Alex Perry wykonał ogromną pracę, aby dotrzeć do świadków tych wydarzeń, do akt z procesów, do wycinków z prasy. Nie było to proste, tym bardziej że Ndràngheta to jedna z najbardziej tajemniczych organizacji mafijnych. Podczas zbierania dokumentacji do tej książki, zarówno autora, jak i współpracujących z nim rozmówców wielokrotnie zastraszano i próbowano za wszelką cenę wstrzymać publikację, ale nawet mafiozom się to nie udało.

Temat jest ciekawy i poruszający. Mimo że „Dobre Matki” to literatura faktu, czyta się ją jak dobrą powieść akcji. Ponadto, podczas lektury czytelnik otrzymuje dobrze nakreślony klimat ówczesnych Włoch, co jest dodatkowym atutem tej pozycji.


Urobieni. Reportaże o pracy – Marek Szymaniak

„Urobieni. Reportaże o pracy” to zbiór mikro opowieści o ludziach, którzy w swojej pracy przeszli piekło. To opowieść o pracownikach niższego szczebla, którzy w wyniku różnych sytuacji życiowych nie mieli wyjścia i musieli pracować w fabrykach, instytucjach i biurach za niskie stawki, za które ciężko było przeżyć, w niegodziwych warunkach, urągających godności ludzkiej, przy znieważaniu, poniżaniu i mobbingu ze strony szefów. Ci ludzie żyli w atmosferze strachu przed utratą zarobku, która czasem była jedynym ratunkiem przed skrajną biedą.

Marek Szymaniak pochyla się nad losem ludzi zapracowanych, przepracowanych i urobionych. Ludzi, którzy po powrocie z pracy myślą tylko o tym, żeby spać, odpocząć, nie myśleć. Dziennikarz niemal całkowicie oddał głos swoim bohaterom, jego uwag, wtrąceń lub objaśnień jest jak na lekarstwo. W niektórych przypadkach Szymaniak posługuje się wprawdzie statystykami, ale nie zawsze są one aktualne, z poprzedniego roku. A nawet jeśli są aktualne dzisiaj, to zdeaktualizują się za rok, dwa lata, pięć lat. Reportaże z „Urobionych” idealnie wpasowałyby się w cykl prasowy, ale w przypadku książki czegoś tu zabrakło.

Dziennikarz zabrał się za temat rzekę, ale wszedł w nią jedynie po kolana. Każdy z reportaży opowiada o czym innym, ale tylko jeden bohater, góra dwóch omawia dane zagadnienie. I tak na przykład temat molestowania jest poruszony przez 2-3 strony, olbrzymi rynek call center opisuje pokrótce zaledwie jeden bohater, a pracoholizm jest ukazany w tym samym, krótkim rozdziale obok wielogodzinnej pracy z przymusu finansowego.


Dziewczyna z Dzielnicy Cudów – Aneta Jadowska

Zdarza mi się sięgać po fantastykę, kiedyś czytałam głównie ten gatunek, więc mam jako takie obeznanie. Zachwytów nad „Dziewczyną z Dzielnicy cudów” nie będzie. Od początku książki próbowałam poczuć tę magię, jaką czułam, czytając, m.in. powieści Grzędowicza, Kossakowskiej, Sapkowskiego, Ziemiańskiego, czy Piekary. Niestety nie poczułam nic. Świat wykreowany przez Anetę Jadowską jest dopracowany, ale miałam wrażenie, jakbym zamiast ciekawej historii, czytała instrukcję obsługi średnio skomplikowanego urządzenia. Było wszystko wytłumaczone, co i jak, co z czym się je i po co to zostało wymyślone, ale brakowało fabuły, która wciągnęłaby mnie w wir wydarzeń rozgrywających się w Warsie i Sawie. Zabrakło też klimatu. Akcja, choć dość niemrawo rozkręca się dopiero około dwusetnej strony. Według mnie zdecydowanie za późno.

Główna bohaterka, która jest jednocześnie narratorką, jest nadto irytująca. Niby jest twardzielką, ale ciągle się użala nad sobą, wspominając tragiczne dzieciństwo. Gdyby była to ckliwa obyczajówka, mogłabym to zrozumieć, ale to miała być powieść fantasy. Nikita jest sztampową postacią, nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Kobieta, dość ładna, szczupła, silna, waleczna, zadziorna, homoseksualna – być może dla podniesienia pikanterii, a być może dla uniknięcia wątku miłosnego. To już przecież było… Choćby w „Achai” Andrzeja Ziemiańskiego, ale także w całej masie innych powieści tego typu. Czy ktoś kiedyś w roli bohaterki fantasy obsadzi wreszcie otyłą nudziarę, która się czegoś boi? To mogłoby być interesujące!

Przeszkadzało mi także nagminne promowanie Dory Wilk, która jest postacią z wcześniejszej serii, która wyszła spod pióra Anety Jadowskiej. Mimo że fizycznie nie pojawiła się ona ani razu, to nadal żyła we wspomnieniach Nikity, jako jej eksdziewczyna. Było to zbyt nachalne i słabo uzasadnione fabularnie, jakby autorka na siłę chciała przypomnieć o jej istnieniu.


Akuszer Bogów – Aneta Jadowska

Pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl czytając „Akuszera Bogów” jest brak konsekwencji. Aneta Jadowska najpierw kogoś uśmierca, później go przywołuje, a następnie ożywia. Albo do potworów, zmiennokształtnych i bandy prostytutek dodaje kompletnie niepasujących nordyckich bogów. Dlaczego główna bohaterka musiała jechać do Norwegii, aby dowiedzieć się czegoś o sobie? Bo bogowie nie mogli opuścić swojej siedziby… Dlaczego akurat to byli bogowie mieszkający w Norwegii? Tego nie wiem. Taki miszmasz bez logicznego scenariusza. Ja wiem, że powieść fantasy rządzi się swoimi prawami, ale jednak jakimś zasadom podlega i nie każdą nieprawdopodobną rzecz czytelnik łyknie bez popijania. Aneta Jadowska jakby o tym zapomniała.

Wyraźnie było widać, że autorka ma też problem z umiejscowieniem w fabule, najciekawszego moim zdaniem bohatera, czyli Robina. Gdy nie był jej potrzebny, ukrywała go w osobnej chacie, czy pijanego w pokoju obok, a gdy nagle się przydawał, aby dopełnić akcji, był wyciągany, niczym królik z kapelusza. Było to aż nadto widoczne. Nikita przeszła delikatną przemianę, jako narratorka nie marudzi już tyle o trudnym dzieciństwie, jak w „Dziewczynie z dzielnicy cudów”, ale wątek złych rodziców i tak pojawia się wyjątkowo często. Jest to bohaterka irytująca, niby twarda, a jednak męcząca w kółko ten sam temat. Dodatkowo jej teksty, które miały być zapewne zabawne, są żenujące i drętwe. Odniosłam wrażenie, że autorka siliła się na humor rodem z „Achai”, czy serii o Mordimerze, ale jej to ewidentnie nie wychodziło.


Diabelski Młyn – Aneta Jadowska

Gdyby Aneta Jadowska pisała od początku tak, jak to zrobiła w „Diabelskim młynie”, nie miałabym do jej twórczości większych zastrzeżeń. Wprawdzie nie jest to idealna powieść fantasy, ale została napisana na przyzwoitym poziomie. Wreszcie zniknęło użalanie się nad sobą głównej bohaterki, zniknęły zbędne powtórzenia oraz zbyt ostre cięcia akcji. Pojawili się za to nowi, niezwykle interesujący bohaterowie z cygańskiego taboru i wreszcie Robin, najciekawsza postać tej serii, dostał swój głos, jako narrator (naprzemiennie z Nikitą).

Pozostały natomiast głupkowate, irytujące teksty, które miały być oznaką doskonałego humoru Nikity i Robina, ale ewidentnie coś poszło nie tak, jak powinno. Oto kilka przykładów: „Odwróciła się i z marsem na czole podeszła do samochodu” (s. 6). Z tego, co mi wiadomo marsa można mieć na twarzy, chyba że chodziło o jakiegoś pryszcza. „Wisior na jej piersi był większy i tak błyszczący złotem, że gdzieś tam z zazdrości płakał zdetronizowany raper, do niedawna król bilingu” (s. 9). No aż mi się biedaka żal zrobiło… „Wyprowadził z Lasu Zwidów jak Mojżesz Izraelitów” (s. 14). Mało fortunne porównanie. „- Sorasski, krasnalu, to tak nie działa” (s.84). Może w tym dialogu nie byłoby niczego złego, gdyby walkiria nie kierowała słów do morderczyni, dzielącej swe ciało z potworem. „Słodki jeżu na sterydach […]” (s. 108). Ten tekst zostawię bez komentarza.

Czytając różne opinie o tej książce, zauważyłam, że dużo osób liczyło na romans między Robinem a Nikitą. To pewien rodzaj naiwności, ponieważ główna bohaterka jest stuprocentową, zadeklarowaną lesbijką. To tak, jakby Geralt z Rivii miał mieć romans z Jaskrem… Przyjaźń Nikity i Robina natomiast przechodzi kolejną fazę i to jest bardziej fascynujące i piękniejsze niż jakieś miłostki.


Napiszcie w komentarzach, czy którąś z tych książek czytaliście i ile Wam się udało przeczytać tomów w sierpniu.