365 dni — Blanka Lipińska
To będzie pierwsza i najprawdopodobniej ostatnia na tym blogu recenzja książki, której nie przeczytałam w całości. W przypadku „356 dni” Blanki Lipińskiej nie dałam rady przebrnąć przez treść. Zapoznałam się z dwoma pierwszymi rozdziałami i resztę przeskanowałam wzrokiem, zagłębiając się jedynie we fragmenty. Tak głupiej, płytkiej i szkodliwej powieści nie czytałam nigdy, a trochę tytułów w swoim życiu mam już za sobą (również tych bardzo złych). Zaznaczam, że mój tekst jest TYLKO DLA OSÓB PEŁNOLETNICH! Opinia może zawierać spojlery.
FABUŁA:
Historia zaczyna się od tego, że poznajemy dwoje głównych bohaterów. Najpierw włoskiego mafiozo Massimo, który w pierwszej scenie gwałci oralnie pracującą na pokładzie jego samolotu stewardesę. Gwałt ten jest przedziwny, bo raz dziewczyna płacze i jest zmuszana do fellatio, a raz ochoczo przytakuje swojemu pracodawcy-oprawcy. Następnie autorka opisuje Polkę Laurę, która wraz z chłopakiem oraz przyjaciółmi przyjeżdża do Włoch na wakacje. Ekipa, zamiast zwiedzać, poznawać włoską kulturę robi to, co robiłaby w Polsce — pije hektolitrami wódkę. To był już moment, kiedy przestałam mieć ochotę, aby dalej zagłębiać się w tę denną treść.
Jak łączą się losy tych dwóch postaci? Massimo wiele lat temu uległ wypadkowi. Będąc w śpiączce, ujrzał oblicze kobiety. Gdy się wybudził, zaczął jej szukać w rzeczywistym świecie, malował jej obrazy, jednym słowem miał na jej punkcie obsesję… Zatrzymajmy się na chwilę i pomyślmy nad tym rozwiązaniem fabularnym… Dorosły facet w śpiączkowym omamie ma jakąś wizję i wierzy, że spotka na żywo jakąś laskę, która mu się śniła. Nie wydaje Wam się to chore? Ale pamiętajmy, że to tylko fikcja literacka, więc absolutnie wszystko jest możliwe! Massimo odnajduje swoją zjawę, zupełnie przez przypadek, po latach i jest nią… Uwaga! Uwaga! Laura z Polski. Co robi Massimo? Jako prawdziwy włoski mafiozo porywa kobietę i więzi dając jej… rok na pokochanie go.
Przy okazji Masiimo gwałci Laurę, dając do wyboru, czy ma ją ukarać, robiąc jej dobrze ustami, czy ona ma mu tak zrobić. Ponadto kupuje jej drogie rzeczy, za co ona mu dziękuje, świadcząc paletę usług seksualnych i później on znowu ją gwałci, a ona najpierw płacze, ale później ją to podnieca… A w międzyczasie padają takie farmazony jak: „Kobieta, nawet gdy jest nieszczęśliwa, musi być zawsze piękna” oraz poznajemy szczegółowy opis członka Massimo, który jest grubości nadgarstka (SIC!). Gdzieś tam pojawia się też jakaś ciąża, która jest niezbyt spójna czasowo z poczynaniami gwałciciela i ofiary… Więcej Wam nie opowiem, bo nie czytałam aż tak szczegółowo, żeby zrobić dokładniejsze streszczenie, więc skupię się na moim ogólnym wrażeniu po przewertowaniu tego gniota.
OPINIA:
W opisie na stronie wydawnictwa Edipress można przeczytać „Obrzydliwie romantyczna, skrajnie prawdziwa i inspirująca…” No cóż! Naprawdę nie wiem, co jest romantycznego w gwałtach i porwaniu, nie wiem, co może być prawdziwego w tym, że jakiś facet szuka kobiety, która mu się przyśniła i nie mam bladego pojęcia, do czego może ta powieść kogokolwiek zainspirować. Napis na okładce głosi także, że to: „<<Ojciec chrzestny>> w połączeniu z <<Pięćdziesięcioma twarzami Greya>>”. Serio? Na miejscu osób posiadających prawa do „Ojca chrzestnego” pozwałabym wydawcę za sianie tych wierutnych bzdur!
Nie rozumiem kobiet (z męską opinią o tej książce się nie spotkałam), które twierdzą, że podobał im się Massimo. Nie wiem, co może zachwycać w mordercy i gwałcicielu. Nie rozumiem też osób, którym cała powieść się podobała. Ja nie znalazłam w niej ani krzty rzeczy, która mogłaby sprawić, bym uznała ją za wartościową. Wszystko tam — od bohaterów poczynając, a na fabule kończąc — było do kitu.
Motyw syndromu sztokholmskiego nie jest obcy w literaturze ani nawet w różnych życiowych przykładach, kobieta bowiem może zakochać się w swoim oprawcy. I ten motyw miał szanse na to, aby go dobrze rozwinąć oraz poprowadzić, ale Blanka Lipińska ewidentnie temu nie podołała. Laura zbyt szybko (już po kilku dniach) pała żądzą do Massimo, żeby to mogło być realne i zwyczajnie ludzkie.
„365 dni” niesie za sobą bardzo szkodliwe treści. Mowa tu o tym, że ofiara podnieca się podczas gwałtu a cała książka, w tym postać Laury, w perfidny sposób uwłacza kobietom. Do tego wszystkiego dodam, że pani Blanka kompletnie nie potrafi pisać. Oprócz miałkiej i wyssanej z palca fabuły w oczy ewidentnie razi cienki jak barszcz zasób słownictwa. Większość erotyków nie należy do powieści wysokich lotów, wiadomo przecież, że tego typu literatura ma służyć jedynie rozrywce, ale styl i poziom, który w swojej książce prezentuje autorka, jest poniżej dna i wodorostów. Blanka Lipińska nie wysila się nawet, aby posługiwać się zróżnicowanymi określeniami na narządy męskie oraz żeńskie i za każdym razem, kiedy jest o nich mowa, nazywa rzeczy po (bardzo brzydkim) imieniu: cipką i kutasem. Gdyby nie erotyczna i wulgarna treść, miałabym wrażenie, że ten zlepek zdań, dumnie nazywany książką, napisało dziecko w podstawówce, jako źle odrobione zadanie z polskiego.
Jeśli nie czytaliście jeszcze książki „365 dni”, nie róbcie tego! To najgorsza książka, jaką miałam okazję przekartkować w życiu. Stanowczo odradzam!
Moja ocena: 0/10
Tytuł: 365 dni
Autor: Blanka Lipińska
Wydawnictwo: Edipresse
Liczba stron: 472