Podsumowanie stycznia – wrap up

Styczeń przemknął mi w błyskawicznym tempie. Czas zatem na posumowanie. W ubiegłym miesiącu przeczytałam dziewięć książek, w większości dobrych, ale trafiła się też taka, po którą nie sięgnęłabym nigdy więcej. Na początku roku postawiłam głównie na polskich autorów, udało mi się też zachować równowagę pomiędzy książkami recenzenckimi, własnymi i tymi z biblioteki, z czego jestem bardzo zadowolona.

Zaskoczenie miesiąca: 

Serce – Radka Franczak

Gdybym miała w jednym zdaniu napisać, o czym jest ta książka, napisałabym, że o życiu i o śmierci. O życiu takim prawdziwym, z ludzkimi troskami, radościami i słabościami. I o śmierci tak bardzo nieuniknionej i czasami wyczekiwanej.

„Serce” Radki Franczak poruszyło mnie, nie tylko ze względu na przejmujące losy głównej bohaterki, ale także z uwagi na ważny temat, którym jest demencja oraz odchodzenie starszej osoby. Temat ten jest mi bardzo bliski. Jednocześnie powieść ta, mimo że dotyka mocnych tematów, takich jak śmierć, zdrada, czy poczucie porzucenia nie jest aż tak przytłaczająca psychicznie, jak mogłoby się wydawać. Być może sprawia to sposób bycia głównej bohaterki, być może magia pełnego książek i antyków domu, a być może lekkość pióra Franczak, która zachwyca wspaniałym stylem i jakimś magicznym ciepłem, które emanuje z tej historii.

Rozczarowanie miesiąca:

Porachunki – Wojciech Krusiński

Autor stosuje bardzo szkolny styl, z wieloma nielogicznymi wtrąceniami. Przez większą część książki miałam wrażenie, jakbym czytała licealne wypracowanie. W miarę poprawne, ale z naiwnymi błędami logicznymi. Oto kilka przykładów: „Gdyby byli starsi i ktoś w tym momencie na nich spojrzał, mógłby dojść do wniosku, że są pijani. Ale w tym wieku wyglądali jak mili, grzeczni, niewinni chłopcy, którymi w końcu naprawdę byli”. To wyglądali na pijanych, czy grzecznych? „Tylko nieliczni decydowali się na postawienie wielopiętrowej kamienicy z oddzielnymi mieszkaniami. – Może nie doczekam wnuków – uzasadniali swoją decyzję”. Uhm, na pewno uzasadnieniem decyzji o niepostawieniu kamienicy był fakt, że ktoś myślał, że nie doczeka wnuków. Chyba każdy wie, że na kamienicę stać było tylko wybranych, bardzo bogatych ludzi i to pieniądze oraz status człowieka były głównym powodem, że nie stawiało się kamienic od ręki… „Najlepiej gdyby znaleźli otwarty grób, wtedy mogliby się tam schować. Gorzej jednak, gdyby Szef i Wódz ich znaleźli. Jeszcze by zasypali grób”. Na pewno autor w swoim życiu spotkał milion otwartych grobów, do których można się śmiało schować i zasypać je w pięć minut. „Obaj wybuchli śmiechem, podczas gdy Adam i Karol jednocześnie spojrzeli na nagrobek. Nie widzieli jednak wyrytego na nim nazwiska. Było z drugiej strony”. No tak, jeśli ktoś ukrywa się za nagrobkiem to ciężko, żeby zobaczył nazwisko. Wymagało to wytłumaczenia. Takich dziwnych opisów w tej książce jest całe mnóstwo…. Ale nie będę ich tutaj już przytaczać.

Fabuła jest bardzo słaba, pojawiają się błędy logiczne i interpunkcyjne, autor stosuje nieuzasadnione mieszanie czasu przeszłego z teraźniejszym, bohaterowie są irytujący, dialogi dziwne – nawet, jak na dwunastolatków – porównania się ze sobą nie kleją, a zakończenie nie powala na kolana. Niestety nie znalazłam ani jednego elementu, „ratującego” tę powieść, dlatego „Porachunki” są mocnym kandydatem, który może pojawić się na liście najgorszych książek przeczytanych w 2018 roku.

Pozostali:

To jest napad! Czyli kawałek nieznanej historii Ameryki – Marek Wałkuski 

Marek Wałkuski pisze, tak jak i mówi – w sposób lekki, przyjemny, zabawny i bardzo przystępny dla przeciętnego odbiorcy. W przypadku niektórych opowieści wręcz śmiałam się w głos. „To jest napad! Czyli kawałek nieznanej historii Ameryki” to nie tylko bankowe historyjki o najsławniejszych napadach, ale także poniekąd obraz ówczesnego społeczeństwa. W książce Wałkuski oprócz przygód rabusiów przedstawia również pracę policjantów oraz FBI, kasjerów, systemy zabezpieczeń, rodzaje broni oraz więzienia, w których przebywają sprawcy napadów.

„To jest napad! Czyli kawałek nieznanej historii Ameryki”, mimo że to literatura faktu, czyta się niczym powieść akcji. Książka jest podzielona na rozdziały dotyczące różnych zagadnień, między innymi takich jak: sejfy i zamki, znani rabusie, czy cybernapady. Wcześniej temat napadów był mi zupełnie obcy, ale dzięki redaktorowi Wałkuskiemu mogłam go poznać bliżej i to była całkiem przyjemna przygoda.

Czerwony Parasol – Wiktor Mrok 

Czerwony Parasol” Wiktora Mroka opiera się na dwóch wątkach – szpiegowskim oraz miłosnym. Wątek szpiegowski jest wręcz fenomenalny z uwagi na zawrotne tempo akcji nadane przez mnogość dialogów, rozbudowaną fabułę oraz motyw pościgu. Wszystko jest przemyślane, spina się ze sobą i zazębia. Wątek miłosny natomiast nieco kuleje. Głowna bohaterka, siedemnastoletnia Tatiana w okazywaniu swoich uczuć jest bardzo raptowna i naiwna, a dialogi między nią a partnerem nazbyt wyuzdane, albo niewinne i niemal dziecięce, co za bardzo ze sobą kontrastuje i na dłuższą metę drażni.

Język używany przez bohaterów był bardzo wulgarny i o ile w przypadku niektórych dialogów miało to uzasadnienie, o tyle gdzieniegdzie autor nieco przesadził. To nie jest powieść dla wrażliwych czytelników, thriller zawiera bardzo ostre słownictwo. Jeśli chodzi o postaci, zarówno pierwszoplanowe, jak i drugoplanowe były one wyraziste – do tego stopnia, że byłam sobie w stanie dokładnie wyobrazić nie tylko ich wygląd, ale także charakter, sposób poruszania się oraz mimikę. Na ten element w kryminałach i thrillerach zwracam szczególną uwagę, więc za to daję Wiktorowi Mrokowi dużego plusa.

Legenda o samobójstwie – David Vann

Legenda o samobójstwie” to zbór sześciu opowiadań, z których „Wyspa Sukkwan” traktujące o męskiej wyprawie do samotnej chaty jest najdłuższe i najbardziej przejmujące. Już niemal od pierwszych kart książki czytelnik dowiaduje się, że ojciec głównego bohatera popełnił samobójstwo.  David Vann opisuje różne etapy życia Roya, a ojciec i syn stanowią główną oś łączącą wszystkie te teksty. Jednakże w „Wyspie Sukkwan” akcja przebiega zupełnie inaczej niż w przypadku pozostałych historii. Autor bawi się czytelnikiem, choć zabawa to nie jest dobre słowo, bo tekst ten ma znacznie głębsze i bardzo tragiczne dno.

David Vann sam utracił ojca. Popełnił on samobójstwo wkrótce po tym, jak autor odmówił mu uczestnictwa we wspólnej, rocznej wyprawie na jedną z wysp Alaski. Książka ta, mimo że zawarte w niej wydarzenia są fikcyjne, jest formą autoterapii. Vann w „Wyspie Sukkwan” przedstawia ewentualny scenariusz, który mógłby się zdarzyć, gdyby nie odmówił wyjazdu. Scenariusz bardzo dobitny, brutalny i poruszający.

Ma być czysto – Anna Cieplak

jednej strony powieść „Ma być czysto” Anny Cieplak można by uznać za typową młodzieżówkę, ale to historia zarówno dla młodszego pokolenia gimnazjalistów, jak i dla ich rodziców. Postać Magdy i jej rzeczowe podejście do pewnych wydarzeń, a także problemy związane z byciem nieformalną macochą, sprawiają, że w tej historii dobrze odnajdzie się również dorosły czytelnik.

Oprócz interesującej choć zwykłej historii autorka przemyca w niej czytelnikowi dwa bardzo istotne zagadnienia do przemyślenia. Jednym z nich jest temat formalnych oraz emocjonalnych praw do dzieci w związkach partnerskich. Cieplak pokazuje, jak nie wiele może zdziałać macocha lub ojczym nie mając ślubu z biologicznym ojcem albo biologiczną matką dziecka. Nie może za nie podpisywać dokumentów sądowych, nie może odebrać z komisariatu policji, gdy coś przeskrobie, a nawet nie może prawnie ubiegać się o możliwość spotykania z dzieckiem w przypadku zakończenia związku. Chodzi tu także o ładunek emocjonalny, mimo że taki opiekun realnie wychowuje dziecko, często spędza z nim więcej czasu niż jego biologiczny rodzic, musi usuwać się w cień na spotkaniach rodzinnych, czy w Dniu Matki lub Dniu Ojca. Dzień Macochy i Dzień Ojczyma w ogóle nie są spopularyzowane i mają rangę, jak dość słusznie określa to jedna z bohaterek, podobną do Dnia Pluszowego Misia.

Żeby nie było śladów – Cezary Łazarewicz

Mawia się, że każdy kij ma dwa końce. Tym razem, w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka, fakty były niezaprzeczalne, a winni wskazywani od początku przez świadków. Mimo to Cezaremu Łazarewiczowi udało się pozostać bezstronnym. W reportażu „Żeby nie było śladów” przebieg zdarzeń jest przedstawiony bez koloryzowania, bez upiększania, ani szykanowania. Autor pisze wprost o hulaszczym życiu poetki Barbary Sadowskiej, o jej załamaniu oraz kontrowersyjnym związku ze świadkiem zdarzenia Cezarym, który był niewiele starszy od jej syna. Łazarewicz ocenę ówczesnych wydarzeń pozostawia odbiorcy.

„Żeby nie było śladów” to nie tylko reportaż o zabitym przez zomowców warszawskim maturzyście, to też opowieść o cierpieniu matki. Łazarewicz porusza także istotną kwestię, że głównie skupiono się się na rozpaczy Sadowskiej, a przecież w tym wszystkim był także ojciec, który mimo rozwodu z żoną, z synem utrzymywał dobre relacje.

Mikrotyki – Paweł Sołtys

Niektóre z historii zapadną mi w pamięć, ale tylko te nieliczne. Większość z nich to opowiadania-wydmuszki. Piękne w swojej formie, napisane niemal poetycko, z polotem, ale praktycznie o niczym. Gdzieś pojawia się wujek, zamknięty w czterech ścianach od lat, gdzieś pojawia się ciotka przemykająca we wspomnieniach podczas gry w squasha, gdzieś w autobusie trzy kobiety wzajemnie ustępują sobie miejsca, gdzieś młody chłopak tłucze worek treningowy. Można wyciągać z tego migawki, ale wśród wirujących w głowie scen ciężko odgadnąć cel autora.

„Mikrotyki” wbrew sugerującej nazwie nie są o narkotykach. Są o małych światach, które istnieją gdzieś obok, gdzieś w jakimś bloku, na jakimś podwórku, w jakimś środku komunikacji miejskiej, na jakiejś ulicy, w jakimś brudnym korytarzu. Tak sobie istnieją i albo się z nimi stykamy, albo nie mamy o nich pojęcia. Jednak to nie znaczy, że ich nie ma.

Rzeczy, których nie wyrzuciłem – Marcin Wicha

Po śmierci matki autora zostało mnóstwo książek, tytułów posegregowanych tematycznie, latami wydania – przybrudzonych, wyblakłych, z poszarpanymi okładkami. Marcin Wicha początkowo próbował oddać je jej przyjaciołom, których uważała za ważniejszych od rodziny, ale gdy nawet oni nie chcieli ich przyjąć, postanowił sprzedać je do antykwariatu. Przeglądając poszczególne tytuły, w jego głowie rodzą się wspomnienia dotyczące danego okresu, w którym książka była zdobyta, albo emocji, które wówczas wzbudzała. I w ten sposób odbiorca poznaje wybrane historie z życia matki autora zapisane w oszczędnych słowach.

 

Ciężko mi odgadnąć, jaki autor miał zamiar, pisząc tę książkę. Nie jest to ani zbiór opowiadań, ani powieść. Nie są ukazane, ani intymne relacje z matką, ani nie ma tam rozszarpującej rozpaczy wynikającej z żałoby. Nie ma też prania brudów, co może i się chwali. Jednak nie ma też niczego co porywa, rozwala i miażdży. Nie powodują tego ani styl, ani historia, ani zawarte w niej emocje.