Czytelnicze podsumowanie stycznia– WRAP UP!
Czyżby podsumowania w drugiej połowie miesiąca stały się u mnie tradycją? Ostatnio więcej czytam niż recenzuję. Obecnie mam siedem zaległych opinii, bo dopiero uporałam się z tymi styczniowymi. No cóż, tak czasem życie się układa… Ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale. Zapraszam na podsumowanie stycznia, w którym przeczytałam aż dziesięć książek, co jest dla mnie zaskakująco dobrym wynikiem. Tradycyjnie pełne recenzje przeczytacie klikając w tytuł.
Zaskoczenie miesiąca:
Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki — Colson Whitehead
Niewolnictwo to jedna z najgorszych form ucisku, poniżenia i zgnębienia drugiej istoty, jaką kiedykolwiek wymyśliła ludzkość. Colson Whitehead w swojej książce „Kolei podziemna. Czarna krew Ameryki”opowiedział o niewolnictwie mas na bazie doświadczeń jednostki — urodzonej w niewoli czarnoskórej Cory. Czytelnik z perspektywy doświadczeń tej kobiety, która uciekając, zmienia miejsce za miejscem, może poznać losy innych Murzynów, ich oprawców, ale także próbujących pomóc niewolnikom abolicjonistów. I, mimo że książka jest fikcją literacką, a taka kolej podziemna nigdy nie istniała, jest brutalnie prawdziwa, bo traktuje o złu tego świata. Pokazuje, ile krzywdy biali wyrządzili czarnym i to niestety są bolesne fakty.
Autorowi należą się wielkie brawa za wykreowanie wielowymiarowych postaci. Tutaj niczyje zachowanie nie jest jednoznaczne — ani łowcy niewolników, ani właściciela plantacji, ani Ceasara, ani nawet Cory. I to mi się bardzo podobało. Ukazanie ludzkiego charakteru z różnych stron i zmiana postępowania w przypadku zagrożenia.
Colson Whitehead w dużej mierze pisze w prostym stylu, bez ozdobników i zbędnych metafor, ale jego proza nie jest pozbawiona głębokich myśli o kondycji Stanów Zjednoczonych tamtych lat i o człowieczeństwie jako takim. Wiele z tych treści idealnie nadawałoby się na cytaty, których dzieci powinny uczyć się w szkołach. Szczególnie w USA.
Rozczarowanie miesiąca:
A. Forge w„Cmentarzysku” postawił na stare, sprawdzone i nieco oklepane rozwiązania fabularne. Mamy niczego nieświadome dziecko, które zostaje wprowadzone do magicznego świata, mamy śmierć, wampiry, magię, walkę dobra ze złem, eliksiry i teleportację. Nic nowego. Dość niestandardowi są zaś główni bohaterowie. Angelika i jej brat Marek są irytujący do granic możliwości, niesforni, pyskaci i zwyczajnie głupi. I o ile dorosłego czytelnika takie postaci mogą zaintrygować, to nie wiem, czy to zadziała na dzieci. Sama historia jest całkiem ciekawa i na początku widać, że miejsce akcji, którym jest Cmentarzysko, zostało nieźle opisane i rozbudowane, natomiast im dalej czytelnik brnie w fabułę, tym robi się coraz nudniej. Są momenty zaskoczenia, są ciekawe zwroty wydarzeń, ale niektóre wątki to wyłącznie pyskówki dzieci, gonienie wokół własnego ogona lub zwyczajne pisarskie lanie wody. Oto jeden z przykładów: „Handlarz wysłuchał historii i zasępił się na moment. Nie wiedział, jak pomóc dziewczynce. To znaczy, nie wiedział w tamtej chwili. Nie cieszyłby się jednak tak dobrą opinią, gdyby poddawał się już na samym starcie. Od razu wpadło mu do głowy kilka książek, które mogły mu pomóc w rozwiązaniu zagadki. Musiał tylko dostać się do swojej biblioteki, co też nie było trudne, bo znajdowała się dwa piętra niżej. Miał wprawdzie do załatwienia inne sprawy, ale możliwość uporania się z takim problemem mogła się już nie pojawić, a on koniecznie chciał sobie wpisać tego rodzaju punkt do CV”*. W książce ten fragment rozciąga się na dziesięć linijek, a zupełnie niczego nie wnosi do fabuły.
Niestety widać, że powieści tej przydałaby się solidniejsza korekta, brakuje bowiem przecinków już na pierwszych kartach książki, a autorowi zdarzają się drobne potknięcia językowe. Pojawiają się też dziwaczne sformowania, które nie trzymają się kupy, takie jak: „W tył jej głowy uderzyło złe przeczucie, a w następnej chwili powietrze rozorał trzask i seria huków”**. Być może to są elementy, na które młody odbiorca nie zwróci w ogóle uwagi, ale mi od razu rzucały się w oczy.
Pozostali:
Na skraju załamania — B. A. Paris
„Na skraju załamania” to druga książka B. A. Paris, którą czytałam. I o ile powieść „Za zamkniętymi drzwiami” zrobiła na mnie ogromne wrażenie i wzbudziła we mnie duże emocje, o tyle tym razem dostałam przeciętny thriller na jeden raz. Główna bohaterka irytowała mnie od samego początku, jej zatajanie przed wszystkimi prawdy i irracjonalne zachowania były zwyczajnie drażniące. Ponadto domyśliłam się zakończenia już w połowie książki. Autorka zbyt wyraźnie podkreśla pewne wątki, aby zachować, choć nutkę tajemniczości na finał.
Tym razem B. A. Paris przez rozmemłaną bohaterkę, której wcale nie było mi żal (a powinno), zepsuła zamysł, który po dopracowaniu byłby całkiem interesujący, bo trzeba przyznać, że koncepcja fabularna jest tu dosyć ciekawa. Ale cóż… Wyszło, jak wyszło. Nijak, prosto i bez fajerwerków.
Niepowtarzalny urok likwidacji. Reportaże z Polski lat 90. — Piotr Lipiński, Michał Matys
Piotr Lipiński i Michał Matys zabierają czytelnika do bardzo dziwnego świata, ale jakże prawdziwego. Do Polski lat minionych, tuż po upadku żelaznej kurtyny, tuż po odzyskaniu prawdziwej wolności, gdzie ludzie zaczęli oddychać pełną piersią, ale też martwić się o swoją przyszłość, bo nagle półki zaczęły wypełniać się towarami, ale groziła im także utrata pracy i pustki w portfelu. To też świat pełen wspaniałych inicjatyw, jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka, czy wielkich przedsięwzięć, jak prywatyzacja państwowych fabryk, ale też świat, w którym było również miejsce dla dziwaków, szubrawców i kanciarzy.
Dla niektórych „Niepowtarzalny urok likwidacji” może być wspaniałą podróżą w czasie, bo w tych tekstach nie ma żadnego przekłamania, wyolbrzymiania, ani koloryzacji, a dla innych, tych młodszych, ciekawym obrazem tego, jak to wyglądało niegdyś. Osoba, która żyła w tamtym okresie nie znajdzie wprawdzie w tych tekstach niczego odkrywczego, ale są one na tyle interesujące, że można je potraktować, jako rodzaj wspomnienia dawnych lat.
Miałam bardzo duże oczekiwania od tej powieści. Niestety zamiast smakowitego kąska, otrzymałam zaledwie deser i to taki zjedzony trochę na siłę.
Tym razem w „Królestwie” Szczepan Twardoch zastosował dwutorową narrację. Widzimy wydarzenia oczami burdelmamy Ryfki oraz syna Szapiry — Dawida. To dwie niezależne historie, które kręcą się wokół Jakuba. Dawid opowiada o wcześniejszych wydarzeniach, rozgrywających się przed powstaniem w getto, a Ryfka o tym, co działo się później, po jego wybuchu. Ryfka to uosobienie kobiecej siły oraz siły miłości. Dawid zaś to wyraz synowskiego zawodu i relacji męsko-męskich. Mamy tu spojrzenie na jednego człowieka z dwóch skrajnie różnych punktów widzenia. A gdzie w tym wszystkim znalazł się Jakub Szapiro? On upadł. Spadł na samo dno. Stał się żywym trupem.
O ile w opowieści Ryfki nic mi nie zgrzytało, o tyle nie jestem w stanie wywnioskować, skąd Dawid mógł wiedzieć o pewnych faktach, gdy ani nie było go w danym momencie przy ojcu, nie był z nim na wojnie, nie mógł znać jego myśli, kiedy ten samotnie siedział przy barze, tym bardziej że z nim urwał kontakt, nikt mu też o tym nie doniósł. Wprawdzie autor wprowadza jakieś mgliste i wątłe wyjaśnienie, że chłopak nie ma ciała ani kości, ale przecież narrator nie snuje swojej części historii z perspektywy ducha.
Malowany Ptak — Jerzy Kosiński
Zofia Nałkowska w „Medalionach” napisała: „Ludzie ludziom zgotowali ten los” i cytat ten doskonale oddaje to, co znajdziemy w „Malowanym ptaku” Jerzego Kosińskiego. Morderstwa, tortury, pedofilia, zoofilia, kazirodztwo, rasizm, odrzucenie społeczne, czy znęcanie się psychiczne i fizyczne, to tylko niektóre zbrodnie na ciele oraz duszy, których doświadczył bohater tej powieści. A on chciał tylko jeść, chciał mieć gdzie spać, chciał po prostu przeżyć…
Czytając tę książkę, na przemian cisnęły się mi łzy do oczu i mnie mdliło. Sceny bestialstwa wobec ludzi i zwierząt były porażające. To nie jest lektura łatwa, na jeden raz. Dogłębnie wstrząsa i porusza najwrażliwsze człowiecze struny. Trzeba ją co jakiś czas odkładać, żeby wszystko przetrawić, mieć czas na kontemplację i móc się otrząsnąć. A nie jest łatwo. Jerzy Kosiński w „Malowanym ptaku” stworzył bardzo obrazowe studium zła, naturalistyczny obraz demoralizacji i okrucieństwa.
Mam na imię Lucy — Elizabeth Strout
Główna bohaterka jest jednocześnie narratorką tej powieści. Lucy pisze książkę w oparciu o szpitalną rozmowę z matką. Wspomina swoje trudne dzieciństwo, ale także skomplikowane relacje z mężem. To taka książka w książce.
Zanim sięgnęłam po „Mam na imię Lucy” Elizabeth Strout, czytałam dużo pozytywnych opinii, ale osobiście nie rozumiem fenomenu tej książki. Jest to prosta historia o emocjach, które podzieliły matkę i córkę, a później, dzięki zbiegowi okoliczności na powrót je zbliżyły. Kropka. Nie ma tu niczego więcej. Ani języka, który by zachwycił, ani niebanalnej fabuły, ani wielowymiarowych bohaterów. Niczego, co sprawiłoby, żebym zapamiętała książkę na dłużej, żebym ją komuś poleciła, albo sama chciała do niej powrócić. Po tych wszystkich zachwytach nad twórczością Elizabeth Strout czułam się, jakbym lizała cukierka przez papierek. Wiedziałam, że jest coś ciekawego w środku, ale kompletnie nie czułam smaku. Dam autorce jeszcze jedną szansę. Ale nie wiem, czy się polubimy.
Maja Lunde w „Historii pszczół” opowiada losy trzech bohaterów i ich rodzin, które rozgrywają się wokół pożytecznych owadów. Jest to fikcja literacka na wysokim poziomie, ale jeśli ktoś szuka w tej książce wiedzy o pszczołach, to znajdzie jej niewiele. Autorka uświadamia nam jednak, jak istotne jest zapylanie roślin przez pszczoły oraz jaki los może spotkać ludzkość, gdy pszczoły wymrą.
Akcja przebiega tu niespiesznie, jedynie w przypadku historii Tao jest bardziej dynamiczna i wątek tej postaci podobał mi się najbardziej. Maja Lunde pisze w sposób prosty, bez zbędnych ozdobników, ale w dobrym stylu. Każdy z trojga głównych bohaterów jest narratorem swojej opowieści, każdy z nich ma swoje wady i zalety i jest zupełnie inny od pozostałych. Każdy z nich ma inne problemy, inne warunki życia i inne marzenia, ale dla wszystkich pszczoły odgrywają ważną rolę w życiu i to ich łączy.
To nie jest kraj dla starych ludzi — Cormac McCarthy
„To nie jest kraj dla starych ludzi” to mocna, męska, amerykańska powieść. Jest tu dużo zabójstw, bijatyki, strzelaniny, ucieczek i pościgów. Są prawi stróże prawa, groźni przestępcy i przeciętni obywatele. Powieść jest zatem idealnym materiałem na Hollywoodzki film (który zresztą powstał).
W książce znajdziemy wiele dialogów, które w większości są krótkie, rzeczowe, bez lania wody i farmazonów. „To nie jest kraj dla starych ludzi” dzięki oszczędnym opisom oraz dialogom jest prozą bardzo surową, wręcz ascetyczną. Co nie znaczy, że nudną. Tutaj bowiem akcja goni akcję. Lekturę z całą pewnością docenią miłośnicy literatury sensacyjnej, ale jest w tej historii też coś głębszego. Skłania ona do refleksji, nie tylko nad stanem Amerykańskiego społeczeństwa, ale nad tym, co ważne dla nas, jako odbiorców. Pomiędzy pościgi i z pozoru niewyrafinowane dialogi zostały wplecione filozoficzne przemyślenia autora na temat ważnych wyborów i istoty ludzkiego życia.
Uwięzieni w raju — Xawier Guell
Xawier Guell w „Uwięzionych w Raju” miał idealną okazję do stworzenia niesamowitej opowieści. Był to pomysł, który niestety napisało samo życie. Wybitni muzycy uwięzieni w Theresienstadt rzeczywiście istnieli. Tak samo, jak istniał pokazowy obóz. Jan Krasa zagrał w nim aż 55 koncertów! Tyle faktów. Niestety, moim zdaniem, autor zmarnował ten niezwykle interesujący potencjał, wprowadzając do fabuły postać żony komendanta, która po pierwsze irytowała, a po drugie historia miłości jej i słynnego kompozytora była tak nierealna, że aż śmieszna.
Nie wiem, ile prawdy jest w romansie pomiędzy żoną komendanta, a kompozytorem, bo nie jestem w stanie tego zweryfikować, ale nie wierzę, żeby przebywający w obozie koncentracyjnym Żyd i poniekąd mająca nad nim władzę Niemka od razu zaczęli się całować, tylko, dlatego że ona wyznała podziw, który żywiła do niego od dzieciństwa. Było to zwyczajnie absurdalne. Ponadto Guell ma jakąś dziwną tendencję do robienia wtrętów o zabarwieniu erotycznym tam, gdzie nie powinny się znaleźć. O ile byłabym w stanie znieść opis brutalnego stosunku seksualnego doktora Mengele, o tyle wysoce niesmacznym było porównywanie chłepczącego wodę z kałuży Żyda, który właśnie wysiadł z pociągu śmierci do Auschwitz, do kochanka pieszczącego sutki kobiety.